Z zabitymi dziećmi na rękach
Drukuj
Z zabitymi dziećmi na rękach

Maria Bienkiewicz - założycielka Fundacji "Nazaret", od ponad 33 lat walczy o życie nienarodzonych dzieci, pozostając do dyspozycji matek, które wahają się, czy urodzić, czy też nie.

Jak to się stało, że zajęłaś się obroną życia?

Maria Bienkiewicz: Nigdy nie myślałam o dzieciach nienarodzonych, wręcz unikałam tego tematu. Gdy jednak stanęłam przed tym problemem, stwierdziłam, że zabijanie dzieci nie jest żadnym rozwiązaniem, że trzeba im pomóc. Prawo mówiło, że można dziecko zabić do 12. tygodnia ciąży. Natomiast w praktyce okazywało się, że nawet dużo, dużo większe dzieci zabijano.

Od czego zaczęłaś?

MB: Od wsparcia materialnego dla tych matek, które nie miały co dać dzieciom jeść. Przerażona byłam filozofią władz państwowych, które ten problem dramatów ludzkich rozwiązują poprzez zabicie najbardziej bezbronnego dziecka. Kobiety mieszkały w slumsach, w warunkach urągających godności człowieka. Władze państwowe, zamiast udzielić wsparcia, to pomagały w ten sposób, że po prostu zabijały nienarodzone dzieci.

Na początku działałaś sama?

MB: Przez wiele lat pomagali mi przyjaciele i zgromadzenia zakonne, gdyż potrzebna była nie tylko pomoc materialna, ale i duchowa. Pomocą był mi zawsze prof. Michał Troszyński. Powstała Fundacja "Maria",

a następnie "Nazaret", której celem jest ratowanie zagrożonego życia nienarodzonych dzieci i udzielanie wsparcia kobietom spodziewającym się dziecka.

Kiedy poznałam, jaka jest skala zabójstw nienarodzonych dzieci, zrozumiałam, że ja nie dam rady. Pojechałam na Jasną Górę i powiedziałam Matce Bożej: Oto jestem - działaj przeze mnie.

Czyli nie poddałaś się...?

MB: Zawierzyłam Matce Bożej. Jako wierzący, jesteśmy przekonani, że żaden człowiek, żadne dziecko nie poczyna się przypadkiem. W stosunku do każdego dziecka Pan Bóg ma jakiś plan. Jeżeli my zabijamy to dziecko, to my godzimy w ten Boży plan, a to nigdy nie pozostanie obojętne.

Rozmawiałaś z kobietami w klinikach?

MB: Tak. W Szpitalu Bródnowskim, gdzie prof. doc. Marzinek był kierownikiem, polecił lekarzom, aby żadna kobieta nie była przyjmowana do tzw. aborcji, jeżeli najpierw nie przejdzie rozmowy ze mną.

Jestem pewna, że żadna kobieta nie zabiłaby własnego dziecka, gdyby w odpowiednim momencie otrzymała właściwą pomoc materialn�� bądź duchową. Natomiast te kobiety, które już zabiły jedno dziecko czy więcej, z nimi było dużo więcej pracy. Prosiłam o duchowe wsparcie różne zakony. Kiedy np. miałam z jakąś kobietą ciężką rozmowę, prosiłam o modlitwę przed Najświętszym Sakramentem i Pan nigdy nie zawodził. Przed Najświętszym Sakramentem możemy właściwie wszystko wyprosić.

W Polsce toczy się dyskusja na temat ustawy o ochronie życia, a Tobie udało się zawieźć do Sejmu relikwie św. Maksymiliana. Jak to się stało?

MB: Pewnego razu przyśnił mi się św. Maksymilian Maria Kolbe. Bardzo dużo nadziei pokładałam w nim jako pośredniku. Pod koniec ubiegłego roku w Godzinie Łaski dokonaliśmy aktu zawierzenia Matce Bożej. Wiedziałam, że bez mocy Bożej nie zrobimy nic.

Zwróciłam się do ojców z Niepokalanowa i o. Mirosław zorganizował uroczyste przybycie relikwii św. Maksymiliana do Sejmu. Rozpoczęliśmy nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu. Trwała ona półtorej doby. Przychodzili posłowie. Doświadczyliśmy, że św. Maksymilian działa. Natomiast my prosimy wszystkich o wielką modlitwę. Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae napisał: "Potrzeba tak wielkiej modlitwy, która wzniesie się nad całym niebem".

Już w latach 50., kiedy w Polsce wyszła ustawa o zabijaniu dzieci, zauważyłam, jakie spustoszenie w rodzinach i narodzie czyni zabijanie dziecka: kłótnie w rodzinach i małżeństwach, alkoholizm, wszelkie dewiacje i deprawacje. Chcąc pomóc takim rodzinom, muszę niejednokrotnie prosić o wsparcie księży egzorcystów.

