KOMUNIKAT OO. PAULINÓW
W wigilię Wniebowzięcia N. Maryi Panny na Jasnej Górze, został cudownie uleczony 53-letni Michał Bartosiak z Gostynina, o czym pisaliśmy w poprzednim numerze "Rycerza".
Obecnie w tej sprawie OO. Paulini, wydali komunikat do prasy częstochowskiej, który brzmi:
"Michał Bartosiak został sparaliżowany w 1920 r. po trzymiesięcznym pobycie we wsi Gondolsheim w Lotaryngii. W takim stanie umieszczono go w szpitalu w m. Rufa, skąd po 3 miesiącach przewieziono go do szpitala w mieście Kolmar, gdzie leżał kilka lat. Rząd francuski porozumiawszy się z rządem polskim, odesłał go do Zbąszyna, na granicy polsko niemieckiej, gdzie go oddał w opiekę lekarzom, przez rząd polski w tym celu delegowanym, którzy go odwieźli do Gdańska. Po tygodniowym tam pobycie Bartosiak uznany został przez lekarzy za nieuleczalnego i odesłany do przytułku w Gostyninie.
Bartosiak do Częstochowy przybył koleją dnia 13 sierpnia o godz. 9 i pół wiecz. za biletem, kupionym przez starostwo gostyńskie, w drodze opiekował się nim do Skierniewic ks. Arendzkowski, następnie zaś służba kolejowa; do wagonu i z wagonu musiano go wnosić i wynosić. Dnia 14 sierpnia od godz. 3 i pół do 6 rano wlókł się na Jasną Górę, czołgając się na desce, co widząc pielgrzymi, zdjęci litością, utorowali mu drogę przed obraz Cudowny. Cud stał się podczas podniesienia na sekundarii, wśród nadzwyczajnego wzruszenia zgromadzonych tłumów. OO. Paulini otrzymali też następujące informacje od siostry Ireny Nestorowiczówny, pod której opieką Bartosiak pozostawał przeszło 2 lata w przytułku gostyńskim.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Bartosiak był kaleką od dziewięciu lat, jak świadczą o tym papiery przysłane z nim z Francji, gdzie lekarze mieli go za nieuleczalnego. Możliwość udawania jest wykluczoną. Jako świadek naoczny, siostra stwierdza, że "czołgał się stale na desce, nogi miał sztywne i zupełnie martwe, czucia żadnego nie miał, można było igłą kłuć - bólu żadnego nie czuł".
Powodem choroby, jak widać z zeznań cudownie uleczonego, było życie niemoralne, które prowadził we Francji. Wogóle zachowanie się jego przez cały czas pobytu w przytułku gostyńskim było bardzo naganne; wyznawał zasady wywrotowe, wygłaszał najpotworniejsze bluźnierstwa i nieraz wyprawiał takie awantury, że trzeba było wzywać policję. - Cały zakład lękał się go.
Nagle jak pisze siostra Nestorowiczówna, w kwietniu r. [1929] tknęła go niezwykła Boża łaska.
- "Siostro - rzekł - ja chcę się poprawić i życie swe stanowczo odmienić!"
Co postanowił, to spełnił: od kwietnia zachowanie się Bartosiaka było prawdziwie wzorowe. Zwłaszcza budował wszystkich gorliwością, z jaką usiłował naprawić dawane dotychczas zgorszenie. W czerwcu wyraził życzenie, by mógł być zawieziony do Częstochowy, co siostra Nestorowiczówna z radością przyrzekła mu ułatwić.
Odtąd Bartosiak dwa razy w tygodniu pościł o suchym chlebie, wciąż błagając Matkę Najświętszą o zdrowie i głośno wyrażając ufność swoją, że zostanie wysłuchany. Na ufność tą Matka Boża odpowiedziała cudem.
Dodać jaszcze wypada, że według listu siostry Nestorowiczówny, cud ten wywołał wielkie wrażenie wśród ludności Gostynina: wszyscy kalecy wybierają się do Częstochowy, a nawet żydzi biją się w piersi, mówiąc: "Silny Bóg Katolicki".
(Sz).