Dla Niepokalanej żył, pracował, cierpiał i umarł
Drukuj
Rycerz Niepokalanej 11-12/1950, zdjęcia do artykułu: Dla Niepokalanej żył..., s. 356

Opisy zdjęć powyżej, od lewej: [1] Br. Benwenuty Maria Stryjewski. [2] Grób Br. Benwenutego Stryjewskiego na cmentarzu klasztornym w Niepokalanowie.


Nieraz zachodził na cmentarz klasztorny i dumał nad świeżymi mogiłami. Na każdej prosty krzyż z napisem: "Dla Niepokalanej żył, pracował, cierpiał i umarł". Myślą wybiegał i do tych, którzy prochy swe złożyli gdzie indziej, może je wiatr rozwiewał po polach oświęcimskich. I oni, jak żyli tak umierali dla Niepokalanej.

Czemu tak niewiele chwil dzielili z nami? - pyta siebie - tak bardzo byliby przecież potrzebni tutaj w podboju dusz dla Niepokalanej". I odpowiada zaraz: "Nie tu nasze mieszkanie. Ziemia jest tylko szkołą, po skończeniu której Bóg... zabiera swe dzieci do lepszej ojczyzny. Do tej błogosławionej krainy odeszli już nasi zmarli Drodzy Współbracia. Szczęśliwi. Gratulujemy im, tego szczęścia i niejako zazdrościmy, że już chwalebnie ukończyli swą próbę życiową- złożyli naprawdę profesję wieczną. Jedni zażywają już niepojętej chwały przy Sercu Niepokalanej, inni z upragnieniem oczekują chwili, gdy bramy nieba zostaną im otwarte". Z tych rozważań wyciąga wniosek: "I my również podzielimy ich los... Szczęśliwi będziemy, jeżeli do końca wytrwamy na swym posterunku, który nam Niepokalana wyznaczyła".

Dziś i na jego grobie widnieje krzyż, a na nim napis: "Dla Niepokalanej żył. pracował, cierpiał i umarł. Ś.p. Br. Benwenuty Maria Stryjewski, profes solemny OO. Franciszkanów, urodz. 15.5.1908 r. Smolany diec. Płocka, zmarł 19.5.1949 r. Przeżył lat 41 w Zakonie 16 Zdrowaś Maryjo...". Wśród braci niepokalanowskiej pozostaje żywe wspomnienie świętości Br. Benwenutego i niejeden zagląda często na cmentarz, by nad jego mogiłą odmówić to "Zdrowaś Maryjo", ale nie tyle za jego duszę, co o jego wstawiennictwo u Niepokalanej. Bo wytrwał do końca na wyznaczonym mu posterunku pracy i cierpienia w Jej zagrodzie.

Przywiodła go tu sama Niepokalana z płockiej ziemi. Upodobała sobie pokorę i miłość Wacława, który od dzieciństwa marzył o poświęceniu się Bogu i rwał się do szkoły, zaczął nawet gimnazjum, ale widząc, jak biednym rodzicom z trudem przychodzi wychowywać 11 dzieci, pomaga im na roli w rodzinnych Smolanach lub zarobkiem zdobywanym w Mławie ciężkim trudem robotnika na torach kolejowych, przy murarzach lub w piekarni; nigdy jednak nie zapomina o modlitwie do "Matuchny Niepokalanej", ufając, że z Jej pomocą ideał swój osiągnie. Myślał, że włoży mu koronę cierniową na głowę u Pasjonistów, jak jego bratu w Przasnyszu, ale inne były Jej zamiary. Wpada mu w ręce "Rycerz Niepokalanej". W początkach lutego 1933 r. składa prośbę: "Pragnąc szczerze z całego serca poświęcić się Bogu i Matuchnie Niepokalanej, proszę z całą ufnością dziecięcą o przyjęcie mnie do Zakonu w grono Braci w Niepokalanowie, o co wciąż błagam Matuchnę Niepokalaną".- Wyjaśnia w załączonym życiorysie, że poznał, jak dużo zła szerzy się na tym świecie, więc chce się schronić do klasztoru, by tu "oddać się bez zastrzeżeń Matuchnie Niepokalanej... wieść życie w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie, wypraszać u Boga za przyczyną Niepokalanej jak największe nawrócenia się narodów pogańskich i przez całe moje życie wznosić się na wyżyny świętości".

