Czy "Za sto lat nie będzie nas?"

Rozpacz na chrzcinach

Wybrałem się z żoną na chrzciny do Marianostwa B. Przyszliśmy późno. Towarzystwo było już podpite. Właśnie przekraczaliśmy progi domu, gdy zebrani ryczeli znaną piosenkę: "Co użyjem, to dla nas, za sto lat nie będzie nas!"

Przywitaliśmy się z gośćmi. Trochę się wówczas uspokoiło. Skorzystałem z tego. Siadłem z żoną. Poprosiłem, żeby na chwilkę przestano śpiewać, i roześmiany mówię przez całą długość stołu:

- Kto tu płacze, że nie będzie żył za sto lat?

Spojrzeli na mnie wszyscy, uciszyło się zupełnie. Powiedziałem wtedy tym samym pogodnym tonem:

- Proszę państwa, każdy z nas będzie żył i za sto, i za tysiąc lat, i zawsze, bez końca. Ten poeta, co tę piosenkę układał, to był pesymista i nie umiał katechizmu. Każdy człowiek przecież żyje wiecznie, z początku na tym, a potem na tamtym świecie, bo ma duszę nieśmiertelną. I ci, co takie piosenki śpiewają, też widocznie zapomnieli katechizmu!

- Ach, to pan wierzy w takie rzeczy! - zawołał jakiś głos, takim tonem jakby mi współczuł.

- A pana czyż nie stać na wiarę, na mocną wiarę? - zapytałem. - Przecież te prawdy Bóg objawił. My, chrześcijanie, wiemy, że po śmierci jest sąd, a potem niebo, czyściec albo piekło. I wiadomo też, że ci właśnie, co używają życia, czują się najgorzej na tamtym świecie. Więc nie "co użyjem, to dla nas", ale "co użyjem, to na zgubę naszą!" Na odwrót tedy powinniśmy śpiewać, zamiast chwalić używanie życia. Piosenka "Co użyjem" nadaje się więc dla piesków, krówek...

- ...świnek - ktoś powiedział.

- ...w ogóle dla bydlątek, po[281]nieważ one naprawdę tylko tyle szczęścia zaznają, ile użyją na ziemi zmysłami.

- Jak to? - oburzył się teraz ktoś - To nie wolno nic a nic używać życia?

- Ależ wolno! - roześmiałem się. - A po cóż ja tu przyszedłem i żona, jak nie po to, żeby zabawić się? Ale nie będę tu płakał z wami, że "za sto lat nie będzie nas", bo będziemy i ja, i pan, i ten mały Mareczek, którego ochrzciliście. Więc będziemy żyli wszyscy, po co tedy płakać na chrzcinach zamiast się cieszyć? Ja tu nie chcę płaczu, chcę radości! Ale nie takiej radości rozpaczliwej, jaką się cieszą poganie. Chcę pełnej radości, jaką daje wiara, że będziemy żyli wiecznie. Po co tedy nam się dzisiaj cieszyć - tylko dlatego, że za sto lat mnie nie będzie? Ani to prawda taka śpiewka, ani to radość, takie z tego powodu używanie! A dlaczego ochrzciliśmy Mareczka? Ano właśnie, żeby mu zapewnić niebo: żeby żył wiecznie i to szczęśliwie! Dlatego gdzie jak gdzie, ale na chrzcinach nie wypada płakać całym chórem, że "za sto lat nie będzie nas". To rozpaczliwa piosenka. To dobre dla karawaniarzy! To nie dla wesołych ludzi! Jakiś płaksa ją ułożył.

Pani Kapralska i jej synalek

- Słyszysz? - powiada do mnie żona w kilka dni później, już w naszym mieszkaniu.

- Co?

- Kapralska się wydziera, Słuchaj, co śpiewa.

Nadsłuchuję. Pani Kapralska, to nasza sąsiadka. Wiecznie narzeka na męża i syna. Ostatnio chodzi do pracy zarobkowej poza dom. Za dnia śpi. Gdy się przebudzi i ubiera się, to śpiewa, aż na całym piętrze głośno. Miły ma głos i kawałek do tego słuchu.

- Wiesz, co? - mówię do żony. - Pójdę do Kapralskiej, pogadam sobie z nią.

- A przegadaj! - machnęła żona ręką.

Zapukałem do sąsiadki, przywitaliśmy się. Była w doskonałym humorze, przypudrowana; podmalowana.

- Czemu pani rozpacza, aż w całym domu głośno? - śmiałem się z niej.

- Co? Ja?! - gotowa była się przeżegnać ze zdziwienia. - Śpiewam, nie rozpaczam.

- No bo pani śpiewa, że za sto lat już pani nie będzie... Na płacz się chyba pani z tego powodu zbiera?

Parsknęła śmiechem i powiada:

- Ładna melodia, więc śpiewam tę piosenkę.

- Pani Hanko - mówię - ale pani ma syna?

- Mam. Ale co to ma wspólnego z piosenką?

- Już prawie dorosłego syna pani ma, pani Haneczko - mówię dalej.

- Ano to przecież każdy wie.

- Tak, ale ten syn słyszy, jak pani śpiewa w tej piosence, że tylko wtedy warto żyć, jeżeli się używa życia. W dodatku ta piosenka ma refren, który wskazuje, o jakie to użycie chodzi. Refren ten jest tak nieprzyzwoity, że widocznie dlatego krępuje się go pani śpiewać. Otóż syn pani to słyszy...

- A jego teraz akurat nie ma w domu!

- Ale w inne dni jest i słyszy, co mama śpiewa. A pani chyba zna swego syna i zdaje sobie pani sprawę, jakie on ma skłonności? Czyż [282]z piosenki swej matki ma się on utwierdzać, że dobrą idzie drogą, jeśli już pije, choć jest młodziutki i prowadzi się niemoralnie, a poza tym was w domu okrada?

Spłonęła na twarzy pani Hanka: to bladła, to rumieniła się.

- Ma pan rację - powiedziała wreszcie. - Słyszy człowiek od drugich i śpiewa, nie zastanawia się, a jednak to jest piosenka osłabiająca odporność chłopca na ponęty grzechu, Porządny z pana mężczyzna, panie Kazku - rzekła i uściskała mi rękę.

- Pani Hanko....

- Co? - spojrzała na mnie badawczo.

- Chciałbym pani jeszcze jedno doradzić, lecz się boję.

- Proszę mówić.

- Niech pani zmieni pracę z nocnej na dzienną. Pani wie, dlaczego?

- Wiem - wycedziła przez zęby po chwili i spojrzała na mnie spod oka.

- Moja żona miałaby dzienną pracę dla pani w tej fabryce, gdzie jest zajęta.