Czy jest szczęście na świecie?

W podróży z Kalisza do Poznania spotkałem w wagonie człowieka szczęśliwego.

- Czy ksiądz daleko jedzie? - zapytał mnie on najzwyczajniej w świecie.

Był młody, lat może 26 i tak wyglądem swoim, jak i tym pierwszym odezwaniem się uczynił na mnie dodatnie wrażenie.

- Bo i ja kiedyś miałem zamiar zostać księdzem, ale na szkoły funduszu nie stało - ciągnął dalej, kiedy mu na tamto pytanie udzieliłem odpowiedzi. - I teraz pewnie długo i dużo na księdza uczyć się trzeba - prawda?

- Kapłan wykształcenie obszerne i głębsze mieć musi. Ale - zagadnąłem - pan zapewne bardzo żałuje, że serdecznych życzeń uskutecznić nie zdołał.

- Ależ nie, bo wiem i rozumiem, że we wszystkim jest Wola. Boża; też i dziś w świeckim stanie jestem również szczęśliwy...

Po raz pierwszy w życiu odbiło mi się o uszy słowo takie i wyznanie takie: jestem szczęśliwy...

- A kim pan z zawodu? - zapytałem.

- Przede wszystkim, proszę księdza, jestem katolikiem, potem Polakiem i mężem, i ojcem już nawet.

- A zajęcie?

- Trudnię się kupiectwem. Prowadzę maleńki handel, który z długów postawiłem na nogi, a wczoraj właśnie spłaciłem dług ostatni.

- Z krzywdą bliźniego działo się to pewnie - odważyłem się odezwać - badawczo równocześnie spoglądając młodzieńcowi w oczy.

- O nie - odparł spokojnie - przecież ja w pierwszym rzędzie sprawiedliwości szukam a potem korzyści. I przychodzi sama.

- A nie spotykają pana przeciwności, krzyże?

- Jesteśmy na ziemskim padole płaczu, to i one obficie po drodze życia rozrzucone być muszą. Ale wtedy zaraz rzucę się na klęczki do modlitwy i spływa jakaś ulga serdeczna aż smutek w radość się obróci.

- To pan szczęśliwy? - mówiłem na pół pytająco, a na pół twierdząco, jakby dla ostatecznego upewnienia się, że to nie złudzenie jakie.

- Jeszcze jak! Bo niechże sobie ksiądz wyobrazi, że mi sumienie nic a nic nie wyrzuca, a skoro cośkolwiek w nim niejasno, zaraz pytam się sumienia: Co zaszło? i grzech mój jak najszybciej na spowiedzi wyznaję. A Pan Bóg - zamiast się mścić - Sam w Komunii Św[iętej] do serca mego przychodzi. Taki Pan Bóg! - I niech ksiądz sobie jeszcze wyobrazi, że przy pomocy Bożej utworzyłem sobie ognisko rodzinne - już chyba najszczęśliwsze ognisko w świecie. Ja jej długo nie znałem, ani ona mnie, bo na zabawy lub muzyki, gdzie znajomości czynić się zwykły, nie chodziliśmy obydwoje. Koledzy się ze mnie śmiali, że tak na osobności nie znajdę żony, a ja się tylko modliłem i pracowałem - i oto mam towarzyszkę życia, jakiej każdy by mi pozazdrościł. Zgadzamy się zupełnie i zawsze, ona bez mej wiedzy nie wyda ani złotówki, ja znów przed nią też z niczym się nie kryję: Mam dziecko siedmiomiesięczne ledwie, a oto już, gdym teraz odjeżdżał, żegnało mnie łzami. I ono mnie już kocha - więc, księże, jakże ja mogę być nieszczęśliwy? - Bóg wam za skromnie spędzoną młodość błogosławi!

- O tak, księże! Toż my często sobie o tym z żoną mówimy, że lepiej szukać Pana Boga, niż rychłego małżeństwa. Bóg nam błogosławi, więc my znów, jak możemy, odwdzięczamy się Bogu, a Pan Bóg widać że Wszechmocny i dobry - niczego nam nie zapomina, lecz coraz obficiej darzy nas łaskami. Tak, jakbyśmy się wyścigowali w usługach - a i Pan Bóg zawsze hojniejszy.

- To pan już chyba do tego życia ogromnie przywiązany i umierać ciężko by było...

- Ależ! Co ksiądz mówi! Właśnie przeciwnie: jakbym i dziś rad z tego świata schodził! żonę i dziecko zostawiłbym na opiece stokroć troskliwszej Opatrzności Bożej. Iść z ziemi do nieba?!. Z chwilą, w której bym się dowiedział, że nie mam nigdy umierać, już stałbym się najnieszczęśliwszym z ludzi, bo szczęście i zadowolenie człowieka tylko na wiekuistej nadziei mocno oprzeć się mogą. Pies na ziemi i dla ziemi; człowiek zaś ma ciało tu, duch zawsze tam!

Mówił z takim zapałem, jakby mnie chciał pouczyć.

I pouczył - odpowiedziami swymi, całym sposobem myślenia i programem życia.

I zaświadczył, że i na tym świecie, choć względne szczęście jest, byle je szukać starannie, a odnalezione odważnie wprowadzić w swe życie.