Co słychać? Pokój, ukojenie i współpraca rządu z Kościołem nad zagojeniem bolesnych ran, zadanych narodowi meksykańskiemu przez niedawne, krwawe prześladowanie.
Pokój - mimo odzywających się od czasu do czasu złowróżbnych pogłosek, jakoby wszystko pozornie tylko na stronę pokojową naprowadzone było, a w rzeczy samej prześladowanie trwa, jeno sposobem bardziej skrytym, chytrym... Mimo głoszenia przez członków rządu zasad niemożliwych do przyjęcia... l tak minister spraw wewnętrznych powiada: Przeznaczone dla kultu religijnego kościoły są własnością narodu: należą one do skarbu narodowego i korzystają ze wszystkich przywilejów roboty, które wydają mu się koniecznymi albo odpowiednimi ze względu na dobro gminy albo dla upiększenia świątyń. Rząd jest uprawniony do odebrania kościołów kultowi lub do przeznaczenia ich do innych celów...
Itd. coraz niebezpieczniejsze pomysły.
Pocieszmy się, że jest to naleciałość po onych smutnych latach pastwienia się nad Kościołem, jego prawami i - wyznawcami. Rozwieje się to z czasem!
Dość, że lud katolicki ma znów swoich kapłanów, którzy mu Msze święte otwarcie odprawiają, słowo Boże głoszą, słuchają spowiedzi, rozdają Komunię Św[iętą] - bez obawy aresztu czy grzywny...
Wyszedł również z głębokiego ukrycia arcybiskup z Guadalajara-Jalisco Ks. Orozco y Jiménez. Od roku 1926 pozostawał on w pewnej osadzie wśród wiernego sobie ludu w swej własnej diecezji. Calles ogłosił był swego czasu sowitą nagrodę za dostawienie Arcybiskupa żywego czy martwego... Raz już byliby go żołnierze callesowscy pochwycili, a było ich rewidujących okolice ok. 1000. Opatrzność Boża jednak nie dopuściła do tego. Przy tym 60 młodych, dzielnych ludzi poprzysięgło sobie bronić swego ukochanego Pasterza na śmierć i życie. Rządy nad diecezją wykonywał Arcybiskup nieprzerwanie za pomocą posłańców, a sam zmieniał często miejsce pobytu, zawsze w towarzystwie onych 60 młodzieńców, którzy ani na krok opuścić go nie chcieli... Ukrywał się przeważnie w górach.
Gdy teraz ukazał się oczom powierzonych swej pieczy owieczek, radość wiernych nie miała granic. Rzucono się do całowania jego rąk i stóp, a on z weselem udzielił arcypastersikiego błogosławieństwa.
Tak w Meksyku. Oby jeszcze uspokoiło się w Bolszewii!