Bohaterka szarych szeregów

Sylwetki katolickie 17.

Lojzka Hylanka

Wszystko w niej było uśmiechnięte. Oczy, usta, policzki, postać cała, a najbardziej już jej wnętrze.

Dusza Lojzki Hylanki z ziemi Cieszyńskiej była tym uśmiechniętym słonkiem, z którego promienie wydzierały się na zewnątrz, odbijając się na całej tej wdzięcznej postaci. Nie miała dyplomu, ani tzw. egzaminu dojrzałości, a jednak swoją maturę wobec życia, Boga i bliźnich zdała z odznaczeniem.

Poznałam ją przed okupacją niemiecką, gdy była ekspedientką w konsumie kolejowym. Niewyczerpana w żywotności i gorliwości zawsze na usługach klienteli. Niezrównana w dniach tłocznych, szybka, sprytna, nigdy nieomylna. Przede wszystkim zaś zawsze uprzejma. Zdawała się być "bez nerwów", bowiem nikt i nic nie zdołało wytrącić jej z równowagi - nawet największy tłok w konsumie, ani też zbyt wygórowane pretensje kupujących. Wszystkie zlecenia załatwiała składnie i co najważniejsza bardzo uczciwie. Lojzce Hylance można było zaufać w zupełności. Toteż sympatią darzyli ją zarówno przełożeni, jako też liczni klienci.

W czasie okupacji niemieckiej spotykałyśmy się w kościele. Nie pracowała w konsumie, w zamian zatrudniono ją u prywatnego kupca, gdzie znów rolę swoją spełniała bez zarzutu. Zwłaszcza do Lojzki chodziło się - gdy komuś zabrakło czegoś do paczki, która miała być wysłaną poza druty. Możliwości jej, jako ekspedientki, były bardzo nikłe, a jednak, mimo zakazów i gróźb, dostarczała brakujących wiktuałów. Sama zresztą też miała swoich odbiorców zwłaszcza wśród jeńców wojennych, których adresy często wypisywała na paczkach. Przypominam sobie, z jakim zadowoleniem mówiła o tym, że "im tam trochę słońca trzeba". Takiego ciepłego, które ogrzeje i posili. Dzień Lojzki zaczynał się zawsze bardzo wcześnie. Często przychodząc do kościoła o godz. 7, na drugą Mszę św., widziałam jak Lojzka już śpieszyła przez nawę kościelną, udając się do pracy. Przedtem jednak podchodziła do ławki, w której siedziała staruszka, schylała się, całując z uszanowaniem spracowane ręce matczyne. Obrazek ten był zawsze bardzo wzruszający i budujący. Odczuwało się, że między matką i córką zadzierzgnięty był węzeł naprawdę wielkiej miłości, wdzięczności i szacunku. Taki sam stosunek, jak później dowiedziałam się, był do ojca i rodzeństwa. Obdarzona niezwykłą kulturą serca wszędzie zachowywała się wspaniale. Gdziekolwiek się znalazła, w rodzinie, w pracy, wśród koleżanek, wykazywała bezmiar swojego bogactwa duchowego, życzliwości i oddania.

Do takiego duchowego nastawienia, które wprost zmuszało do szlachetnych czynów, nieodzowny był pokarm. Pokarm ten czerpała Lojzka z codziennej Mszy św. i Komunii Św[iętej]. Wychodziła bowiem z założenia - najpierw Eucharystia, potem praca! Bez tego ani rusz! Siły dodawała jej też żywe nabożeństwo do Niepokalanej, której służyła wiernie jako sekretarka sodalicji.

Sylwetka duchowa Lojzki była tak wykończoną, że wprost podbijała prawdziwie bożym urokiem, który obok katolicyzmu podkreślał jej bezprzykładny wprost patriotyzm. Hylanka nie mogła być inną. - Będąc aż tak katolicką musiała być polską. I na odwrót - taka polska dusza nie mogła być złą córką Kościoła. Te dwa ideały stanowiły dla niej jednolitą całość.

Była bezkompromisowa na wskroś. Wyrażał to słowem, gestem i czynem. Należał zresztą do rodziny o takim samym nastawieniu - silnym, niezłomnym i czystym!

I właśnie to całkowite oddanie się świętej sprawie naraziło ją na prześladowanie. Pewnego jesiennego dnia roku 1943 gestapo wtargnęło przemocą do skromnego domku na skraju Czechowic, osaczyło go i całą tę "polnische Bande" zawlokło do bielskiego więzienia, a stąd do oświęcimskiego obozu. Lojzka wraz z 67- letnią matką staruszką i siostrami, Anielą Stefanią, pod eskortą uzbrojonych esesmanów i wilczurów, odtransportowana została do słynnych z okrucieństw i krematoriów Brzezinek. Odtąd zanikły wszelkie wiadomości dotyczące Lojzki, aż wiosną 1944 roku przybyło do Czechowic zawiadomienie:

urodzona 29.4.1915 Hyla Alojzja zmarła 28.1.1944 r.

Widocznie padła ofiarą tyfusu plamistego, względnie czerwonki, chorób szalejących wówczas w kobiecym obozie. Przeszła od nas w inny, piękniejszy świat. A że przeszła naprawdę "uśmiechnięta jak wiosenny poranek" w to nikt z nas ktokolwiek ją znał ani przez moment nie wątpi. Prochy jej, bohaterki szarych szeregów, nie spoczęły w grobie. Rozsiał je wiatr od Oświęcimia wiejący po całej naszej cieszyńskiej ziemi.

Święte prochy Lojzki Hylanki, dziewczyny słońcem prześwietlonej.


[adn. 14.03.2023] Alozja Hyla - więzien KL Auschwitz nr 66649. Rodzina Hylów była bardzo patriotyczną rodziną. Ojciec Maciej by kolejarzem, matka Anna z domu Gluza zajmowała się domem. Córki: Aniela, Alojza, Stefania uczestniczyły w działalności IV Koła Macierzy Szkolnej Księstwa Cieszyńskiego. Alojza była harcerką. Należała do Drużyny Starszoharcerskiej w Dziedzicach oraz Pogotowia Harcerek. Przed wojną pracowała w konsumie kolejowej w Dziedzicach. Podczas okupacji hitlerowskiej nie pracowała w konsumie, ale została zatrudniona u prywatnego kupca. Mimo zakazów i gróźb dostarczała artykuły żywnościowe do paczek, które wysyłano do obozów jenieckich. Pewnego jesiennego dnia gestapowcy otoczyli dom Hylów. Cała tą, jak pogardliwie Niemcy określali "polnische Bande" zawlekli do więzienia w Bielsku. Następnie rodzice Tadeusza i jego siostry zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu (Towarzystwo Przyjaciół Czechowic-Dziedzic, Wspomnienie o rodzinie Hyla - towarzystwo.czechowice-dziedzice.pl)