Długie wieczory u Pszczołów

Niedawno mieszkałem na wsi N., ale już dużo słyszałem o Pszczole. Wybrałem się wreszcie któregoś wieczoru do nich. Wszedłem, powiedziałem "pochwalony", ukręciłem papierosa popatrzyłem sobie na całą ich rodzinkę i powiadam:

- U was, Pszczoła, to jakoś inna moda na spędzanie wieczorów niż w resztę wsi.

- Ej, gadacie! - odrzekł. - W każdym domu jakoś Pana Boga chwalą.

- A no, w tym też i cała rzecz, że tylko "jakoś" - mówię. - U mnie żona ledwie najmłodsze dziecko uśpi, zaraz pędzi do sąsiadek, starszy syn owies koniom kradnie na wódkę, córki przegadają pod płotem z kawalerami do północy. Tych dwojga, co do szkoły chodzą, też w chałupie wieczorem nie ma, bo wolą odrabiać lekcje po ludziach. Mnie się samemu w domu przykrzy, od tego leżenia to i boki człowieka zabolą, i łóżko przyjemne, jak się chce spoć Tymczasem u was...

- A u nas wiecznie robota - zapiszczała swym wysokim głosem uśmiechnięta żona Pszczoły, którą w całej wsi z powodu szczebiotliwej wymowy "Pścioliną" wszyscy przezywają.

- Robota, nie robota, ale każde czymś zajęte -- zauważył Pszczoła, a narządzał akurat półszorek komuś z gospodarzy. Bo on i uprząż potrafi narządzić, i buty podzelować, i świniom zastrzyki zrobi, i zegarek od biedy zreperuje, i za księdzem przy baldachimie za procesją po łacinie zaśpiewa, a słychać go lepiej jak samego organistę. Ubogi w ziemię, ledwie na trzech morgach siedzi, a krowy ładne dwie chowa, świnie piękne, rzadko mu zdychają; drób, pole i ogród jak pieścidełko. Dzieci w mieście w szkołach kształci, każde jakiś zawód dobrze płatny zdobędzie. I zmyślne te jego dzieci i słuchają jakoś ojca, matkę, a głowy mają dobre do nauki jak miejskie jakie dzieci, co uczonych rodziców i dziada pradziada posiadają. I takie to wszystko robotne jak mrówki, a karne jak w wojsku jakim:

- Wy pewnie już te dzieci, Pszczoła, od urodzenia takie obrotne macie? Mnie się widzi, że to za ojcem i matką idzie. Kobietę macie też, a jakże robotną, żywą i wyście zgrabny do wszystkiego, to i dzieci za wami.

- E, nie tylko! - spojrzał na mnie Pszczoła spod okularów i odłożył półszorek, by wziąć chomąto. - Trzeba i popracować nad dziećmi. Tresować od małego. A potem pilnować na każdym kroku. Sam przykład ojca, matki, samo urodzenie, to za mało: ojciec może być najlepszy, a dziecko najgorsze. Dzieciak musi być najpierw posłuszny, potem pracowity, a potem pobożny. I w domu musi mieć dobrze, najlepiej w domu, lepiej jak u siadów, lepiej jak na całym świecie. I wieczorami musi czuć się dobrze w domu, mieć tu zajęcie, rozrywkę. Drogi sąsiedzie, ileż to u nas na wsi marnują ludzie czasu, gdy przychodzą długie wieczory! A patrzcie, jak jest w naszym domu. Najstarsza córka, ta co jest w gminie pielęgniarką w Ośrodku, szoruje nam co wieczór przed spaniem małego Jaśka i Małgosię, porozbiera ich i od stóp do głów myje: bo takie małe brzdące najwięcej się zabrudzą. Niemała, to robota, bo trzeba przynieść i nagotować wody, wlać w wannę, na dzieciaka uważać, ułożyć potem do snu, pacierz przedtem cały z nimi zmówić, bo te małe idą pierwsze do łóżka i osobno z córką pacierz mówią. O, zajrzyjcie do tej izby to zobaczycie!

