Chrystus na ulicach naszych miast

Chrystus cierpi, boleje,

Świat się bawi, szaleje.

...I szedł Chrystus z krzyżem na zbolałych, zbitych przez oprawców, ramionach - przez wsie nasze i miasta.

Głowa uwieńczona koroną cierniową, której kolce ostre wbiły się głęboko w białe, wysokie czoło, włosy krwią skrzepłą przesycone, usta suche, gorączką strawione, ręce osłabłe, nogi drżące a ciało przytłoczone ciężarem krzyża schylały się coraz niżej ku ziemi - i szedł Chrystus po ulicach naszych miast, a oczy Jego, omglone boleścią, zalewały się łzami...


Kapłan śpieszy do chorego a z nim Chrystus. Chłopiec z latarką i dzwonkiem toruje drogę, prowadzi Pana... Przechodzą ulicą pełną gwaru, dzikiego pośpiechu - mało kto klęka albo zegnie kolano, a jeśli to uczyni, to jakby z przymusem, niedbale oddając cześć należną Bogu; najpierw ogląda się, czy kolega niedowiarek nie podpatruje, nie śledzi za nim, który później może go wyśmiać, a potem dopiero, gdy nikogo znajomego nie widzi, decyduje się na niedbałe machnięcie kapeluszem, inny znowu udaje, że z zajęciem patrzy w okna wystawowe, które już po sto razy widział, a inny jeszcze wlatuje z pośpiechem do jakiejś bramy, bo za nim idzie szef - żyd, a on jako jego urzędnik nie chce się narazić na nieprzyjemności...

Jakaś paniusia otulona w futro, wypudrowana, pomalowana na różowo, podniosła dumnie głowę i patrzy wyzywająco - ona sama bowiem czeka na człowieka, który przed nią pochyli głowę i rączkę ucałuje...

Tłum przechodzi mimo i nie zna Chrystusa, nie poznaje Go, znać nie chce, wyrzekają się Go wszyscy, na śmierć Go skazują okrutną podnosi się krzyk ulicznego motłochu, przejętego żądzą bogactwa:

- Nie znamy Chrystusa i znać Go nie chcemy! On nie dla nas! Precz z Nim! Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj! My chcemy złota, pieniędzy! Naszym bogiem to kruszec i wszelki inny metal, naszym niebem to świat rozkoszy, to świat bogaty!...

Przesuwają się po ulicy lśniące samochody, bogate powozy, zgrzytliwe tramwaje - a w nich ów tłum krzykliwy, z pianą wściekłości na ustach, ryczy bezustannie:

- Precz! Precz!

Zoczywszy zaś mimo idącego Chrystusa, z zawziętością, co w sercach ich skamieniałych osiadła, rzucają przekleństwa, obelgi, i oto mężczyźni, kobiety i dzieci znowu razem, zgodnym chórem wołają ochrypłymi głosy:

- Precz z Bogiem! Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj!

Ujrzawszy ten rozszalały tłum, Chrystus zasłonił twarz rękoma i w boleści ogromnej, z głębi serca i duszy pochodzącej zapłakał...

...I szedł Chrystus dalej po bruku ulicznym naszych miast z krzykiem na ramionach, który Mu motłoch żądny krwi na barki włoży...

Niedaleko karczma - z wnętrza jej wylatują przekleństwa, śpiewki niskie, dochodzą melodje dzikie, słychać tupot nóg, wycie nieludzkie, wrzawę i hałas przeogromny, który targa boleśnie sercem Zbawiciela...

Oparta o mur, wybladła i drżąca, w lichych łachmanach z dzieckiem płaczącem na ręku, stoi kobieta...

W karczmie jej mąż przepija ostatnie grosze, w domu zimno, głucho i pusto, z każdego zakątka wyszczerza zęby w okrutnym, złośliwym uśmiechu nędza, wyje głód przeraźliwie i skręca członki, łamie kości, ostatnie krople krwi z żył wysysa...

Kobieta nie ma odwagi wejść do wnętrza, bo mąż obrzuci ją stekiem przekleństw i wypędzi, a zresztą nogi osłabione, odmawiają już posłuszeństwa... Stoi więc nadal i czeka, drży i płacze z cicha, przytula do wyschłych piersi głodne dziecię, które kościste swoje paluszki wkłada do wybladłych usteczek i łudzi się, że zaspokoi tym głód...

