Z drogi na misyjne żniwo.

Na falach

Na przeraźliwy sygnał syren wszyscy przygodni goście opuszczają statek, zostają tylko pasażerowie i obsługa. Podnoszą się pomosty, które jak ramiona wgryzły się szponami w nadbrzeże i łączyły nas z lądem. Teraz zerwano ostatni węzeł.

Nowy jęk syren, a powoli nieznacznie wodna bruzda między okrętem a brzegiem zaczęła się rozszerzać.

Podniosły się na pożegnanie dłonie, zabieliły się wachlujące chusteczki, rozbrzmiały życzenia: szczęśliwej drogi!

Płyniemy.

Port - Said
Port - Said

Dwa holowniki jak małe potworki gwałtem odrywały okręt od brzegu i wiodły na pełne morze. Mijamy stojące w porcie statki, posuwamy się wzdłuż głęboko u morze wpuszczonych molo. Odrywają się zadyszane holowniki, a puszczone w ruch własne maszyny nadają pęd coraz szybszy. Z portowego basenu wypływa "Sfinks" na szeroką przestrzeń morską. Odprowadzają go stada białych mew.

Widok miasta zaciera się; tylko wysoko lśni złocista postać Matki Bożej Opiekunki. W poczuciu rozłąki przylgnąłem do postaci Niepokalanej, do Niej przytuliłem serce; wszak Ona wszystkim " misjonarzom jak swoim wybranym dzieciom jest najczulszą Matką. Wśród szumiących fal pozdrawiałem Ją: Witaj Gwiazdo Morza... a potem choć głos rwał się w gardle żegnaliśmy Ją razem z br. Alfonsem litanią i koronką. Z oddali złociła się długo jak drobny płomyk Jej figurka, aż znikła za nadbrzeżnym wzgórzem.

O godz. 6-ej dano znak na kolację. Dość duża jadalnia zapełniła się. Przy osobnym stole zebrali się księża i bracia. Było nas razem 8-miu w III klasie. Przy innych zasiadła międzynarodowa mieszanina.

Na kolacji jakaż radosna niespodzianka! Szef jadalni podaje mi list. To kochani współbracia z Niepokalanowa do okrętu wysłali nam pożegnanie, cieszyli się z naszego szczęścia i podali adresy czytelników "Rycerza" z tych miejscowości, w których zatrzymuje się "Sfinks". Bardzo nam to dogadza, bo możemy odwiedzić rodaków, a w potrzebie mamy zapewnioną pomoc. Tak Niepokalana po całym świecie ma rozsianą rodzinę, że nigdzie nie będziemy opuszczeni.

Na "Sfinksie" miała trwać nasza podróż przeszło miesiąc. Okręt ten już dość podeszłą ma metrykę. Pamięta jeszcze wojnę. Ma długości 150 m. szerokości 14 m. wyporność 14.000 t., szybkość koło 26 km. na godzinę. Ustępował wielkością naszym transatlantykom: Piłsudskiemu i Batoremu, którymi tak chlubnie przedstawia się Polska w portach zagranicznych. Kaplicy osobnej, na okręcie nie było, lecz księża mogli odprawiać Mszę św. w sali muzycznej, rozkładając podróżne ołtarzyki na fortepianach i stołach.

Porządek na okręcie wzorowy utrzymywali Chińczycy, bo ich sumienna praca najlepiej się kalkuluje. Najważniejszym brakiem "Sfinksa" było za szczupłe umeblowanie.

O wydarzeniach w świecie podawano codzień krótki radiowy komunikat.

W niedzielę zarząd statku zawsze ogłaszał Mszę św. Prócz księży i zakonnic przychodziło dość dużo pasażerów, ale z załogi okrętu - nikt. Podobno na włoskich okrętach w niedzielę wszyscy marynarze słuchają Mszy św., a na "Sfinksie" - Jakże to przykro!, Marynarze, o ile mieli czas wolny od służby, gęsto obsiadywali na swoim pokładzie stoły i przez długie godziny prócz gry w karty, nie znali innego zajęcia. Oczywiście w nudach dalekiej żeglugi trzeba rozrywki. Ale by takie bezbożnictwo było wśród ludzi, których ciężka służba odrywa od wszystkiego co uszlachetnia duszę!... To masońska ręka tak uwolniła od "przesądów" religijnych.

