Z naszych misyj w Japonji
Drukuj

Marya!

Mugenzai no Sono, w styczniu 1938 rok.

Tak jakoś szybko w tym roku święta przyszły, a jeszcze szybciej minęły, że ani się człowiek nie spodział, a tu już miesiąc nowego Roku ma się ku końcowi. Bez O. Gwardiana obchodziliśmy Gwiazdkę w tym roku, ale Niepokalana dopomaga.

Po świętach odczytał nam O. Gracjan piękne życzenia od Światowego Związku Opieki nad Rodakami na Obczyźnie z życzeniami J. Em. Księdza Prymasa Polski, od N. O. Prowincjała i od Kół i Sekcyj Misyjnych z kraju. - Niech Im Niepokalana zapłaci za serdeczne życzenia i modlitwy.

U stycznia Ks. Ks. Marianiści obchodzili piękną uroczystość 50-lecia przybycia do Japonii. Ojcowie nasi byli też na tej uroczystości. Ks. Ks. Marianiści bardzo owocnie pracują, prowadząc szkoły, przeważnie gimnazja i uniwersytety. Rząd odnosi się do nich z wielkim uznaniem. W rządzie dużo jest poważnych osobistości, które były ich wychowankami.

W Japonii tak jest, że każdy zakład naukowy ma z ministerstwa oświaty oznaczone ile może przyjąć uczniów do swej szkoły. Ks. Ks. Marianie mieli pozwolenie na przyjmowanie do swego ogromnego gimnazjum w Nagasaki do H00 uczniów. W tym roku wnieśli podanie o powiększenie do 1800. Odpisano im, że mogą przyjąć do 2000. - Coraz częściej w japońskiej prasie daje się zauważyć wzmianki, że sprawa japońskiego przedstawicielstwa przy Watykanie jest coraz aktualniejszą. Oczywiście, duchowni pogańscy przeciwni są temu, ale jeżeli władze rządowe uznają to za wskazane - protesty bonzowskie nie pomogą nic. W Watykanie ma być urządzona kaplica w stylu czysto japońskim. W tym celu wyjechał już do Rzymu znany malarz japoński Łukasz Hasegawa, katolik.

Otwiera się nam nowa praca, czysto misyjna, katechetyczna. Najbardziej zainteresowany w tej sprawie br. Celestyn podał mi dużo szczegółów, więc je tu wypiszę. Przypuszczam, że to zainteresuje wszystkich, a przynajmniej pobudzi do gorętszych jeszcze modlitw na intencję pogańskich dusz Japończyków.

W dzielnicy Drakami znajduje się niewielki szpital miejski dla niezamożnych gruźlików. Jest tam około 40 łóżek i prawie wszystkie zawsze są zajęte. Szpital ten znajdował się w wielkim opuszczeniu duchowym, gdyż wszyscy księża nagasaccy mają dużo pracy przy swoich kościołach, a znów katechiści nie bardzo się tam śpieszyli z obawy przed zarażeniem się. Tymczasem śmierć zbierała tam obfite żniwo.

