Brat Albert
Brat Albert

SYLWETKI KATOLICKIE 4.

Kościół - to nieprzerwana sukcesja świętych: ludzi, czynów, zasad. Kościół - to święte ciało, choć w nim dużo członków chorych albo obumarłych. Tak pisał w jednym z listów Adam Chmielowski, własnym swoim życiem potwierdzając prawdę tych słów. Bo Adam Chmielowski to właśnie człowiek świętych czynów i zasad, który w ofiarnym posługiwaniu chore członki Kościoła chciał leczyć i leczył. Adam Chmielowski, młodzieńczy a bohaterski powstaniec z r. 1863, znakomity artysta-malarz, wreszcie wspaniały sługa Boży - Brat Albert.

Mija właśnie sto lat od jego urodzin (20.VIII.1846). Mija lat trzydzieści od jego śmierci (Boże Narodzenie 1916). Żywej pamięci o nim i o dziele jego trzeba dać wyraz, by w tę rocznicę uczcić jednego z polskich bohaterów sprawy Chrystusowej. Był to bohater, jeden z szeregu nieprzeliczonego bohaterów miłości, chrześcijańskiej miłości Boga i bliźniego dla Boga, miłości, która wszechwładnie opanowała duszę i do wyłącznej u siebie służby powołała.

Był takim niezwyczajnym bohaterem Brat Albert. Stwierdzają bliscy mu, że wiecznie nie zaspokojony, wiecznie czegoś szukał. Żyjąc w świecie artystycznym, tworząc dzieła sztuki - odczuwał głód czegoś, co by pragnienia całkowicie zaspokajało. Pragnienia sięgające coraz dalej, coraz głębiej, skierowane do jednego tylko, co konieczne. Chciał się oddać czemuś bez podziału, bez połowiczności, w całkowite władanie. Dojrzewał w tym pragnieniu, które dzielić nie chciało życia między służbę sztuce i Bogu, bo sztuka - pisał w r. 1880 - jest tylko zamaskowanym egoizmem, jest szukaniem swojej chwały, "a to przecież najgłupszy i najpodlejszy gatunek bałwochwalstwa".

Poszedł więc na wyłączną służbę Bożą, poszedł głosić chwałę Pana uczynkami chrześcijańskiego miłosierdzia pośród najbiedniejszych, najbardziej opuszczonych, najbardziej potrzebujących pomocy. Jak za łaską Bożą postanowienie to powziął - tak dzięki tej łasce święcie go dopełniał. Jak św. Franciszek z Asyżu - ukochał ubóstwo, prawem bezwzględnym je uczynił dla siebie i swoich, więc jałmużnikiem się stał, by potrzeby swoich biednych zaspokoić. Jak św. Jan Bosko - ufność niezachwianą posiadał, że dzieło w duchu i z ducha miłości poczęte nie upadnie i że mu ofiarność ludzka darów nie poskąpi. Coraz więcej ludzi przygarniał: i tych, którym w nędzy materialnej i moralnej pomocą służył, i tych, którzy mu chcieli być pomocą w tym dziele. Rozrastało się zgromadzenie albertyńskie, męskie i żeńskie, surową regułą objęte, w środki tego świata biedne, a przecie i bogate - miłością. Mnożyły się zakłady opiekuńcze, rozprzestrzeniała się działalność, zwyciężał wiele przeszkód albertyński duch.

Nowym pięknym kwitnieniem zajaśniała na polskiej ziemi cnota miłosierdzia. Kraków, Lwów, Sokal, Tarnów, Stanisławów, Przemyśl, Kielce - to miasta, w których za życia Brata Alberta powstały] zakłady, oddane pracy według jego wskazań. Kraków - główna siedziba i kolebka] ruchu - na czele. "W społeczeństwie naszym - mówił "ryzykant", który wszystko na Bożą kartę postawił - nie jest jeszcze dostatecznie uznana prawda, że są potrzeby, których ogół nie ma prawa odmawiać jednostkom, a takimi potrzebami są: chleb i dach nad głową. Przyczynę tego ujemnego stanu rzeczy upatruję w wygórowanym egoizmie naszych czasów. Zasada miłości bliźniego: nie przeniknęła nas jeszcze dostatecznie, a przecież owe tysiące najgorszej kategorii nędzarzy, to ludzie tacy sami jak ci, którzy mieszkają w kamienicach, tylko nie są w stanie upomnieć się o siebie. Gmach miłosierdzia u nas jest bez fundamentów, którymi powinny być schroniska dla bezdomnych, dające im łyżkę strawy i nocleg".

Przeto brakom tym starał się zapobiec, od żadnej, choćby najniższej nie uchylając się pracy i innych do niej pociągając. Kładł owe fundamenty, o których mówił: Schroniska, i kładł te głębsze jeszcze, które stanowi miłość dla ludzi ze względu na miłość do Boga. Tę miłość w sobie przede wszystkim, i w swoich pielęgnował, a dając jej zewnętrzne świadectwo swoją działalnością - pobudzał ją i w społeczeństwie. Takiej zaś nabył świątobliwości i tak nią promieniał, wytrwale współpracując z łaską za swoim mistrzem św. Janem od Krzyża, że rychło zawiązano komitet zbierający materiały do procesu beatyfikacyjnego. Jego to własne są słowa, że złote będą te ręce w niebie, które dla ubogich pracowały; ręce złote i wieczność u Boga szczęśliwa, według tej obietnicy, jaką Ewangelia czyniącym miłosierdzie czyni. Takim go widzimy - patriotę czystego ziemskiej i niebieskiej ojczyzny.