Uchyliłem drzwi, spojrzałem. Przed obrazem Matki Bożej klęczały na podłodze w długich białych koszulkach z jasnymi łebkami Jaś i Małgosia. Rączki mieli złożone jak na obrazku. Przy nich klęczała Marynia. Słychać było, jak powtarzały za starszą siostrą słowa i przekręcały go po dziecięcemu: "Święta Malyja, Matko Bozia, módl się za nami gzieśnymi telaź...". Ciemno tam było, ale lampka z czerwonym światłem sprzed obrazu Matki Bożej (bo u nas we wsi Samopomoc założyła elektryczność) pokazywała całą tę gromadkę.

- Tam jak w niebie! - zawołałem. I przymknąłem z powrotem drzwi.

- E, Marynia nie tylko tym zajęta - zapiszczała Pszczolina. - A ile tu ludzi przychodzi do niej wieczorami po opatrunek, ilu na zastrzyk, nawet z zębami ją molestują. I trochę leczyć potrafi. Mówię jej: poducz się więcej, złóż egzamin maturalny, albo idź do szkoły [342]felczerskiej, a potem jako zdolną do Akademii i lekarskiej cię przyjmą. A czy przyjmą, czy nie, felczerką byś została. Albo na lekarkę do leczenia bydła? Mało to u nas po wsiach świń, drobiu, krów, koni - pada! Tylko że moja Marynia bardzo nieśmiała. I trochę zdrowia na wysoką naukę nie ma. Tamta, Krysia co się uczy w Akademii w Lublinie, to znów śmiała aż zanadto i zdrowa jak koń

- A Zenek czym też będzie? - pytałem o chłopca, który się przy stole biedził nad jakimiś zadaniami.

- On lubi gospodarkę, pracę w polu, konie.

- Będę inżynierem-agronomem - odezwał się na to Zenek i zaraz nos wetknął z powrotem w książkę i coś pisać zaczął zawzięcie.

- A Stefka? - spojrzałem na pannicę lat osiemnaście, zajętą dłubaniem swetra, tęgą, zgrabną.

- No, Stefka, rusz gębą! - zawołał Pszczoła,

- Ja chciałabym zostać na zawsze na naszej wsi. Mnie tu najlepiej. I rolniczką, gospodynią.

- Ma chłopaka - trąciła mnie w bok Pszczolina, choć dobrze wie o tym cała wieś. Władek Bąków. - Jeno go patrzeć, jak tu przyjdzie. Porządny, gospodarski syn. Dostanie gospodarkę, ładną, sześć morgów pszennej ziemi, niezadłużoną. Dom już mu ojciec wystawił, a chłopak teraz oborę z pustaków kleci. Zgrabny do roboty kawaler, nie pijak, nie łajdak, nawet papierosów nie pali. Tylko trochę za łakomy na robotę. Mało mu w domu zajęcia, to jeszcze na zimę do miasta do budowli poszedł. Ale na soboty, na niedziele, przyjeżdża. I zaraz do nas z pociągu dąży, najpierw do nas, a potem do swojej chałupy, do ojców. Zaradny chłopak, nie ma co! Już sześć tysięcy grosza zgromadził na nowe gospodarstwo, a sam sobie wszystko potrafi wybudować z ojcem, no i z bratem, zawodowym cieślą, który też w mieście po robotach chodzi. Dobra rodzina. Oni. starzy, tu do nas czasem w niedzielę zajrzą, to my do nich z całą "rabiatą". Mili ludzie, cisi. Tylko zanadto w robotę i w pieniądze wierzą. A my z moim starym nie tak: są ważniejsze rzeczy od roboty i pieniędzy.

Z Pszczoliną by rozmowy nigdy nie skończył, więc przestałem ją zagadywać i siedziałem dalej cicho.

I u nich było cicho. U Pszczołów mało do siebie mówią, a jeśli się które odezwie do drugiego, to nie nerwowo, ale przyjemnie. "Dla Boga, co za ludzie!" - pomyślałem. - U mnie w domu jeszcze się czegoś nie zacznie robić, a już pełno hałasu, krzyku, kłótni, liżań, pomstowali. Tu, gdy się patrzy na tych ludzi, jak zgodnie pracują, to się wprost odpoczywa. Nie wytrzymałem i mówię:

- Jak wy robicie, że u was tak zgodnie i cicho?

- My się z sobą nie kłócimy - wskazał Pszczoła na żonę. - I do dzieci raczej po cichu mówimy niż złością. Ale jak się co powie, to dzieciak, żeby krew z niego ciekła, musi zrobić, co ojciec, matka każe.

