I wstał zaraz

Z kościoła karmelitańskiego w Jaśle w djecezji Przemyskiej w Małopolsce - wybiegł jakiś wysoki, dorosły chłopak, bez ubrania, tylko w bieliźnie i pędzi tak ulicą.

Młoda twarzyczka jego rozpromieniona, usta roześmiane, z oczu tryska szczęście, siła, moc zdrowia. Nie zważa na nikogo, biegnie swobodnie.

Za nim matka z kocem spieszy i woła: - Jasiu! Jasiu czekajże, niech cię okryję! Jasiu nie słyszy, leci dalej.

Za matką zdąża ojciec i rodzeństwo. Wszyscy dziwnie wzruszeni, spłakani, ale nie smutni. Łzy jeszcze same nie świadczą o smutku, bo i radość przecież łzy wyciska. Smutek obezwładnia, odurza, a oni pełni życia, energji. Smutek odbiera ochotę, gasi blaski, płomienie tryskające z ducha, a ci jakby w siedmiobarwnej tęczy radości. Weseli idą drogą i coś o Jasiu rozmawiają. ,

A Jasia niesie prąd szczęścia coraz dalej. Do domu biegnie.

Przechodnie zdumieni... Każdy patrzy:.. Co się to stało?

- Młodzieniec w bieliźnie... w jasny dzień... na ulicy... w śródmieściu! Pędzi gdzieś, jakby go kto ścigał! Czy uciekł skąd? Czy gdzie co zbroił? Co takiego?

- A czyj to ten chłopak?

Poznali.

- To Jasiek, syn tego mieszczanina tam z tego starego domku!

- Tacy uczciwi, poważni obywatele.

: - To oni, oni - patrzcie! O tam ojciec idzie z dziećmi, a tu, to matka! To ich syn! Ich Jasiek!

- Ej - mówi znów ktoś, taż on już długi czas bardzo ciężko chorował. Boże, Boże, pewnie mu się na mózg rzuciło.

- Na mózg! O jej.

- I dlatego taki nieubrany, po ulicy lata.

. - Z domu pewnie uciekł. Może w nocy jak wszyscy .spali...

- Biedni rodzice! Nieszczęśliwi!

- Eh, gadacie. Zaraz ta na mózg... Inaczej by to wyglądało, gdyby tak, nie daj Boże, Jasiek zwarjował. Przecież widzicie, że rodzice spokojni zupełnie. Nawet zadowoleni. Uśmiechają się do znajomych. To coś innego musi być.

Dalszą rozmowę przerwał ogromny krzyk.

Na ulicy ukazał się tłum ludzi, podniecony.

Idzie z hałasem. Coś niesie. Łóżko niesie. Calusieńkie... Wysoko ponad głowy... Łóżko z siennikiem i pościelą.

W tłumie wrzawa niedoopisania. Jedni płaczą w niebogłosy, aż zawodzą, utulić się nie mogą, tacy wzruszeni. Drudzy modlą się z całej piersi. Do Matki Boskiej wzdychają. Inni wreszcie wymachują rękami, jakby na łóżko wskazywali i krzyczą coś. Co, trudno zrozumieć. Dopiero trzeba się wsłuchać.

- Wstał zdrowy - wołają. Na tym łóżku był - widzicie, a już go niema. Łóżko próżne! Matka Boska to uczyniła, ta Cudowna Matka łask wielkich u Karmelitów. Może godzina będzie, jak go do Niej zanieśliśmy, przed Wielki Ołtarz, na łóżku, bo już prawie był nieżywy, już mu charczało w gardle. I Ona go zaraz podniosła! Ona, najlepsza Lekarka. Już nie chory! Wstał rzeźki! Gdyśmy go z łóżkiem nieśli do kościoła, baliśmy się, czy nas tam wpuszczą do, środka i dlatego zakonnikom nie mówiliśmy nic o tem. Nie prosiliśmy nawet kościelnego, by nam bramę otworzył. Otworzyliśmy sami i sami bez pozwolenia weszliśmy, ale z jakimś strachem. Coś nam mówiło: "idźcie, idźcie". I weszliśmy. I przyjęła nas Najświętsza Panienka, Matka nasza, lepsza niż matka, i zaraz nas wysłuchała. Ledwie poklękaliśmy, by prosić, a tu Jasiu wyskakuje z łóżka, już uzdrowiony, i krzyczy: "Matko Boska, to ja zdrów, zdrów". Aż zdrętwieliśmy ze strachu. Cicho zrobiło się w kościele, tak, że tętna serc było słychać. A chłopak, zdawało się, że na ołtarz wyskoczy, do samej figury[1]. Do stóp swojej Najświętszej Uzdrowicielki, rzucić się Chciał, lecz go rodzice powstrzymali. Padł więc na gradusy ołtarza i płakał... płakał, a z nim cały kościół. Podziękowawszy Matce Bożej zerwał się chłopak i jak był w bieliźnie puścił się do domu. I my wzięliśmy łóżko i idziemy. Cud! Cud!!

Wnet ulica zaroiła się cała. Ze wszystkich domów powychodzili ludzie zwabieni nawoływaniem. Całe miasto się poruszyło. Wszystko stanęło pod domem uzdrowionego Jasia. Każdy chciał się przekonać na własne oczy o tem, co słyszał. Przez cały dzień taję...

A gdy wieczorem z klasztornej wieżycy rozległ się spiżowy głos dzwonu, wzywając wiernych do uczczenia Niepokalanej Bożej Matki modlitwą "Anioł Pański", zawołał ktoś z tłumu:

- Pójdźmy do kościoła do Najświętszej, Cudownej Panienki.

- Pójdźmy! Pójdźmy, krzyknęli wszyscy.

I poszli.

I modlili się tam i śpiewali długo, a z nimi i Jasiu.

* * *

Rycerzu Niepokalanej! Może wśród znajomych twoich jest ktoś słaby, tak słaby, że już od dłuższego czasu leży na barłogu śmierci moralnej i powstać nie może. Czy go ratujesz? Czy go do Najświętszej Panienki przyprowadziłeś? Módl się za niego! Umartwiaj się dla niego. Poślij mu cudowny medalik. Przeczytaj mu coś o Marji z "Rycerza". Czyń to i ufaj, a dziwy zobaczysz.

[1] Dzisiaj Cudowna ta Figura jest w Tarnowcu, koło Jasła.