O tym bardzo smutnym stanie dusz dowiedzieliśmy się od pewnego katolika, który odwiedzał tam swego przyjaciela - katolika. Od grudnia zeszłego roku zaczęło chodzić tam dwóch naszych braci (Celestyn i Seweryn). Biedni są tam ludzie. Obłożnie chorzy, wiele cierpią i stają w obliczu wieczności, a nie znają swego Boga. Nasi bracia zanoszą im "Rycerza", pocieszają ich i o religii prawdziwej uświadamiają. Tak oto opowiada swe wrażenie odwiedzający szpital br. Celestyn: Poszedłem do młodego poganina, któremu lekarz nie wróżył, że przetrzyma zimę. Najpierw zamieniłem z chorym kilka zdań obojętnych, a w końcu zeszliśmy na temat religii. Chory ożywił się nieco i wskazując palcem w górę, wyrzekł: "Rzeczywiście, religia jest rzeczą bardzo ważną, człowiek nie wie co jest po śmierci" Odwiedziłem tego biedaka już ze sześć razy, dałem mu odpowiednie książki, obrazek Matki Bożej i Cudowny Medalik, który zawsze nosi na szyi. Obecnie chodzę co drugi dzień i douczam go katechizmu. Jest wielka nadzieja, że zacna ta dusza wkroczy na drogę Wiary i skończy się na Chrzcie św. - Odwiedziłem jeszcze jednego protestanta. On także był już bardzo wycieńczony chorobą. Zacząłem z nim serdeczną rozmowę i zauważyłem, że cieszy się z odwiedzin. Biedactwo, człowiek młody i inteligentny, zna nawet obce języki. Obecnie jest opuszczony i stoi na progu wieczności. To opuszczenie chorzy bardzo odczuwają. Całymi miesiącami tam leżą, a mało kto ich odwiedza. Teraz dopiero się widzi jakim dobrodziejstwem są szpitale katolickie, gdzie chorych pielęgnują Bogu poświęcone, w całkowitym zaparciu się siebie, Siostry zakonne. W tym szpitalu są najemne posługaczki i chorym, którzy pragną jakiejś pociechy duchowej, przynoszą różne świeckie ilustrowane pisma.

Przy owym protestancie byłem dość długo. Gdy odchodziłem prosił mnie, żeby jeszcze chwilkę zostać... żal mi się go zrobiło, ale trzeba było wracać, bo czas wyznaczony na odwiedzanie chorych kończył się. Nazajutrz pogoda była zła i wszystkim chorym się pogorszyło. Wszedłem do pokoju chorego. Od razu zauważyłem, że chory jest nawpół przytomny i że źle z nim. Był sam. Dałem mu do ręki obrazek, ale z rąk mu wypadł, bo były prawie bezwładne już. Chwilami, gdy widziałem, że wraca mu przytomność, zacząłem mu tłumaczyć, że chwila jest poważna. Pragnę mu całym sercem pomóc do zbawienia i, że jedynie Kościół katolicki zapewnia wieczność szczęśliwą. Tłumaczyłem mu, że w niektórych sektach protestanckich udzielają Chrztu nieważnie, wobec czego czy zgadza się, bym mu udzielił Chrztu warunkowego?

Zgodził się. Dałem mu więc Chrzest warunkowy, po czym odmówiłem razem z nim "Wierzę w Boga" i na pytanie, czy pragnie żyć i umierać w Kościele katolickim - kiwnął potakująco głową. Odmówiłem z nim jeszcze różne modlitwy i opowiedziałem mu o Matce Bożej. Na pytanie, czy kocha Matkę Bożą, również kiwnął głową. Niepokalana zdobyła duszę dla Swego Syna Jezusa. Odwiedziłem jeszcze innego chorego protestanta. W pierwszych rozmowach widać, że jest przychylny i zna dobrze tutejsze stosunki i sprawy katolickie. Jak Niepokalana dopomoże, i jego "ułowimy". Jest jeszcze dużo chorych, biednych chorych na ciele i duszy... Cóż, kiedy tak mało czasu, a tak wiele pracy. W szpitalu tym jest piękne i wdzięczne pole misyjne, bo ciężko chorzy nie stawiają już takich trudności do wejścia na drogę Wiary, jak zdrowi, którym nieraz sprawy życiowe na przeszkodzie stoją. Trzeba tu jednak dużo łaski Bożej i opieki Niepokalanej, bo duchy ciemności też sprawy nie zasypiają.

Na zakończenie prosić nam tylko wypada cały Niepokalanów i wszystkich polskich Czytelników o dużo, dużo gorących t serdecznych modlitw, umartwień, krzyżyków, ofiar na intencję tych biednych dusz w szpitalu.

br. Alfons Maria