Zapomniana cnota

Od dwóch dni dyskutowałem z Janem zawzięcie na temat kłótni i nieposłuszeństwa dzieci.

Zgodziliśmy się po krótkiej dyspucie, że przyczyna tkwi w samolubstwie ludzkim. Ale kiedy przyszło do omawiania sposobów zaradzenia złu, nie mogliśmy się jakoś pogodzić.

Dysputy nasze toczyliśmy codziennie w drodze do cegielni (gdzie pracujemy obaj) i w drodze powrotnej.

Trzeciego dnia nie wracaliśmy sami. Przyłączył się do nas Andrzej. Jest to młodzieniec wysoki, szeroki w ramionach, milczący. Odzywa się rzadko. Więc nazywamy go "Milczkiem". Ale kiedy się odezwie... posłuchajcie.

Przeszliśmy już połowę drogi do domu. Nastało milczenie, bo ochrypliśmy obaj od przekrzykiwania siebie wzajemnie, kiedy odezwał się Andrzej:

"A mnie się zdaje, że nie jest tak źle z naszymi rodzinami. Znam ich niemało. Mądre matki, zgodnych ojców i dobre dzieci. Ale są i braki. [237]Rodziny katolickie z pozoru. Myślę, że przyczyna najważniejsza, to brak cnoty umartwienia".

Zdziwiliśmy się obaj. Umartwienie? Mało to każdy człowiek ma kłopotów, chorób i trosk rodzinnych, żeby się jeszcze "umartwiać" dodatkowo. Powiedziałem to Andrzejowi bez ogródek. Ale on nie dał się "speszyć". Mówił spokojnie:

"Wszyscy lubimy sport. Każdy z nas wie, że bez zaprawy, bez wytrwałych ćwiczeń, bez zachowywania higieny i wstrzemięźliwości nie będziemy mieli na zawodach dobrych wyników. I w pracy i przy nauce potrzebne jest ćwiczenie. Podobnie jest z duszą człowieka. Moc duszy rodzi się wtedy, gdy przez ćwiczenie potrafi zapanować nad zachciankami i porywami ciała. Wtedy kształci swoją wolę. Dzięki silnej woli uczy się postępować rozumnie, zgodnie z tym, co mówi sumienie.

Ale żeby dojść do tego musimy nauczyć się odmawiać sobie wielu rzeczy. Chcę wydać pieniądze na niepotrzebną rozrywkę i powiadam "nie", zmuszając siebie do oszczędności. Mam do wykonania pracę, którą mógłbym zrobić jutro - a wykonuję ją dzisiaj. Chcę w towarzystwie przyjaciół wypić kieliszek alkoholu - i nie czynię tego, mimo nalegań. Jednym słowem nie tylko nie czynię rzeczy złych i zakazanych, ale również odmawiam sobie niekiedy rzeczy dozwolonych. To właśnie stanowi umartwienie. Jednym zaś z najtrudniejszych sposobów opanowania siebie jest stałe, sumienne, cierpliwe i dokładne wypełnianie wszystkich swoich codziennych obowiązków. I zachowywanie przy tym pogody i uśmiechu, choćbyśmy się czuli źle, byli smutni czy rozdrażnieni.

Ale chrześcijanin ćwiczy się w odmawianiu sobie przyjemności i umartwieniu nie dla samego rozwijania silnej woli. Taki cel stawiają przed sobą również pogańscy fakirzy w Indiach czy mnisi buddyjscy w Tybecie lub Chinach. Katolik wie, że cel umartwienia jest jeszcze inny, wznioślejszy - to pokuta. Każdy rozumie, że zły czyn godzien jest kary. Tego wymaga sprawiedliwość. Jeżeli żałujemy prawdziwie za własne złe czyny, to powinniśmy sami starać się je wyrównać przez umartwienie. Taka pokuta sprowadza do duszy chrześcijańskiej wiele łask - i sama jest znakiem łaski. Toteż dlatego, żebyśmy wytrwali w umartwieniu i pokucie, musimy cierpliwie prosić o pomoc Niepokalaną, która jest Pośredniczką w wyjednywaniu dla nas łask Bożych.

Ale idźmy dalej w naszym rozumowaniu. Chrześcijanin pokutuje z miłości. Obraził Boga, Miłość najwyższą. Skrzywdził bliźnich, swych braci. Prawdziwe umartwienie i prawdziwa pokuta wtedy są skuteczne, kiedy rodzą się z żalu, który powstał przez umiłowanie Boga i bliźniego. Ich moc jest taka, że wielkich grzeszników przemienia w świętych. W lipcu na przykład wypada święto Marii Magdaleny - grzesznicy, której Pan Jezus wybaczył grzechy, bo "wielce umiłowała".

Są trzy główne sposoby umartwienia: czyny miłosierne połączone z ofiarą sił i mienia, ograniczanie potrzeb ciała i oddawanie zewnętrznej czci Bogu. Wszystkie one wymagają opanowania się, ograniczenia zachcianek, przełamania egoizmu, lenistwa, słabości. O czwartym sposobie - codziennym spełnianiu obowiązków - mówiliśmy wyżej.

[238]Czynne miłosierdzie jest obowiązkiem każdego z nas. Bez niego nie będziemy zbawieni. Głównym ograniczeniem potrzeb ciała jest post, Jego znaczenie nadprzyrodzone jest tak wielkie, iż Chrystus nauczał, że Apostołowie byli zdolni do ratowania opętanego przez czarta tylko stosując post obok modlitwy. Umartwienie trzecie polega na tym, iż nie zawsze jesteśmy "usposobieni" do modlitwy lub pójścia do kościoła. Wypełniamy jednak te obowiązki - z miłości.

Jak widzimy "umartwienie", właściwie rozumiane - łączy się ściśle i życiem chrześcijanina. Musi być stosowane roztropnie, bo na drodze umartwień, jak na każdej innej, grożą liczne pokusy. Toteż trzeba się w tych sprawach radzić spowiednika i słuchać jego zaleceń...

I jeszcze jedno: umartwienie chrześcijańskie ma moc przyczyniania się u Boga za innymi. Przecież Jezus, sam bezgrzeszny, poniósł Mękę, czyli poddał się najstraszliwszemu umartwieniu za nas i za innych grzeszników. I my możemy czynić to samo...".


Milczenie trwało dłuższą chwilę. Potem Jan przemówił powoli: "Tak, powiedziałeś prawdę. Umartwienie to źródło siły i uświęcenia człowieka. Uczy nas poświęcać się co dzień dla innych. Oducza egoizmu. O tym pamiętać powinniśmy zwłaszcza my, czciciele Niepokalanej, która poddała się umartwieniu - za nas wszystkich. I pod krzyżem i w czasie długiego, pracowitego życia w rodzinie biedaków".

Gdyby rodzice katoliccy rozumieli tę prawdę, zaprawialiby dzieci do dobrowolnych umartwień od najwcześniejszych lat. Zachęcali do miłosierdzia. Przestrzegali postów. Uczyli spełniania obowiązków i oddawania czci Bogu.

"Takie pokolenie katolików", wpadłem mu w słowo, "byłoby pokoleniem nie samolubów, lecz ludzi dobrych, silnych, twórczych...".

Drogi nasze rozchodziły się. Uścisnęliśmy sobie dłonie w milczeniu.