A ojciec w karczmie szaleje, aż ochrypł z krzyku, zatacza się, przeklina wszystko i wszystkich...

I widzi to Chrystus - krzyż Go przygniata, ciśnie na okaleczonych ramionach, ostre kolce korony cierniowej w głowę się wbijają coraz to głębiej i głębiej, ranią przeogromnie...


Przechodzi Chrystus obok kina...

Kolorowe afisze, a na nich wymalowane kobiety obnażone bezwstydnie, w gablotkach cuchnące rozpustą obrazki nęcą i zachęcają młodzież, która tłumnie śpieszy do kina... Publiczność śledzi z zapartym oddechem program - dramat salonowy - zgniły w swej treści, pełen śliskich żądz, zachwycają się, chwalą bohaterów, omawiają szczegółowo treść, którą, jak sieć pajęczą nastawił na nich opasły mason i żyd, odwieczny wróg Chrystusa, aby, młodzieży przede wszystkim, wydrzeć, zniweczyć doszczętnie wiarę, zagasić na zawsze płomień miłości...

A potem ciśnie do rąk żydowski geszefciarz niemoralne pisma, drażniące najniższe instynkta; podaje z szatańskim uśmiechem "Tajnego Detektywa", "Wolne żarty", "Wiadomości literackie", "Bociana", "Ekspressy" i inne brukowce i mówi:

- Bierz, przeczytaj! Przecież to cię tylko uświadamia! Poznasz życie, jakiem ono jest w rzeczywistości!

A młodzież czyta, grzęźnie w błocie i ohydzie, a potem bierze, "uświadomiona" przez "Tajnego Detektywa", broń do ręki, kieruje ją w pierś matki, ojca, siostry, brata, bliźniego - bo przez złe pisma człowiek staje się zwierzęciem krwiożerczem, bandytą, upada niżej i niżej, a gdy się podniesie, to chyba już tylko na szubienicy!...

I woła Chrystus do owej młodzieży ze słodyczą i prośbą gorącą:

- Pójdź za mną, młodzieńcze kochany... Jarzmo moje słodkie jest, a ciężar lekki!... Upamiętaj się, krocz w moje ślady, bo żywot ten marny i krótki jest!... śmierć czyha, a godziny jej nadejścia nikt nie wie, oprócz mnie!

Lecz usłyszawszy głos ten młodzież wybuchła śmiechem:

- My chcemy użyć świata, póki służą lata! My chcemy bawić się! szaleć! Nasze kościoły, to boiska sportowe! Nasze świątynie, to sale balowe, a nabożeństwa, to mecze bokserskie!

A gdy to Chrystus usłyszał, zapłakał nad nimi...

A kiedy przechodził obok świątyni Swojej i zobaczył w niej pustki - wtedy kolana osłabione zgięły się pod Nim i runął na bruk uliczny, a krzyż, znamię Jego hańby, zwalił się na Niego całym ciężarem i zmęczone, do cna z sił opadłe ciało, potłukł boleśnie...


I szedł Chrystus w przedmieście.

Ubogie, odrapane z tynku domy, schylały swoje dachy ku marnej ziemi, jak zgrzybiali starcy.

Przechodzi Chrystus z krzyżem - rozlegają się wycia, krzyki, o zgrozo! nawet dzieci bluźnią; ich usta, umiejące zaledwie wymówić pierwsze słowa, już rzucają brudne przekleństwa, przy radosnym śmiechu dumnych z tego matek...

Przystanął zmęczony Zbawiciel pośród podnieconego tłumu, ludzi nędznych, głodnych, obdartych, i patrzy z miłością wielką, potem głosem zbolałym odzywa się do matek:

Dopuśćcie dziatkom przyjść do mnie!...

Lecz matki z obłędnym wzrokiem, wykrzywionymi ustami, włosem rozwianym, porywają za ręce dzieci swoje i wołają:

Precz od nas! Tyś nie dla nas i nie dla naszych dzieci! One pójdą same przez życie!

I pędzą Chrystusa z krzyżem na ramionach, smagają Go przekleństwami, bo milszy im szatan, król zbrodni i piekła, niż Bóg sam..


...I przeszedł Chrystus wszystkie miasta i wsie nasze, aby potem w cieniu krzyża wyciągnąć nad światem ramiona i zawołać z boleścią i skargą wielką:

- Ludu, mój ludu, cóżem ci uczynił?...