Pocieszycielką strapionych nazywamy Maryję, naszą Orędowniczkę w niebie. I słusznie, bo nie ma człowieka, któryby prosząc Ją z ufnością i pokorą, nie doznał od Niej pomocy w niedoli, pociechy dla swego strapionego i zbolałego serca. Nieraz w chwilach ciężkich, gdy pomoc ludzka już zawiedzie, gdy znikąd nie spodziewamy się pociechy, Ona w swej wielkiej dobroci chętnie spieszy na ratunek człowiekowi i wlewa do duszy jego balsam ukojenia. A pomoc ta, gdy tylko ufni zwracamy się do Niej, jest niezawodna i jak mówi św. Bernard: "od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek, co się pod Jej obronę uciekał, o Jej wstawienie się błagał i żebrał Jej wspomożenia, od Niej został opuszczony".
I ja należę do tych, którzy doznali i doznają Jej opieki. Od samego zarania swego życia, od chwili, gdy przez matkę chrzestną zostałem Jej poruczony, czuję na sobie miłosierny Jej wzrok. Ona sprawiła, że ja sam spośród siedmiorga rodzeństwa znalazłem możność kształcenia się w gimnazjum. Ona następnie przez cały czas trwania nauk wspierała mnie swą łaską. Na każdym niemal kroku, gdy tylko udałem się do Niej z gorącą prośbą, dawała mi dowody Swej nademną opieki. Ile razy byłem w potrzebie, ile razy duszą mą owładnął smutek, tyle razy Ona - ta najukochańsza Matka - wspomagała mnie, tyle razy u Jej ołtarza znalazłem pocieszenie. Jej pomocy zawdzięczam szczęśliwe ukończenie nauk gimn. - maturę. I dziś, gdy stoję na rozstaju dróg, gdy mam obrać sobie zawód, nie lękam się, lecz ufny wzrok zwracam do Królowej Niebios, bo wiem, że Ona i teraz mnie nie opuści i skieruje mój krok na drogę dobrą. O Maryjo! czemże na tyle łask, na tyle dobroci z Twej strony zasłużyłem? Ot niech Ci będą za to stokrotne, dzięki! Pozwól mi, o Matko moja, niechaj Cię za to kocham coraz bardziej, pozwól mi głosić Twą chwałę i dobroć, uczyń mnie prawdziwym swym rycerzem! Za św. Anzelmem proszę Cię: "Niech serce moje bezustannie goreje, niech duszę moją pochłonie miłość ku Tobie o najukochańsza moja Maryjo!"