Dnie długiej podróży wypełniały mi modlitwy i ćwiczenia duchowne nakazane ustawami zakonnymi, a także nauka języka angielskiego, bo z nim można cały świat objechać i misjonarzom język ten bardzo się przydaje.

Rano przepływamy cieśninę między Sardynią a Korsyką. Pieniste fale omglone skaliste wybrzeża szturmowały.

Okręt wkrótce mknie po gładkiej, wylustrzonej w słońcu płaszczyźnie morza tyrreńskiego. W niedzielę 6.IX rano wyłoniły się kopice wysp Suparyjskich. Obok skrył w chmurach swój szczyt wulkan Stromboli. Na małych skalistych wyspach nie widać było żadnych osób ludzkich. Ale podobno wyspy te są zamieszkałe.

Po godzinie zginęło w zamgleniu i wybrzeże Sycylii. Ostatnie kończyny europejskie, bo odtąd już przez morze Jońskie zdążamy do Afryki.

W poniedziałek na okręcie zarządzono ćwiczenia ratunkowe. Wprawdzie "Sfinks" nie przeciekał, ale trzeba być gotowym na wszelkie morskie przygody. Każdy pasażer miał w kabinie pas korkowy.

Dziewiątego września o świcie miasto świateł odbijających się w morzu zwiastuje, że przybijamy do Port-Said. Zatoka wybielona żaglami łodzi rybackich. Na pobliskim brzegu widać kamienice dużego miasta i skwery zarosłe palmami. Na końcu portu dwoma linami przymocowano "Sfinksa" do nadbrzeżnych pali. Na okręt weszła egipska kontrola celna i paszportowa. Urzędnicy o smagłej cerze, w białych mundurach, z czerwonymi czapkami.

mieszkańcy pustyni
Arab na wielbłądzie i charakterystyczne, murowane domki na pustyni. Podzielone są na dwa pokoje - mniejszy nie ma drzwi na zewnątrz. Niedaleko tych domków stoją także domy słomiane jako miejsce do pracy.

Wokół pojawiło się mnóstwo motorówek. Podróżni wysiadali jedni jako u celu podróży, inni dla zwiedzenia miasta.

Pożegnaliśmy naszych Ojców Afrykańskich, którzy tak gościnnie nas przyjęli w Marsylii. Byli już na swej misyjnej placówce.

Okręt nasz zasilał się na dalszą podróż, przez długi rurociąg poił się ropą, słodką wodą, ładował żywność. Gęsto osaczyły go łódki handlarzy drobnym towarem, naciągających naiwnych na podwójne ceny, to znowu zwinni pływacze, dopraszali się grosza i za rzuconą w morze monetą umieli sprawnie nurkować. My miasta nie zwiedzaliśmy, by uniknąć wydatków. O godz. 13 "Sfinks" cichutko ruszył z miejsca i wcisnął" się w przesmyk Kanału Sueskiego.

Przekopanie tego kanału, to jeden z tryumfów techniki 19 wieku. Długi, prawie 170 km, szeroki 12 metrów, stanowi bardzo ważny i ruchliwy punkt komunikacyjny; między Europą a Azją. Rocznie około 6.000 tysięcy okrętów przewija się przez niego. Za 4 dni dostać się można do portów, do których dawniej miesiące całe trwała żegluga. Więc nic dziwnego, że w

polityce Anglii, mającej kolonie w Azji, kanał ten, to źrenica oka. Ta bruzda wody, to złota nitka. Okręt płynie wolno, by falami nie podmywać brzegów. Prawy brzeg kanału ma linię kolejową i autostradę obrosłą palmami.

W oddali lśnią wody jeziora i bielą się kopce soli z niego dobytej. Krajobraz beznadziejnie smutny i martwy. Ziemia pokryta lotnym szarym piaskiem. Słońce żarem zabija tu wszelkie życie. Pustynia wokół bezludna. Czasem tylko przewinął się Arab odziany białym burmusem, z turbanem na głowie uczepiony na łbie wielbłąda.

Odtąd też rozpoczyna się właściwe żniwo misyjne, bo tu już na szerokim obszarze panuje mahometańska religia. Niestety - kwitnąca dawniej wiara katolicka, mająca sławne szkoły w Egipcie i Syrii, liczne klasztory i stolice biskupie, załamała się w 7 wieku i została wyparta przez islam. A choć dziś Kościół kieruje tu misyjny wysiłek, ale jakoś dziwnie nieurodzajna to ziemia dla siewu ewangelicznego - jak ta piaszczysta, spalona skwarem pustynia.