Zapytałam kiedyś jednego z niepokalanowskich Braci wprost: Powiedz mi Bracie drogi, czy Ojciec Kolbe był świętym naprawdę? Bo co innego po czyjejś wspaniałej męczeńskiej śmierci pisać na jego cześć panegiryki naświetlone już [po]zagrobową czcią, a co innego żyć z nim na co dzień - w zetknięciu bezpośrednim, w ścieraniu się przeróżnych okoliczności i w zblakłej powszedniością monotonii dni.
- Tak, to był naprawdę święty - z płomieniem przekonania w głosie rzucił Brat Franciszkanin.
- A w czym się owa świętość przejawiała?
- Przede wszystkim w dobroci i wyrozumiałości dla współbraci. W wyzyskaniu każdej chwili na modlitwę i pracę.
I mówili mi potem Bracia inni, że ich Ojciec Kolbe kochał. Kochał ich jak najlepszy ojciec. Oni to czuli. Za uświęcenie się każdego z nich poszczególnie gotów był oddać życie własne. Toteż zapracowywał się dla tej idei - świętość franciszkańska realizowana w najbliższym otoczeniu.
A dobroć jego była jak miękki, chłodny bandaż na gorączkę palącej się rany. Dobroć tę brał z rozmiłowania się w Niepokalanej, z wpatrywania się w Nią. Wprost z Jej samej rąk. Niepokalana była jego życia pulsem i płomieniem. Nienasycenie Jej czcią żarem przepalało jego pierś i potęgowało w niej energię do czynu ponad miarę, siłę i fizyczne możliwości.
Z niej - Matki miłości - wysnuwał przeogromne ukochanie człowieka. Ukochanie go nie tylko w ekstatycznym skrzyżowaniu rąk na modlitwie, czy w bezsenności zapracowanej nocy, nie tylko w serii jego posunięć bohaterskich, lecz i w drobiazgach potrzeb ludzkich. W bezgrzesznej rozrywce i w chorobie. W słabości ducha i niedolach załamań psychicznych.
On kochał jak ojciec. Rozumiał więc, przebaczał i - jak Mistrz Boski - trzciny nadłamanej nie złamał nigdy.
Wydźwiękiem tego płomiennego życia, ostatnim akordem wielkiej jego pieśni i zarazem końcowym amen był heroizm oświęcimskiego czynu - oddanie życia za drugiego człowieka.
[254]I po swej śmierci Ojciec Kolbe nie spoczął. Radość chwały wiecznej nie przecięła jego czynnego miłowania bliźniego. Przeciwnie. Miłosierdzie i potęga Boga w nieskończoność poszerzyła możliwości jego działania. Toteż - rzec można - pracuje "obiema rękami".
Przede wszystkim garnie ku sobie tysiące serc. Aż dziw bierze, że już tyle ich przykuł do siebie i że tak od razu, tak prosto posiadł zaufanie ich. Garnie je z tą samą nienarzucającą się, dyskretną dobrocią, którą tak dobrze znają Bracia z Niepokalanowa i dzieci kwitnącej wiśnią Japonii.
Jest w niej właśnie zasadniczy ton wyrozumienia. Wczuwa się w każdą ludzką niedolę, w każdy jej zszargany grzechem strzęp.
Najgorliwszy propagator czci Niepokalanej za życia - i po śmierci idzie Jej śladem.
Przez Jej pośrednictwo wyprasza tysiące łask. A czyni to tak śpiesznie, tak jakoś nagle, jakby w obawie, że mu wieczność będzie za krótka dla rozdania wszystkich dobrodziejstw Bożych.
I - wciąż szlakiem Niepokalanej, krok w krok za Nią - idzie w każdy najciemniejszy zaułek, najbardziej niski i odpychający kąt ludzkich słabości, upadków.
Obok Niepokalanej, jakby przy Jej ramieniu - wierny wykonawca Jej woli - leczy, pociesza, umacnia, dźwiga i prowadzi wzwyż.
Coś przedziwnego i wzruszającego jest w skojarzeniu imienia Niepokalanej z postacią Kolbego! - To chyba największa z nagród, jaka go spotkała za miłość ku Niej na ziemi. - Bo gdy przeglądamy setki listów dziękczynnych za otrzymane łaski, to tam najserdeczniejsza wdzięczność pojęcie o dobroci Niepokalanej z uczynnością O[jca] Kolbego splata w jedno.
O[jciec] Kolbe się do Niej wstawia, modli za nami, a Ona prośby jego niesie przed miłosierne oczy Boże.
I jak wezbrane wody wiosennej powodzi - spieniły się fale ludzkich błagań wokół Męczennika wzniesionego wzwyż na postumencie swej ofiary.
Rozlewisko próśb. Ocean bez dna. Miliony potrzeb. Ciche skargi, wymowny szept żalu, alarmujący krzyk o śpieszny ratunek i wstydliwe obnażanie najintymniejszych duszy ran. Coś żywiołowego, niepohamowanego - jak wiosenna powódź właśnie - jest w tym zbiorowym odruchu ufnej ucieczki do wstawiennictwa świętego najostatniejszych czasów.
To chyba intuicja nieomylna ciążąca magnetycznie ku dobroci - dziś, gdy dobroci tak bardzo nam wszystkim brak. A wieczność ten kolbowski [255]charakterystyczny rys zrozumienia i wyrozumienia człowieka - pogłębiła, poszerzyła o cały cud możliwości Bożych.
I nasze troski osobiste, troski naszych rodzin i najbliższych dźwignij przed litość spojrzenia Boga, wielki Męczenniku!
Klęcząc u stóp Wniebowziętej, zapatrzony w Jej słoneczną piękność - co oczom Twoim już się nigdy nie przyćmi, ni przygaśnie - wypraszaj nam Jej matczyne serdeczne czuwanie. Zaradzaj tym tysiącom ufnych próśb, co wiotkością powoju oplotły święte Chrystusowe nogi.
I prowadź nas skrótami miłowania Niepokalanej, byśmy przez Nią poznali w pełni i osiągnęli naszego Pana wieków, Jezusa.