Zgrana czwórka

Wszystko zaczęto się od awantury. Jest w naszej klasie taki Waldek, który uważa się za bardzo mądrego, bo przeczytał parę broszurek niby naukowych - o religii i ciągle o nich gada.

Przychodzę kiedyś do klasy, a tu Waldek siedzi na pulpicie, z nogami na ławce i wydziera się na cały głos, że to księża byli zawsze oszustami, a wszystkie cuda, to nabieranie. Chłopcy otoczyli go kołem i słuchają. Coś tam mu chciał zaprzeczać Heniek, mój przyjaciel. Ale to wielkie chłopisko dobre jest tylko na boisku. Zresztą leń i uczy się marnie. Od razu go Waldek zagadał. Słuchałem tej przemowy przez chwilę a potem mówię:

- Czy byłeś przy tym, jak księża oszukiwali przy cudach?

Waldek zaczerwienił się. Był zły. - Nie, powiada, ale...

- Nie ma żadnego "ale" przerywam. - A za to cała klasa widziała wczoraj, jak ty oszukiwałeś w sędziowaniu przy siatkówce, aż cię nasz gimnastyk złapał i wyłajał.

Cała klasa w śmiech. Wtedy Heniek odzywa się grubym głosem:

- Widać, że ten, co ci na księży nagadał, to podobne do ciebie ziółko: innych obmawia, a sam...

Byłaby może wyszła wielka bijatyka, choć widać było, że nasz wróg religii trochę się opamiętał, bo walka z taką baryłą jak Heniek to nie przelewki, ale zaterkotał dzwonek, wszedł nauczyciel. Zaczęła się lekcja.

Waldek zachował jednak do Heńka i do mnie urazę i starał się nam dokuczać, jak umiał. Jak mówiłem, z Heńka dobry sportowiec, ale trochę leń. Następnego dnia była lekcja historii. Historyk pyta Heńka o coś - a ten, ani w ząb. Dostał chłopak dwóję i poszedł na miejsce. A Waldek syczy z ławki: - "A nie mówiłem, że katoliki, to wszystko ciemniaki. I do tego - lenie". Zrobiło mi się przykro. Następnego zaś dnia jeszcze przykrzej, że była klasówka z matematyki i nie rozwiązałem zadania.

Po południu poszedłem do Heńka. Wiedziałem, że wybierał się na kajak i chciałem go wcześniej złapać. Wchodzę i o dziwo. Przybory wodniackie leżą w kącie pokoju, a mój Heniek siedzi na krześle z książką na kolanach i czyta. Podchodzę i patrzę: a to podręcznik historii. Przyjemnie mi się zrobiło, ale nic nie mówię, a Heniek powiada:

- Pójdę pojutrze do "starego", żeby mnie jeszcze raz zapytał z historii. Wykuję na ef, ef. Niech sobie Waldek katolikami gęby nie wyciera. Może mnie przepytasz.

- Dobrze mówię, - ale ty mnie musisz pomagać w matematyce.

- Dobrze, powiada.

Od tego czasu zabraliśmy się we dwóch do nauki, jak wściekli. Było to wielkie przedstawienie w klasie, kiedy na lekcji historii wstał Heniek i mówi:

- Panie profesorze, ja chcę poprawić stopień z historii.

Nauczyciel myślał, że to jakiś kawał, ale mówi - dobrze, chodź.

I teraz się zaczęło: profesor zadaje pytanie, Heniek mówi jak z nut. Zadaje drugie, jeszcze lepiej. Profesorzysko otwiera oczy. Zerka na klasę czy kto Heńkowi nie podpowiada. Ale cała klasa patrzyła wtedy nie na Heńka, ale na Waldka, który wytrzeszczył oczy i czekał. Zabrał się więc nasz historyk do Heńka na całego i męczył go do dzwonka. A Heniek, jak mur. Umiał cały podręcznik na pamięć, jeszcze jedną książkę na dodatek i opowiadał własnymi słowami. Kiedy dzwonek zadzwonił, profesor skapitulował i powiada.

- Brawo, Leszczyński. Masz piątkę, ucz się tylko tak dalej.

Możecie sobie wyobrazić, jaki ryk powstał po wyjściu profesora. Klasa pękała ze śmiechu, Waldek był zielony. Heńka obnoszono po sali. Ale najlepsze było zakończenie. Kiedy Heńka postawili wreszcie na ziemi, ten podszedł do Waldka i mówi:

- Słuchaj Waldek, daj pyska i nie gniewaj się. Ja naprawdę byłem przedtem głupią pałą, ale ty nie wygaduj na Kościół i księży.

Co było robić, pocałowali się. Następnego dnia poszli razem na kajak.

