Z hołdem Jezusowi Eucharystycznemu na Zieloną Wyspę

Garść wrażeń z pielgrzymki do Dublina (6)

PARYŻ - PORT LE HAVRE

MSZA ŚW. W POLSKIM KOŚCIELE - KAZANIE J.EM. KS. PRYMASA - WŚRÓD RODAKÓW - ZNÓW NA KOLEJ - DZIEŃ PAŃSKI - STOSUNKI POLSKIE WE FRANCJI - ROUEN - PORT - "SATURNIA" - PRZYWITANIE ARCYPASTERZY

W polskim kościele Mszę św. celebrował J.Em. ks. kard. [August] Hlond. Obok wielkiego ołtarza zasiedli obaj [Księża] Biskupi i [Księża] Prałaci, a kościół wypełnił się paryską Polonią i pielgrzymami. Po Ewangelii ks. Prymas wygłosił kazanie, w którym - nawiązując do Ewangelii niedzielnej (niedz. V po Zesł. Ducha Św[iętego]) - wykazał potrzebę miłości bliźniego między poszczególnymi ludźmi, rodzinami, partiami, narodami i w całej ludzkości. Na nic hasła pokojowe, dopóki miłość chrześcijańska nie zostanie wprowadzona w życie. -

Niezmiernie jędrne i treściwe kazanie Dostojnego Mówcy nasunęło słuchaczom poważne refleksje. Nam to, Polakom, trzebaby co niedzielę takie kazanie głosić, bo jak przed półtora wiekiem przez brak miłości i niezgodę straciliśmy wolność, tak i dziś kłótniami między sobą i ciągłymi waśniami osłabiamy się wewnętrznie, z czego sąsiedzi - podobnie jak ongiś - nie omieszkają skorzystać.

Na zakończenie błagalne "Boże, coś Polskę" wzbiło się pod strop świątyni.

Po wyjściu z kościoła fotografia przed kościołem.

Już pora południowa. Słońce praży nas, nie szczędząc promieni. Mieszamy się z tłumem tutejszych Rodaków. Pozjeżdżali się z najdalszych stron Paryża - a jest to nieraz i 2 godziny jazdy metrem - aby ujrzeć swych dusz opiekuna, ks. Prymasa i porozmawiać z Polakami z Polski, którą oni musieli opuścić już przed kilku laty, w poszukiwaniu kawałka chleba. Niektórzy mają się dobrze. Naogół - mówią - kto ma pracę, to dobrze, ale kto jej nie ma, to bieda, bo znaleźć zajęcia też nie można.

Wracamy do hotelu na obiad. Po obiedzie autobusami na dworzec św. Łazarza. Mamy jeszcze prawie godzinę czasu. Chodzimy po peronie, rozmawiając o tym i o owem. Dworzec kolejowy bynajmniej nas nie zachwyca. Duży - ale żeby był nadzwyczaj piękny - to nie. Owszem, robi wrażenie brudnego.

Wśród grona odprowadzających nas znalazły się też poczciwe czytelniczki "Rycerza", które mnie znają jeszcze z Poznania. Przyjechały tu za pracą i dziękują Bogu i Niepokalanej, bo pracę znalazły i dobrze im się wiedzie.

Ale czas już wsiadać. Do Paryża przyjechaliśmy polskimi pulmanami. Teraz już mamy francuskie, siedzenia wygodne, nawet w III kl. wyścielane skórą!

Pociąg pędzi gwałtownie, Domy, pola, lasy - tylko migają za oknami. Krajobraz piękny, be urozmaicony, przy tym cudna pogoda sprzyja.

Cóż to jednak? Oto ludzie w polu pracują. Jakże to, przecież dziś niedziela, a tu robota na roli, jakby w dzień powszedni!

- Otóż to - mówi jeden z księży, pracujących tu wśród naszej emigracji - Francuzi, zwłaszcza lud prosty, jeszcze nie otrząsnął się ze spoganienia porewolucyjnego. Dlatego też nie ma u nich poszanowania dni Pańskich. Smutne to bardzo, ale też ci ludzie pod względem religijnym okropnie nisko stóją. Bo gdy sfery wyższe, inteligencja wraca już gromadnie do Boga, to lud i szerokie masy mieszkańców miast jeszcze nadal trwają w apostazji. Co gorsza, że i Polacy próbują ich naśladować w bezbożności. Myślą, że co obce, to już dobre, i że im da jakąś "wyższość" nad obyczajem ojczystym. I poganieje polski lud, uważając, że, wyparłszy się Wiary św. i poniechawszy płynących z niej obowiązków, zdobędzie majątek, który mu już i Boga zastąpi. Ciemnota umysłowa, brak znajomości podstawowych z katechizmu, mała ilość księży - Polaków - sprawiają, iż Polacy we Francji tworzą miejscami lichy żywioł. Naturalnie, że nie wszyscy, bo dużo jest bardzo religijnych i uczciwych, ceniących wiarę św[iętą] i przywiązanych do niej głęboko, ale dużo też jest bezbożnictwa, i tępej zarozumiałości. A różni herezjarchowie i wodzowie ateizmu wdzierają się tu w tej ciemności duchowe i kopcącym kagankiem swoich przewrotnych haseł i wierzeń zaciemniają do reszty w głowie biednemu ludowi. Rzecz j jasna, że komunizm rozciąga też coraz szerzej swoje macki, zwłaszcza wobec coraz częstszych redukcji w fabrykach i kopalniach, co daje a mu doskonały grunt pod nogami.

