Idę w ślady pana Zbyszka

Uważałem, jak wielu z dzisiejszej młodzieży, że nie można być nowoczesnym młodzieńcem, bez wódki. Więc używałem tej "złotej wody" w towarzystwie kolegów i koleżanek, nawet kilka razy w tygodniu. Mówiono wtedy o dziewczynkach, o ich wykorzystaniu, a każdy z zepsutych młodzieńców miał coś do powiedzenia o swoich w tej dziedzinie "wyczynach".

Kto wie, jakby się to wszystko skończyło, bo byliśmy już zdemoralizowani, gdyby nie to, że poznałem w mieście pewnego kolegę Zbyszka. Zaproponowałem mu raz, by poszedł ze mną do moich koleżanek. Oświadczył, że wieczorami nie chodzi do dziewcząt. Zgodził się jednak któregoś dnia zapoznać z moich z towarzystwem. Chcąc pokropić nowego kolegę, udaliśmy się do restauracji. Zauważyłem, że p. Zbyszek nie był z tego zadowolony, ale trudno mu było odmówić. Na stole ukazał się upragniony litr "czystej perły" zaczęło się picie. Pan Zbyszek po dwu kieliszkach nie chciał już więcej.

- Co panu jest - pytają się wszyscy - tylko dwa kieliszki, jak małe dziecko? - posypały się kpiny z "zacofańca". Na to pan Z.:

- Wiecie co ja wódki nie piję, a dla towarzystwa dwa kieliszki zupełnie wystarczy, tu jest moja granica.

Moi koledzy pili dalej. Przy kobietach każdy chciał pokazać, że ma mocną głowę, więc pito ile wlezie. Przy końcu trzeba było jednego kolegę odprowadzić do domu.

Po tym wszystkim przechodziliśmy koło kościoła. Odprawiało się nabożeństwo różańcowe. Mimo woli przystanęliśmy. Jedno spojrzało na drugiego. Milczenie przerwał nasz nowy kolega.

- Wejdźmy na chwilę.

Cisza. Odzywa się jedna:

- Teraz już późno, nie wypada, pójdziemy innym razem.

- No, jak tak, to przepraszam. Na zabawę to nigdy wam nie za późno, ale kościół?

To powiedziawszy przeprosił i odszedł. Staliśmy chwilę zamyśleni, po czym weszliśmy i my do kościoła. Nie wiem, co kto wobec Pana Jezusa rozmyślał, ale w każdym razie po wyjściu panny przyrzekły sobie, że do restauracji więcej nie wejdą.

Od tego czasu pan Zbyszek jest mile widziany w naszym towarzystwie; koleżanki proszą mnie, bym go często zabierał ze sobą, gdyż przy nim mile się spędza czas, przyjemnie się rozmawia, mowa jest czysta, bez grzechu. Będąc raz u pana Zbyszka mówię mu:
- Panna A. zakochała się w panu.

Namyślał się. - Powiedz jej - odrzekł - że serce zajęte.

Zdziwiło mnie to. Ale wkrótce uprzytomniłem sobie, że u tego "zacofanego" młodzieńca wszystko możliwe. On nie taki jak my, którzy dziś tu mamy swą sympatię czy miłość, jutro gdzie indziej, a nawet dwie, trzy naraz.

Opowiada mi dalej pan Zbyszek, ze poznał na wakacjach jedną pannę, widział jej odnoszenie się do rodziców, obchodzenie się z małym rodzeństwem i wywnioskował, że będzie dobrą żoną i matką. Na razie jeszcze w wielkim mieście kończy studia. Dodał na końcu:

- Wiesz boję się strasznie tego zepsucia w mieście i dlatego proszę Matkę Najświętszą aby miała ją w swojej pieczy.

Jak nasza Polska będzie miała takich mężów, jak ten kolega, wierzę, że będzie kwitnącą, w rodzinach zapanuje radość z życia i spokój duchowy, nie będzie rozwodów ani łajdactwa.

Idę w ślady pana Zbyszka!