Chrystus na przedmieściach

Na międzynarodowym kongresie katolickim górników Antwerpji po raz pierwszy stwierdzono ten przerażający fakt że klasa robotnicza w Europie z małym wyjątkiem wymknęła się z pod wpływu Kościoła.

Jednakowoż powoli zbudziły się moce, które na szeroką skalę podjęły usiłowania odzyskania klasy robotniczej dla religii: z wygodnych probostw i z katedr uniwersyteckich ustępują kapłani, stając się biednymi wśród biednych, pouczają ich o społecznym królestwie Chrystusa-Robotnika; z patrycjuszowskich domów i will bogatych przemysłowców ciągną na przedmieścia świeccy, aby tam przez wychowanie i miłosierdzie odkopać wysychające źródło przekonań chrześcijańskich.

Wspaniałym dokumentem tego duchowego odrodzenia katolicyzmu, który znowu silniej zwraca się do ubóstwa i nędzy, jest książka O. Piotra Lhande TJ pt. "Chrystus na. przedmieściach". Treścią jej jest kwestia odzyskania mas komunistycznych, obejmujących szerokim pierścieniem Paryż. Kreśli w niej autor obraz trzyletniej pracy duszpasterskiej w wielkim Paryżu, dokonanej przez niepełną jeszcze setkę kapłanów oraz przez kilkaset osób świeckich. Nie ma nic bardziej wzruszającego nad to opisanie nędzy, jaką cierpią masy w tych wydziedziczonych okolicach, gdzie w nędznych barakach zamieszkują tysiące ludzi, gdzie się chrystjanizm zachował tylko jako wspomnienie z dawniejszych czasów, gdzie duży odsetek mieszkańców nie jest nawet ochrzczony...

W książce tej czytamy m.in.:

- W Dramcy mieszka 5-6.000 kolejarzy, pracujących w Towarzystwie Kolei Północnych, które będąc na wskroś kapitalistyczne, nie troszczy się zupełnie o swych pracowników, żyjących w opłakanym stanie pod względem gospodarczym i moralnym. W Bois de Perray, na południu Paryża, znajduje się cała wieś murzyńska, odkryta przez tych pionierów wiary, którzy siebie także zwą "oraczami", gdyż pługiem wiary krają twardą pogańską glebę i zasiewają ziarno chrześcijaństwa. Wszędzie teraz zjawiają się misjonarze diecezjalni, budują baraki i wychowują dzieci. Sami biedni są i żyją w nędzy. Ale cel ich ubóstwa promieniuje, co łatwiej trafia do serc komunistów, niż przepych wspaniałych kościołów paryskich Wśród nich jest ks. Mercier w wieku 55 lat, który porzucił swoją zaciszną pracownię naukowa, aby oddać się całko. wicie pracy wśród robotników. Jest tam ks. Touzard, 59 lat liczący, który porzucił katedrę teologiczną Instytutu Katolickiego w Paryżu, aby w opuszczonej okolicy osobiście wespół z dwoma pomocnikami zbudować drewniany kościółek. Aby zaś już na Boże Narodzenie 1927 r. mógł w kościółku zamieszkać Król robotników, dobrowolnie pomogli mu w budowie w ostatnich dniach dwaj robotnicy-komuniści. W Lutece młody ksiądz wybudował barak, wyglądający jak omnibus: wewnątrz stoi ołtarz, ubrany świecami i kwiatami polnymi. Są to katakumby wielkomiejskiego chrześcijaństwa XX wieku. W Villepinte proboszcz buduje barak kościelny i sam zwozi z dworca do kościoła na taczkach sprowadzone figury świętych. Na "czerwonym" wschodzie Paryża, w Boligny kościół budują komuniści darmo dobrowolnie. Proboszcz ich porzucił chętnie piękną parafię w śródmieściu, aby z nimi pracować: wolał ubóstwo i tylko to, co niezbędne do życia. W drugiej parafii w Boligny od trzech lat niezmordowanie przebiega uliczki 63-letni kapłan, wspina się po nędznych schodach do nędzniejszych jeszcze mieszkań, aby biednym głosić Ewangelię. Proboszcz ten pobudował dużą kaplicę, w krypcie zaś tej pozwolił bawić się dzieciom. W Montreuil można widzieć 70-letniego kanonika katedry Notre-Dame, jak blady i trzęsący się ze starości idzie po ulicy. To miłość apostolska do wydziedziczonych wypędziła go z przepysznego nadsekwańskiego grodu na nędzne przedmieście.

Ks. Piquet z Malmaisson, którego już przed 26 laty podziwiał hr. Albert de Mun, że on "z brudnej ulicy potrafił stworzyć kwitnące dzieło społeczne", pracuje dziś z dobroczynnym skutkiem w gnieździe komunistów AU Silas. Ks. Kaichinger, kanonik honorowy kolegiaty, redaktor naczelny "Czerwonej Bluzy", mieszka jak żołnierz na manewrach, wraz ze swym wikariuszem w najętej na 3-em piętrze komórce. W Altorville młody, delikatny wikariusz jeździ na zwiady po okolicy na rowerze i odnajduje 6-8 tys. ludzi, do których mieszkań nigdy żaden kapłan nie wszedł. Zbiera on we Flandrii pieniądze i buduje na rumowisku pomiędzy domami czynszowymi pierwszy mały kościółek.

W Gentilly ksiądz-cieśla robi sam wszystkie drewniane sprzęty parafialne, a w zimie codzień wlecze 7 wielkich koszów z węglem, aby opalić salę zebrań parafialnych. Swej nędznej izdebki nie opala; znajduje się w niej tylko łóżko polowe i kufer mszalny z czasów wojny. W Villejuif kapłan książę Chika, wnuk ostatniego władcy Mołdawii, zbudował barak o wymiarach 9X8 m. i tam pełni obowiązki duszpasterskie. Ze wszystkich stron płynie do kapłana lud roboczy i z ufnością mu się zwierza.

Jak cudnie jaśnieje tu pokój społeczny nad ubóstwem siedzib komunistycznych! Niemożliwe jest wspomnieć tu o tych wszystkich wspaniałych postaciach kapłanów, którzy zajmują się duszpasterstwem komunistów.

Chrystus w ubogich szatach wkracza do dzielnic komunistycznych. Gdy w niedzielę 3 czerwca r. [1928] Kardynał paryski wyświęcał biedny kościółek w Saint-Denis, to w uroczystości wzięli komuniści gremialny udział i prosili, aby "czerwony proboszcz" znowu ich odwiedził. A Kardynał mówił do mas o macierzyńskiej trosce Kościoła, o biednych i o błogosławieństwie, jakie takiemu zgromadzeniu ludzi niesie dom Boży. A w duszach jakby z oddali brzmiały dzwony na zmartwychwstanie zapomnianego chrześcijaństwa... W czerwonym Boligny ochrzcił Kardynał 52 po części już dorosłych katechumenów w jarzącym się od światła nowym, murowanym kościele. W Jones-Marins już od dwu lat chodzi za procesją Bożego Ciała orkiestra komunistów. Za kilka lat nie będzie już w całym departamencie Sekwany żadnej miejscowości bez kościoła.

Tak wygląda i takie owoce rodzi praca nad uratowaniem robotniczych mas od wiecznej zguby - we Francji.

wedł. K. A. P.