Tak opowiada ów kapłan, pracujący parę lat nad naszym wychodźtwem, a w głosie jego dźwięczy ból. Mimo to ma nadzieję, że ofiarna praca nielicznych jeszcze, coprawda, kapłanów - Polaków i części zdrowo myślącego nauczycielstwa uchroni dusze Rodaków od demagogicznych haseł wywrotowców.

A tymczasem pierwszy przystanek po 7 kwadransach jazdy, jazdy ekspresem. Od czasu do czasu spoglądam przez okno, aby podziwiać i piękno krajobrazu. Jest on istotnie piękny.

Gęsto rozsiadłe wzgórza, oblane szczodrze promieniami słońca, tajemnicze, cicho drzemiące lasy, spokojna rzeka, nad brzegami której wije się tor kolejowy - wszystko to, zmieniające się szybko jak w kalejdoskopie, urozmaica podróż.

Po przejechaniu dwu dość dużych tunelów pod jakimiś górami wjeżdżamy na dworzec w Rouen (wym. Ruę). Lecz dopiero, gdyśmy, wyjechali dalej, ujrzeliśmy miasto. Widać, że duże ono i rozległe, przy tym zamożne. Ogromna katedra, jeden z najpiękniejszych zabytków gotyku we Francji, strzela swymi potężnymi wieżycami w górę, i sterczy wyniośle swą potężną konstrukcją ponad gęstwią kamienic, jakby ze czcią ją otaczających, rzekłbyś dworki swą królowę. A ponad położonym w kotlinie miastem widnieje szmaragdowa zieleń góry, do której miasto przytuliło się, niby gromada drobnych dzieci do opowiadającej dziwy babuni.

Jednak i ów cudny widok wnet pozostał za nami, i zbliżaliśmy się do portu Le Havre. Zajeżdżamy na dworzec o godz. 8 wieczorem. Jeszcze słońce świeci, rozrzucając szczątki szkarłatnych promieni na cichą ziemię.

Dworzec restaurują, więc nic osobliwego nie ma. Ktoś wyszedł powitać J.Em. Ks[iędza] Prymasa, ale w ciasnocie nie mogę dojrzeć i dopytać się. Zdaje mi się, że konsul honorowy Rzplitej p. Winiarz Roman, czytelnik "Rycerza", z którym poznałem się w drodze powrotnej w Lisieux.

Jedziemy do portu autobusami. Obok już widać morze. W por cie całe gromady łódek kołyszą się swobodnie lub uwijają wokół okręcików i dużych okrętów. A dalej widnieją ogromne już okręty. Nasz okręt zwie się "Saturnia" i stoi gdzieś na końcu portu. Zatrzymujemy się i aż nas dziw wziął srogi, gdyśmy go ujrzeli. Toż to gmach ogromny, a stoi tak blisko, że jego cielsko potworne omal dotyka wysokiego, kamiennego brzegu.

Później ktoś mi opowiadał, że ma on coś do 200 m długości i ok. 50 m szerokości. Czy tam akurat takie miał pomiary - nie wiem, bom go nie mierzył.

Na brzegu zebrała się tutejsza kolonia polska, spora. gromada ludzi, aby przywitać Ks[siędza] Kardynała Prymasa i Ks[ięży] Biskupów polskich.

Nadjeżdżających wita orkiestra polska "Echo Morskie", grając jakiś poważny utwór. Potem przemówienia. Zaczyna mała dziewczynka, ubrana w strój krakowianki. Kończąc piękne powitanie wręczyła Ks. Prymasowi bukiet kwiatów. Następnie deklamuje chłopczyk. Później przedstawicielka Polskich Kobiet Katol. wita Ks[siędza] Prymasa, jako arcypasterza i opiekuna polskich dusz, mającego troskę o nich, o ich mężach i dziatwie. Rzewnie przedstawia niedolę polskich wychodźców, zmuszonych szukać chleba zdała od drogiej Ojczyzny. W końcu mówił jeden z tutejszych emigrantów.

Krótko ale serdecznie podziękował Ks[iądz] Prymas za to przyjęcie, obiecując, że jutro ujrzy się z nimi w kościele. Potem wszyscy trzej dostojnicy weszli po spuszczonych na linach stopniach na okręt, podczas gdy nam kazano jeszcze długo czekać. Zmieszałem się z rzeszą Rodaków z tutejszej Polonii, aby dowiedzieć się coś o warunkach ich życia i porozmawiać.

Ale o tym opowiem za miesiąc.

Pielgrzymi w Paryżu

[Fot. 1] Pielgrzymi i Polacy z Paryża przed kościołem polskim.

Le Havre

[Fot. 2] Malowniczy brzeg morza w Le Havre.