Z naszych misyj w Japonji
Drukuj

Marja!

Mugenzai no Sono, 29 maja 1936.

PRZEWIELEBNI OJCOWIE I DRODZY BRACIA,

Obecnie padają u nas często deszcze. Zyskują na tem bambusy, które prawe w oczach rosną w klasztornym naszym ogrodzie. Po upływie jednej doby łatwo można w ich wzroście spostrzec różnicę.

Za to budowa na internacie wlecze się żółwim krokiem. Droga prowadząca do niego jeszcze nie gotowa, toteż dostanie się do internatu po rozmokłym gruncie nie należy do przyjemności.

O. Mieczysław (rektor Małego Seminarjum) zabrał nam br. Romualda na internat sobie do pomocy, a tu tak ludzi brak... Majowy numer "Kishi" znowu wychodzi z opóźnieniem. Mamy jednak nadzieję, że gdy nasi misjonarze pojadą do Polski - wykwestują tam nie tylko ofiary na misje, ale i powołania...

Nasi Bracia Japończycy są zajęci w administracji. Koreańczycy uzupełniają japońszczyznę. Dawniej trzeba było z każdym kawałkiem do tłumaczenia biec do miasta. Teraz mamy już pomocnika na stałe. Pisze adresy, listy, czyta gazety, tłumaczy z angielskiego i robi korektę "Rycerza". Jest katolikiem. Jednego brata ma księdzem, drugi jest klerykiem w Seminarjum w Tokjo.

Nasz mały Br. Dominik już uczy się składać w zecerni. Tylko będzie chyba musiał stołek ze sobą nosić, bo regały są za wysokie dla niego.

Br. Jacek dostał do pomocy nowego aspiranta - Piotra. W związku z powstaniem Seminarjum Mis. u nas i jemu w bieliźniarni przybyło roboty. Br. Jacek gorliwie, uczy się nie tylko języka japońskiego, ale i znaków chińskich. Pod tym względem prześcignął nawet nas starszych.

Nasze dwie krowiny mieszkają w nowowybudowanym domku. Podłogę mają cementową, toteż i czystość łatwiej tam utrzymać.

W przejeździe do Charbina odwiedził nas p. Adam Mroczkowski z Sachalinu. Poczciwy rodak opowiadał nam ciekawe rzeczy o tamtejszych stosunkach, jakoteż o tem, że Polacy, mieszkający tam, od kilkudziesięciu lat zapomnieli już polskiej mowy. Dzieci ich chodzą do szkół japońskich.

Prosił o płyty polskie do patefonu, możliwie z całego roku kościelnego, a więc: kolędy, gorzkie żale, pieśni wielkanocne i t. d. Razem kilkanaście sztuk. Za wszystko zapłaci. Prosimy więc postarać się o nie i następna grupka misjonarzy niech je przywiezie.

P. Mroczkowski przesyła nam czasem różne prowianty. Ostatnio przysłał nam łososia i szynkę.

japońscy prymicjanci
Nowowyświęceni klerycy-japończycy uczniowie O. Maksymiliana

P. S. (O. Mieczysława).

Już tak dawno obiecywałem wysłać "kilometrowy" List, a tymczasem ani jednego słówka do Niepokalanowa polskiego przez tyle miesięcy nie skreśliłem. Proszę mi to wybaczyć, gdyż tak jestem zawalony pracą, że nawet święte Divinum Officium i drogie rozmyślanie nieraz zaczynam wtedy, gdy już inni ułożą się do snu.

Zapewne każdy z Was chciałby wiedzieć, jak się przedstawia nasz Internat i jak tu nasi malcy żyją.

Otóż najpierw dziękujmy gorąco Niepokalanej, że tak sporą gromadkę, aż 19-stu, raczyła nam przysłać. U nas o powołania nie jest tak łatwo jak w Polsce. Tu nie wystarczy ogłosić w "Rycerzu", że chłopcy mający tyle lat, takie a takie wykształcenie - mogą się zgłosić do Internatu. Trzeba osobiście wybrać się do parafij katolickich i zachęcać dzieci do poświęcenia się na służbę Bożą. Gdy te okażą chęć do wyjazdu, następuje długa rozmowa z rodzicami, którzy nieraz bardzo sprzeciwiają się temu.

Ot, w sam Wielki Piątek musiałem jechać do jednej miejscowości i targować się z rodzicami, by swemu synkowi pozwolili wstąpić do nas. Nadto w Nagasaki są jeszcze trzy Małe Seminarja, które podobnie jak i my ubiegają się o powołania. Wreszcie diecezje Osaka, Tokjo i prefektura Księży Salezjanów w Miyazaki, też szukają za kandydatami. Mimo jednak tyle trudności, mamy ładną gromadkę skośnookich malców. Czy nie ma więc za co dziękować Niepokalanej?