Prosi wyraźnie o przyjęcie na brata zakonnego. Może go natchnął do tego św. Jan Chrzciciel, patronujący jego rodzinnej parafii. Napisze kiedyś o nim: "Oto mamy... wzór powołań o życiu ukrytym, a tak piękny, że zachwyca Serce Boże i niebo całe. Mówimy o życiu ukrytym, gdyż św. Jan 30 lat spędził na puszczy jakby w klauzurowym klasztorze, nieznany nikomu, a zaledwie z półtora roku występował publicznie, lecz i ten rodzaj jego pracy miał charakter raczej, podobny życiu Braci, gdyż polegał na przygotowaniu serc ludzkich na zasiew słów Boskiego Siewcy i Jego dalszych następców".

Cenił sobie godność brata zakonnego. "Stan ten - pisze - nie ma w sobie czegoś niewykończonego, jakby jakieś braki, lecz stanowi największą całość obrazu niczym nie zastąpionego, o swoistym charakterze piękna". Uważa, że "stan Braci ma w Kościele wielką rolę do spełnienia", zwłaszcza dziś gdy apostolstwo korzysta z nowoczesnych zdobyczy techniki. "Jest on niejako dopełnieniem kapłaństwa". Spokrewniony jest z misją Niepokalanej. "I Brat zakonny za wzorem Matki Bożej wszędzie towarzyszy kapłanowi w jego trudnej i mozolnej pracy".

Wacław Stryjewski zapukał do furty niepokalanowskiej 3 maja 1933 r., w święto Wniebowzięcia N.M.P. tegoż roku otrzymał habit franciszkański i nowe imię. Bez przeszkód mógł złożyć śluby czasowe w 1935 r., a potem 15 maja 1938 r., razem z innymi braćmi, profesję uroczystą. Wsłuchuje się w słowa twórcy Niepokalanowa, który odbierał profesję: "Profesję solemną zowie się ślubami. Ogólnie ślubem nazywa się uroczyste przyrzeczenie, przez które dwoje ludzi wiąże się z sobą, aż do śmierci na dole i niedole. W zakonie jest coś bez porównania więcej, bo tą drugą osobą, której zakonnik ślubuje jest sam Pan Bóg. Br. Benwenuty dochowa wierności. Zwierzy się raz współbratu: "Trzymam się tej zasady: dałem raz - i amen. Dałem mało, ale dałem wszystko i nie odbieram. Lubię konsekwencję... Niech natura krzyczy, niech wszyscy inaczej postępują, ja idę swą profesję, zgodnie ze wskazaniem O. Maksymiliana połączył z bezgranicznym oddaniem się Niepokalanej. Przyrzekł Jej: "Dla Ciebie chcę się ukryć, dla Ciebie żyć, pracować i wyniszczać aż do zupełności", więc ufa, że nie pozostanie mu dłużna. Dopomoże do wytrwania, tu chodzi o Jej własność.

Wpatrzył się w O. Maksymiliana, wchłaniał w siebie jego konferencje i pod jego kierunkiem poświęcał się dla sprawy Niepokalanej tj. dla dzieła nawrócenia i uświęcenia świata. "Czyż może być - pyta się - jakaś dusza, a zwłaszcza z grona dzieci Maryi, obojętna na los tylu nieszczęśliwych swych braci, którzy mają to samo prawo do pieszczot i opieki Królowej Niebios? Woła do Niej: "O Matko, zwróć tę nieprzeliczoną rzeszę sierot do Siebie lub daj mi glos i siłę, bym mógł być słyszanym na całym świecie i wstrząsać jego posadami". Głos miał słaby, siły fizyczne ledwie go trzymały, prowadził życie takie szare, niepozorne, pracując kolejno w różnych działach: adremie, administracji, infirmerii, sekretariacie i w dziale żywnościowym. Wierzył, że oddając te bezgłośne prace Niepokalanej apostołuje, wstrząsa, nawraca i to tym więcej, im bardziej je obmodli.

Br. Benwenuty jest mężem modlitwy, ma w niej zamiłowanie. W chwilach wolnych od zajęć widziano go niemal zawsze w kaplicy z różańcem w ręku. M. in. prosił natarczywie Boga, by nie tylko wśród osób poświęconych służbie Bożej, ale i wśród ludzi świeckich i między narodami panowała harmonijna zgoda i płonął znicz świętej miłości. Jak skuteczną była jego modlitwa może świadczyć fakt, że współbracia a nawet ludzie świeccy ubiegali się o jego modlitwy, podobnie jak o porady duchowe.