Zegar wybił ósmą, Pszczoła odłożył robotę, sprawdził lekcje Zenka, rozłożył taką grę - "Chińczyka" i zaczął grać w niego ze Zenkiem i Marynią. Podeszła do nich Stefka (narzeczonego jej jak nie było, tak nie było). I ja się zbliżyłem. "Mój Boże - pomyślałem sobie. - Jak miło musi być temu ojcu z dziećmi!" Pszczolina tymczasem już nastrugała ziemniaków, wstawiła i teraz szykowała kolację. Za chwilę oderwała się od grających Stefka i pomagała matce. Poproszono i mnie do wieczerzy. Żegnają się u nich przed i po jedzeniu i wstają przy tym, a zaczyna przeżegnanie - na głos - ojciec.

Co to było uciechy gdy naraz wszedł Władek! I jego zaproszono do stołu. Umył się i siadł. Przyszło po wieczerzy jeszcze dwóch chłopaków dorosłych i ze trzy dziewczyny. Marynia ślicznie tańczy. Wzięli się wszyscy teraz do pokoju i nuże tam uczyć się krakowiaka.

- Oni tu nie tylko ćwiczą się w tańcach - pouczała mnie Pszczolina, która przyszła popatrzeć na młodzież, stanęła w kącie przy drzwiach i podparła brodę piąstką. - Czasem coś któreś na głos z książki pięknego albo mądrego czyta. Czasem coś im Marynia z pielęgniarstwa tłumaczy. To znów nikt nie przyjdzie z obcych, sami siedzimy, dzieci czytają kawał w wieczór. To znów śpiewamy razem pieśni pobożne lub wesołe, świeckie. Albo naradzamy się wspólnie ze starszymi dziećmi. Czasem ojciec pyta katechizmu i historii świętej, ale to każdego: małego, dużego. I jak kto nie umie, to zadaje, musi na drugi raz się nauczyć. Mój Stary mówi, że długie wieczory zimowe, to najlepszy okres do [343]nauczenia swych dzieci zasad wiary i moralności. I do przypilnowania dzieci, żeby porządnie odrabiały lekcje zadawane w szkole. Ma on wtedy więcej wolnego czasu, więc może się dzieciom poświęcić.

O dziesiątej podszedł też Pszczoła do taneczników i przeprosił, że czas na spoczynek. Zrobił to delikatnie, a jednak go usłuchano. Część gości popochodziła. Stefcia otworzyła okno, by wywietrzało na noc w pokoju, zostawiono też drzwi otwarte. Został z nami i Władek. Pogawędziliśmy jeszcze trochę. Za małą chwilę Pszczoła się podniósł. No, dzieci, do pacierza!" - rzekł.

Przenieśli się wtedy wszyscy do pokoju przed obraz Matki Bożej. Poklękli (i ja też za drugimi). Zenek zaczął na głos pacierz wieczorny, wszyscy, z ojcem na czele, mu odpowiadali, zupełnie jak księdzu na nabożeństwie. Potem Pszczoła zachęcił dzieci (widocznie codziennie tak jest u nich) do rachunku sumienia z dzisiejszego dnia. Wszyscy zamilkli, liczyli się z sumieniem. Pszczoła kolejno wzbudził na głos akt żalu za grzechy, dzieci - za nim, biło się każde w piersi: "Boże, bądź miłościw". Rozpoczął potem różaniec, a kazał go ofiarować w intencji rodzin z naszej wsi. Klęczeli i odmawiali różaniec, głośno, za ojcem, bez ziewania w postawie prostej, każdy klęczał zgrabnie i tylko Władek na jednym kolanie, a wszyscy na dwu. Pszczoła i Pszczolina. A nad nimi unosił się obraz Matki Bożej Częstochowskiej z czerwoną lampką. Na zakończenie zaśpiewali na dwa głosy "Wszystkie nasze dzienne sprawy".

Patrzałem na nich i mówiłem sobie: "A u mnie? Jak jest u mnie w chałupie? Gdzie w tej chwili są córki? Co dziś wieczorem nauczyły się moje dzieci? Co dobrego namęłła językiem u sąsiadek moja żona? Co wobec tego jestem wart ja, ojciec? I co wart jest mój dom w te długie wieczory?