RUSZAM W DROGĘ
Lata całe marzyłem o tym, by móc kiedyś pielgrzymować do Ziemi świętej. Toteż gdy otrzymałem polecenie Przełożonych: "jedź z błogosławieństwem Bożym, aby wzniosłymi uczuciami i przeżyciami podzielić się z rzeszą czytelników "Rycerza" ku większej chwale Ukrzyżowanego Jezusa" - serce uderzyło mi gwałtownie.
Jadę z pielgrzymką do ziemskiej ojczyzny Pana Jezusa. Jadę uczcić te miejsca, które były świadkami Jego życia ubogiego i ofiarnego. Jadę ucałować tę ziemię, po której On stąpał, w którą wsiąkał pot utrudzonego żarem i ciężką pracą Jego czoła. Jadę, aby własnymi oczyma oglądać te miejsca najświętsze spośród świętych, na których przed dziewiętnastu wiekami dokonało się nasze Zbawienie.
Cóż więc dziwnego, że myśl o tym, na co już wkrótce mam patrzeć własnymi oczyma, a co jest najdroższe dla chrześcijańskiego serca, rozrzewnieniem i błogą radością zalewa duszę!...
Iluż to świętych rwało się na tę Bożą Rolę, zlaną Krwią Najświętszą Boga-Człowieka, aby móc uczcić te miejsca czcigodne, sędziwe i nieme świadki dzieła Odkupienia ludzkości! Iluż to ze łzami w oczach i serdecznym współczuciem obchodziło na klęczkach drogę, którą zdążał Jezus, obarczony krzyżem, na miejsce kaźni!
Z jakąż gorącą miłością dla Ukrzyżowanego Boga pielgrzymował tu przed siedmiuset z górą laty mój święty Ojciec, Franciszek z Asyżu, który, płacząc nad męką Jezusową, oczy od łez postradał!...
Więc i ja już w duchu oglądam te cudne krajobrazy malowniczej Galilei, spoglądam sercem na grzywy Judzkich gór, po których ślizgał się wzrok słodkiego Jezusa. Już teraz wchodzęw duchu ze czcią najgłębszą do zniszczonych zębem czasu i niezgodą wyznań rozsadzanych miejsc przeświętych, na których Jezus życie Swe za nas ofiarował.
Za chwilę, bo za parę dni, będę je oglądał własnymi oczyma. O Boże, jakżeś dobry!...
* * *
Tymczasem w redakcji ruch, bo aby móc opuścić warsztat pracy aż na dwa tygodnie, trzeba niejedno przyśpieszyć i tak wszystko zostawić, aby rzeczy szły zwykłym porządkiem.
Wieczorem, 14 maja [1934] r. rzucam pośpiesznie trochę niezbędnych rzeczy do walizki, nie zapominam i o aparacie fotograficznym, a pokłoniwszy się Panu Jezusowi w kaplicy - właśnie kończyło się nabożeństwo majowe - i wezwawszy na pomoc Niepokalaną, pędzę na stację.
Zacni Bracia sekretarze już przynieśli walizę i zakupili bilet do Lwowa. Czekamy na pociąg.
Żegnamy się, bo to, bądź co bądź, kawałek drogi.
- Szczęśliwej podróży! Niech Matka Najświętsza prowadzi - leci za mną przez okno ruszającego leniwo pociągu.
Kochani Bracia współpracownicy zostają, idą z wolna ku klasztorowi. Po drugiej stronie szarzeje cichy, opustoszały Niepokalanów Wszyscy jeszcze w kaplicy na nabożeństwie. A nad tym wszystkim rozpościera swe miękkie cienie pogodna, majowa noc.
W Warszawie muszę czekać dość długo, bo akurat tej nocy wypada zmiana zimowego rozkładu jazdy na letni. Siadam i, podczas gdy koło mnie wre gwar i ruch, jak w ulu, ja myślę nad czekającymi mnie wrażeniami...
Wreszcie, po przeszło dwóch godzinach czekania, wtoczono pociąg na peron. Mnóstwo ludzi się ciśnie. Znać w tym wpływ zniżki taryfy kolejowej. Pociąg zapełnia się szczelnie.
Mimo nieprzespanej poprzedniej nocy, zasnąć nie mogę, bo dostało mi się miejsce w środku ławki. Po prawej w kącie siedzi jakiś tęgi żołnierz i chrapie potężnie, z lewej zaś łysy żyd, jakiś handełes, który rozespany w najlepsze, co chwila opiera się na mnie, aby wygodniej spać. Sen mu też świetnie dopisuje, a mnie aż żal, że zasnąć nie mogę.
Dopiero świt trochę mię znużył. Mijamy Przeworsk, Przemyśl a wnet potem - Lwów.
O, dawno już nie byłem w tym mieście "Orląt", w którym przebyłem dość groźne dni od stycznia 1919 roku. Pamiętam, jak nas wtedy radosna doszła wieść w Wielki Tydzień: Ukraińcy wypędzeni z miasta!
Teraz jadę tramwajem, zdążając do naszego klasztoru. W małym, cichym kościele franciszkańskim właśnie odprawia się nowenna 9-wtorkowa do św. Antoniego. Brzmi piękne "Si quaeris".
Po Mszy św. spotykam kolegę serdecznego, z którym wnet nawiązała się rozmowa na różne, ciekawe i aktualne tematy. Idą też i wspomnienia. Jakże, przecieżeśmy się już dość dawno nie widzieli!
Na dworcu kręci się już gromada pątników. Poznajemy się, przypominamy jedni drugim, ale większość nie zna się jeszcze. Już jest i J.E. ks. bp Adamski, duchowy przewodnik pielgrzymki, jest i O. Anatol Prow. OO. Reformatów organizator, są przedstawiciele "Frankopolu", młodzi, zadowoleni, uśmiechnięci. W zaimprowizowanym biurze w poczekalni II klasy na jednym stole rozdają nam karty uczestnictwa z wyznaczonym miejscem w wagonie i kabiną na okręcie. Dostajemy odznaki: specjalny krzyż Ziemi świętej na tle biało-czerwonej różdżki.
Dźwigając walizy, wydostajemy się na peron. Tu czekają nas już trzy wagony. Każdy ma wyznaczone zgóry miejsce, więc nie ma kłopotu, że komuś zabraknie. Pół pierwszego wagonu zajęły niewiasty, drugą połowę mężczyźni, środkowy wagon zajmują przeważnie księża a kilka przedziałów panowie. Trzeci to pątnicy I i II klasy oraz dowództwo naszej gromady pielgrzymiej. Powiadają, że pielgrzymka zapowiada się dość wygodnie.