Modlitwa pogłębiła wielce jego życie wewnętrzne. "Może 10 lat temu - wyznał komuś przed śmiercią - Bóg w swej wielkiej dobroci odsłonił mi rąbek prawd wiecznych. Nie była to wizja ale całkowita świadomość rozumu, że Pan Bóg wyciąga ręce po moje grzechy, by je rzucić z miłosierdzia swego w morze niepamięci. Wówczas taka mnie radość opanowała, iż gotów byłem, jak św. Teresa od Dz. Jezus, wziąć na siebie wszystkie grzechy świata i z niemniejszą ufnością iść do Boga... Jeżeli P. Bóg daję" takie oświecenie, to człowiek poznaje w jednej chwili całą teologię i to z taką. pewnością, że gotów jest oddać swe życie". Istotnie te Boże oświecenia, czerpane nie tyle z książek co na modlitwie musiały być wielkie, skoro potrafi napisać książkę, liczącą ponad 700 str. pt "Ułomki prawd wiecznych w obrazach". W niej obok pewności przekonania widzi się głębokie ujęcie tematu.

Więcej jednak niż pracą i modlitwą, br. Benwenuty służy Niepokalanej cierpieniem. Pamiętał słowa O. Maksymiliana wyrzeczone przy ślubach uroczystych: "Przyjdą cierpienia, ale one są potrzebne. Nie byłoby korony bez zwycięstwa, nie byłoby zwycięstwa bez walki. Ale jeśli dusza odda się Niepokalanej, nie potrzebuje obawiać się tych doświadczeń". I przyszły cierpienia. Najpierw w obozach hitlerowskich: Amtitz i Ostrzeszów, razem z O. Maksymilianem i współbraćmi a potem - przez 4-ostatnie lata - na łożu boleści, w szpitalach; w Warszawie i Łodzi czy w Niepokalanowie. Cierpiał na leukemię czyli białaczkę, chorobę nieuleczalną a b. bolesną. Nieraz aż zaciskał zęby z bólu i z trudem chwytał oddech, ale nie narzekał, tylko powtarzał: "Bądź wola Twoja. - Wychylić kielich cierpień do dna. - W przyszłym życiu już nie będzie można cierpieć, więc teraz trzeba korzystać".

Uważał, że "prawdziwe dziecko Maryi według przedrogich słów O. Maksymiliana ominie nawet czyściec, bo jakżesz można przypuścić, by ta najlepsza Matka nie oczyściła swojego dziecka już tu na ziemi". Marzył o koronie męczeńskiej, ale rychło się przekonał, że można ją zdobyć nie tylko przez wylanie krwi dla Jezusa, ale i przez współudział w Jego Męce na wzór Najświętszej Maryi i św. Jana, który ich postawił na samym czele krwawego martyrologium". I on chętnie uczestniczył w Ofierze Mszy św. nieraz - gdy choroba nie pozwalała mu na pracę - słuchał kilku Mszy dziennie, a postawa jego nosiła wtedy cechy współcierpiącej Ofiary, a potem w całym dalszym życiu, które było niczym innym jak tylko nieustannym sprawowaniem Mszy św., na ołtarzu własnego serca. "Dotrwał do końca na swej Kalwarii z miłości, dla Niepokalanej, wierząc, że, dopiero po ostatecznym zwycięstwie jest tryumf i uwielbienie wiekuiste w niebie". Umarł spokojnie, na rękach współbraci 10.5.1945 r. w ukochanym Niepokalanowie. W ostatnich tygodniach najchętniej mówił o niebie. "Bardzo lubiliśmy słuchać - stwierdzają zakonnicy - kiedy nam mówił o Niebie, bowiem tak pięknie umiał przedstawić jego rozkosze i wyjaśnić na czym ono polega. Zdawało nam się, że wszystko to widzimy w duchu, że bierzemy udział w tych wiecznie trwających godach". Jego współbracia zakonni wierzą mocno, że spełniły się na nim słowa, które sam pisał w święto Wniebowzięcia 15.8.1941 r.: "Podobnie jak Ciebie, o Matko pięknej miłości, wywyższył Najwyższy w chwili Wniebowzięcia i ukoronował Cię na Królową; Nieba i ziemi, tak spotka w godzinę śmierci i Twoje wierne dziecko, które jedynie dla Ciebie i Twojego Syna Jezusa poświęcało się i trudziło, oraz pozostało Ci zawsze oddane i kochające.