Dnia 11 kwietnia 1926 r. zachorowała mi ciężko żona. Kiedy widziałem, że z chorą jest źle, pojechałem co prędzej po księdza, by ją zaopatrzył świętymi sakramentami, Skoro przyjechał i znalazł nas bardzo strapionych i chorą z niemałą troską spoglądającą na troje drobnych, dziatek klęczących przy jej łóżku z rączkami złożonymi jak do modlitwy i twarzyczkami zapłakanymi, mnie zaś ze strapienia prawie od zmysłów odchodzącego, poradził nam rozpocząć zaraz nowennę do św. Teresy od Dz. Jezus obiecując, że Ona wyprosi nam u Boga pociechę w tym smutku. Chorej pozostawił obrazek św. Teresy z odrobiną płócienka potartego o relikwie Świętej.
Zaczęliśmy się modlić. Odprawiliśmy już nowennę na intencję chorej. Pan Bóg jednak mimo wszystko doświadczał nas strapionych: chorej bowiem bynajmniej się nie polepszyło, ale czuła się coraz gorzej. Sprowadziłem jej lekarza, ale i to na nic się nie przydało. Choroba się wzmagała. Chora mogła przyjmować zaledwie po odrobinie płynu. Taki stan trwał przez pięć tygodni. Lekarz znowu zawezwany orzekł tym razem, że już woda gromadzi się w boku. Sięgnął instrumentem i przekonał się, że tak jest rzeczywiście. Odjeżdżając nie robił już nadziei, by żona mogła powrócić do zdrowia. Ale ponieważ pragnąłem, aby jej wodę wypompował z boku, zgodził się na to i przepisał leki na wzmocnienie chorej przed operacją. Chora wyglądała jak szkielet. Cera jej mieniła się, wpadając naprzemian raz w blady, to znowu blado-żółtawy kolor. Mimo wszystko nie przestawałem się modlić z tą silną wiarą, że św. Teresa wstawi się za mną strapionym do Pana Boga i do Matki Bożej Nieustającej pomocy i że wyjedna zdrowie mej żonie.
Zbliżał się dzień operacji. Przedtem miało przybyć na konsiljum dwóch lekarzy. Zanim przybyli, chora wyspowiadała się i przyjęła Komunię świętą, zdając się w swym położeniu zupełnie na wolę Bożą.
Przybyli: doktor Langer i doktor Lebedowicz. Zbadali chorą i obaj potwierdzili, że ma wodę w boku i zgodzili się na operację, którą postanowili wykonać dnia następnego. Ja z chorą i z dziećmi podwoiliśmy swe modlitwy.
Nazajutrz przybyli obydwaj wymienieni lekarze. Wyjęli z walizy i rozłożyli swe instrumenta. Jeden zbliżył się do łoża chorej. Podnosi ją powoli, gdyż była bardzo cierpiącą, nogi wskutek zaczopowania krwi w żyłach miała spuchnięte. Bierze chorą i, o dziwo! znajduje, że z wody w boku, którą jeszcze wczoraj był znalazł, dziś już nie ma ani śladu. Przybliża się drugi lekarz, bada również i znajduje to samo. Zdumieni, nie rozumiejąc co się stało, z jakiej przyczyny woda ustąpiła, złożyli swe instrumenta, zabrali je i odjechali.
Jeden z nich ubierając się powiada: "To widocznie ta maść, którą przepisałem, pomogła". - Nic na to nie odpowiedziałem, bo w duszy rozumiałem, że to sprawiła nie maść, która stała w słoiku dotąd jeszcze nietknięta, lecz przyczyna świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, której - tym właśnie ogłoszeniem pragnę wyrazić wdzięczność i złożyć gorące podziękowanie za to, że raczyła się wstawić za mną do Boga i Matki Najświętszej i wyjednać zdrowie mej chorej żonie. Żona moja bowiem od owej niedoszłej do skutku operacji wracała prędko do zdrowia tak, że dziś za łaską Bożą czuje się dobrze.
Napisałem to także dlatego, aby się wywiązać z przyrzeczenia, jakie zrobiłem św. Teresie, gdy się do Niej uciekałem o pomoc i orędownictwo.
Błażej Żmijowski | Strzelczyska.
Prawdziwość powyższego stwierdza | Urząd Parafialny ob[rządku] łac[ińskiego]. | Mościska, 20 VI 1927. | L.S. | Ks. M. Krobacz | proboszcz