Chłopcy narazie jeszcze nie mają dużo nauki. Rok szkolny rozpoczęliśmy 16-go kwietnia uroczystem nabożeństwem w kościele, a specjalnemi ceremonjami w szkole. Codziennie mają 5-6 godzin nauki. Profesorów uczy trzech: dwóch katolików i jeden poganin, wszyscy płatni.

Dzieci japońskie, cóż to za żywe istoty! Nie spodziewałem się, że w nich tyle jest życia. Przecież starsi tacy poważni i na ogół zamknięci w sobie, a młodzież tymczasem zupełnie inna. Toteż teraz u nas wszędzie pełno krzyku i hałasu: Na rekreacji nie można sobie dać z niemi rady. Gdyby im tak pofolgować, to wnet dom cały rozwaliliby na kawałki. Jednak powoli zaczynają się przystosowywać do rygoru seminaryjnego.

Wszystkie prawie dzieci pochodzą ze wsi, dlatego ma się z niemi dużo kłopotów. Np. gdy ojcowie ich odjeżdżali z Mugenzai no Sono, poprzeskakiwali płot i dalejże za samochodem wiozącym ich tatusiów! Z początku trudno, było z niemi wyjść na miasto, bo wszystko ich bardzo zajmowało. Zdarzył się nawet taki wypadek: jeden z nich położył się na asfaltowym gościńcu, tak w poprzek, by sobie odpocząć. Samochód nadjechał, a ten ani myśli usunąć się drogi. Taki to materjał mamy do urobienia.

Płaczu też nie brakuje. Kilku przez parę dni chodziło z buziami zapłakanemi i mówiło, że muszą wrócić do domu, bo tęskno im za rodziną. Trzeba było dopiero tłumaczyć, pocieszać, aż się uspokoili i za domem już tak nie tęsknią. Teraz trzeba stale przy nich być. Bo, gdy się choćby na chwile odejdzie, zaraz szturchańce, bijatyka i płacz. Nie ma się jednak temu co dziwić, bo to jeszcze dzieci od 13 do 16 lat. Mimo wszystko, cieszę się bardzo tymi malcami. Jak dotąd przedstawiają się oni bardzo mile. Są posłuszni, prości, dlatego ziarno rzucane na ich serduszka, nie idzie na marne, lecz zaraz się przyjmuje i nawet już teraz zaczyna rodzić owoce. Niepokalana Sama musi być ich Rektorką i Wychowawczynią.

Mamy obecnie dużo kłopotów. A największym to może ten, że wydatków moc, a w kasie pustki. Budynek wprawdzie postawiliśmy tamtego roku, ale, przecież do rozpoczęcia szkoły nie wystarczą ściany z dachem. Konieczne są książki, różne, sprzęty, przybory szkolne, pozatem trzeba opłacić profesorów i t. d. Prawie wszystkie dzieci musimy okrywać od koszuli, bo rodziców mają bardzo biednych. Wszystko trzeba im dać. Gdybyśmy bowiem nie obrali tego sposobu, zdaje mi się, że nie mielibyśmy żadnego kandydata. Spodziewamy się jednak, że Niepokalana, Której własnością jest całe Małe Seminarjum, pobudzi serca swych czcicieli do ofiar i zaopatrzy nas w rzeczy niezbędne do należytego prowadzenia szkoły.

Nie mamy obszernego boiska. To, jakie obecnie używamy, jest bardzo małe i stanowczo w przyszłości nie wystarczy do gier. Musimy zatem już teraz powoli zaczynać równać teren, ale i na to trzeba pieniędzy, bo bracia przy "Rycerzu" zajęci. Niepokalana, niechaj o wszystkiem myśli.

Miałem dalej pisać, ale br. Celestyn nagli o artykuły do "Rycerza", bo to już 1-szy maja za pasem, a tu artykułu wstępnego jeszcze nie ma... Za pół godziny przychodzą bracia Japończycy na konferencję, trzeba się więc przygotować.

Wszystkich w Niepokalanej serdecznie pozdrawiam i usilnie o częste za mnie modlitwy proszę.

br. Mieczysław Marja Mirochna

DOPISEK REDAKCJI.

W związku z szeroko zakrojoną budową (nowej drukarni, kościoła) w Niepokalanowie, trudno nam jest coś więcej posłać naszym Drogim Współbraciom w Japonji. Serdeczna życzliwość Wasza, Drodzy Czytelnicy, ośmiela nas zwrócić się do Was i prosić o choćby najdrobniejsze ofiary na Małe Seminarjum w Mugenzai no Sono. Ofiary można przesyłać na konto P.K.O. 150.283.

Donosimy zarazem, że O. Kornel, gwardjan w Mugenzai no Sono i O. Maksymiljan już jadą do Polski na Kapitułę Prowincjalską.

O. Maksymiljan 26 maja wyjechał z Szanghaju, na pokładzie statku włoskiego "Victoria".

Wszystkich Kochanych Czytelników i Przyjaciół prosimy gorąco o modlitwy w intencji nowopowstałego Seminarjum Mis. w Mugenzai no Sono, jak również i w intencji Niepokalanowa polskiego.