Nie mamy prawa nikogo potępiać, ważne jest, byśmy prosili Pana Boga o łaskę przemiany serc dla ludzi zranionych grzechem aborcji. Zawsze nurtowało mnie pytanie: co się dzieje z ciałami dzieci nienarodzonych? Położne prosiły mnie o pomoc, mówiły, że nie wytrzymują w procesie zabijania dzieci, nie mogą normalnie żyć, wiedząc, że ich praca polega na zabijaniu, a nie ratowaniu. W jednym ze szpitali, w którym rozmawiałam z położnymi, tylko w tym jednym dniu zabito czworo dzieci. Każde z nich brałam na ręce. Wyglądały na zdrowe. Gdyby ktokolwiek spojrzał na dziecko zabite, na ten ogromny ból, nigdy więcej nie powiedziałby, że ktokolwiek ma prawo do decydowania o losie nienarodzonego dziecka.

Jesteś też inicjatorką pogrzebów dzieci poczętych...

MB: Tak. Zawsze chodziła za mną ta myśl, żeby pokazać ludziom, że także nienarodzone dziecko jest człowiekiem - jak każdy z nas. Od nas różni się tylko swoją słabością, niemocą. Kiedy zajęłam się tym problemem, okazało się, że 70 procent zabijanych dzieci było zupełnie zdrowych, pięknych. Ludzie o tym nie wiedzą, bo często badania nie pokazują nam pełnej prawdy. O tym się nie mówi, bo... nie wolno.

Po wielu wywiadach - szczególnie kiedy mówiłam, w jaki sposób te dzieci giną - do redakcji przyszli ludzie z Komisji Etyki Mediów z poleceniem, że o tak drastycznych rzeczach nie wolno mówić.

Czyli według ich logiki mamy żyć w zakłamaniu... Można to robić, ale nie wolno o tym mówić! Wygląda na to, że nie wolno mówić, jak cierpią te dzieci i ich matki, jakie są konsekwencje tego wszystkiego.

Wróćmy jeszcze do tych pogrzebów. Miałaś kłopoty w związku z tym, że chciałaś te pogrzeby zrobić?

MB: Oczywiście miałam problemy z prawem, ale przede wszystkim ja ten pogrzeb zrobiłam w oparciu o obowiązujące prawo.

Kiedy to było?

MB: To było 20 października 2005 r., w czwartek. Jeden z posłów poprosił prawników sejmowych, żeby dali mi opracowania prawne pogrzebu. Otrzymałam je i zgodnie z prawem ten pogrzeb zrobiłam.

W tym czasie prof. Chazan zastał w szpitalu zamrażarkę pełną abortowanych dzieci. Miałam też ciała dzieci od położnych.

Czyli to był pogrzeb zbiorowy?

MB: Tak. Przyznam, że po prostu ze względów materialnych wkładałam po kilkoro dzieci do trumienki. Kiedy już wszystko miałam sfinalizowane, wtedy powiadomiłam media. Pierwsza odezwała się "Gazeta Wyborcza" z krzykiem, że ktoś zbezcześcił ciała tych dzieci.

Tego samego dnia do TVP 1 zgłosił się właściciel zakładu utylizacji odpadów szpitalnych i poinformował opinię publiczną, że "dzieci te razem są palone ze wszystkimi śmieciami, ze szlamem, z mułem, ze wszystkim..." - i poprosił, żeby coś z tym zrobić.

Czyli on je bronił?

MB: Tak. Jako właściciel tego zakładu wyjawił, jak to się dzieje. Oczywiście były bardzo burzliwe dyskusje na ten temat. Wtedy bardzo dużo mówiłam o tym, w jaki sposób te dzieci giną, jak cierpią położne, jak one potrzebują pomocy. Dziennikarze z "życia Warszawy" poprosili mnie, żeby wyjawić pewne fakty. Zaczęłam im mówić, w jaki sposób te dzieci giną, ale poprosiłam tym razem także położne, które dały świadectwo, i powstał artykuł... Mówiłyśmy, w jaki sposób zabija się te dzieci, w jaki sposób ci najmniejsi męczennicy ludzkości oddają swoje życie. Wywołało to wielkie przerażenie wśród ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, że to tak przebiega.

33 lata już walczysz o życie nienarodzonych dzieci...

MB: Zachęcamy do modlitwy, przede wszystkim do modlitwy. Św. Maksymilian mawiał, że "kolana dają owoc w pracy". Tak naprawdę żadna modlitwa, po którą sięgniemy, a będzie w dobrej intencji, w czystej intencji, nie zmarnuje się. Zachęcałabym, żebyśmy nigdy nie osądzali drugiego człowieka, lecz pomagali mu i nigdy nie pozostawiali innych ludzi bez żadnej pomocy.

Rycerz Niepokalanej 12/2016, s. 31-33

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.