Od tego dnia coś się w klasie odmieniło. Z moją matematyką nie szło tak łatwo, ale wreszcie i ja się wydrapałem. Z Heńkiem i... Waldkiem założyliśmy - "biuro porad naukowych" - i naprawdę było mniej dwój w klasie.

Pewnego dnia, kiedy Heniek, Waldek i ja wspólnie przygotowywaliśmy łacinę, odzywa się Waldek:

- Wiecie co, kochane katoliki - mówił tak żartem, bo sam niedawno był u spowiedzi - martwi mię Struś. (Był taki Józek Strusiński, w klasie nazywaliśmy go Strusiem). - Pije w domu, włóczy się po knajpach i wciąga innych chłopców do "zabawy".

- Co robić? Zamilkliśmy, bo sprawa była trudna. Wreszcie odzywa się Heniek:

- Nie ma rady, trzeba go zapisać do M.I.

- Zwariowałeś! - zawołaliśmy z Waldkiem jednym głosem.

Ale Heniek zrobił tajemniczą minę i mówi: - Zobaczycie.

Po paru dniach zeszliśmy się znowu dla wkuwania nieszczęśliwej łaciny, aż tu pakuje się do pokoju Heniek, a za nim Struś. Jak zawsze mina pewna, papieros w gębie. Ubrany, jak amant z kina. Skrzywiliśmy się trochę, ale Heniek tłumaczy.

- Byłem wczoraj ze Strusiem na pływalni i mówił mi, że boi się o łacinę na roczny. Prosił, żeby go przepytać.

Zabraliśmy się do roboty i od tego czasu Struś przykleił się do naszej kompanii. Początkowo nie było nam z nim słodko. Sadził brudnymi kawałami, raz przyszedł "pod gazem", nas namawiał do knajpy. Ale my byliśmy twardzi jak mur. Powoli Struś zobaczył, że jego opowiadania nas nie bawią. I dziwne, bo jednak przylgnął do nas. Nikt mu z nas kazań nie prawił, ale widział on u nas inne, lepsze życie. A Heniek imponował mu swoją siłą i odwagą. Utarło się potem, że co drugą niedzielę szliśmy we czwórkę na wycieczkę, albo płynęli łódką. Czasem wyruszaliśmy na noc w sobotę. Wieczorem paliliśmy ogniska i gawędzili godzinami. Rano w niedzielę szliśmy do najbliższego wiejskiego kościoła. Tak się utarło, że Heniek i ja przystępowaliśmy zawsze do Komunii św. Potem i Waldek zaczął nas naśladować, tylko Struś zostawał samotny w głębi kościoła. Ale pewnego dnia, o dziwo, i on pomaszerował do kratek. To było naprawdę bardzo wielkie święto, kiedy nasza czwórka wspólnie przyjmowała Chrystusa.

Tego samego dnia zaproponowałem mu wstąpienie do Rycerstwa Niepokalanej. Zgodził się z ochotą.

Teraz w klasie jest nas czterech - muszkieterów - jak mówią chłopcy. Robimy ruch. Połowa klasy chadza z nami na wycieczki. Poziom nauki poprawił się tak, że dyrektor i wychowawca otwierają oczy ze zdziwienia.

Było to pod koniec roku. Nasza czwórka wracała ze szkoły. Omawialiśmy gorąco plan letniej wędrówki. Chcieliśmy namówić na nią kilkunastu najbardziej wartościowych kolegów. Chcieliśmy zacząć od Częstochowy, a potem przez Olkusz i Kraków zawędrować w góry. Nagle zatrzymał nas głos.

- O czym to tak rozmawia czterech apostołów? - Przed nami stal ksiądz prefekt i uśmiechał się przyjaźnie.

Zrobiliśmy zdziwione miny:

- Apostołów? Ksiądz żartuje.

Ale prefekt mówił poważnie. - Co innego robili Apostołowie? Przecież ich praca nie polegała tylko na wygłaszaniu kazań i nauk. I wy poprowadziliście kilkudziesięciu chłopców do Boga przez Niepokalaną. A że zaczęliście od siebie i własnej nauki - tym lepiej. Do Niepokalanej i Chrystusa w Komunii św. prowadzą różne drogi: spełnianie obowiązku, stworzenie środowiska, przyjacielska pomoc, dobra książka i pismo, a również sport, rozrywka i zabawa. Boże - katolickie jest wszystko, co czynimy w życiu po bożemu. A że dzielni z was chłopcy, nie niedołęgi, to tym lepiej dla was i dla sprawy. Dobrze by było jeszcze więcej sie troszczyć o samorząd szkolny, o pomoc dla ubogich i potrzebujących kolegów. No i trochę więcej czytać i dyskutować z kolegami na tematy poważniejsze, na przykład z dziedziny poezji i literatury.

Po odejściu księdza popatrzyliśmy sobie w oczy i uśmiechnęliśmy się do siebie. Serce nasze rwie się do takiej pracy.