Polska żegna Prymasa

Jak umierał Prymas Polski

Jeszcze równo miesiąc przed śmiercią ks. kard. A. Hlond przewodniczył obradom Episkopatu we Wrocławiu i poświęcał figurę Matki Najświętszej przed wrocławskim t[ł]umem. Jeszcze na dwa tygodnie przed pogrze[324]bem kroczył ulicami Warszawy w procesjonalnym pochodzie z relikwiami Patrona Stolicy bł. Ładysława. Nic więc dziwnego, że śmierć Prymasa spadła jak grom z jasnego nieba, szybko, niespodziewanie.

14 października Ks[iądz] Prymas zachorować na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. Natychmiast przeprowadzono w szpitalu SS. Elżbietanek na Mokotowie operację, lecz nastąpiły komplikacje, zwłaszcza niebezpieczne zapalenie płuc. Choroba miała ciężki przebieg. Na dwa dni przed zgonem dokonano transfuzji krwi. Wszystkie jednak zabiegi okazały się bezskuteczne.

W środę, 20 października chory wyrzekł: "Jutro będzie Ostatnie Namaszczenie, a potem was opuszczę". Ostatnie Sakramenty chciał przyjąć uroczyście. Niech Warszawa wie, że jej Pasterz na śmierć się szykuje! Nazajutrz wyruszyła z kościoła św. Michała uroczysta procesja z Przenajświętszym Wiatykiem do szpitala. Wiatyk niósł ks. bp Z. Choromański w asyście ks. biskupa W. Majewskiego i Kapituły warszawskiej, a wierni licznie zgromadzeni modlili się żarliwie w intencji swego Arcypasterza.

Przed wejściem spowiednika Ks[iądz] Prymas powiedział: "Niech uchodzi teraz z tego pokoju wszystko co ziemskie, bo zbliża się wieczność". Po wyspowiadaniu się odmówił Skład Apostolski, potwierdzając swą wiarę i łączność z Kościołem. Następnie z wielką pobożnością przyjął Wiatyk święty i Ostatnie Namaszczenie.

Do ostatniej chwili zachował niezmąconą jasność umysłu i pogodę, choć cierpiał straszliwie. Jedyną troską była tylko sprawa Boża. Myślał o Matce Najświętszej, o Koś[325]ciele i Polsce. Kiedy udzielono mu Sakramentów św. odezwał się do Kapituły Metropolitalnej i najbliższych: "A teraz ja was błogosławię, lud wierny, aby Królestwo Chrystusa się ziściło". Potem powiedział: "Pochowajcie mnie w gruzach archikatedry warszawskiej. Wszak jestem pierwszym Prymasem, który przyszedł do Warszawy". Gdy udzielił zebranemu Duchowieństwu wskazówek na przyszłość i zachęty, rzekł: "Teraz zostawcie mnie w spokoju. Zakończyłem swe rachunki na świecie. Mogę odejść ze spokojem. Pracowałem dla Chrystusa i Polski. Pracowałbym jeszcze, ale wszystko w rękach Boga i Matki Najświętszej".

Krótko przed śmiercią powiedział lekarzom: "Dzisiaj jest 22 października. Dzień Matki Bożej Szczęśliwej Śmierci. Dzisiaj umrę".

Zgon przyszedł cicho i spokojnie niby zaśnięcie. Przy łożu płakali biskupi, lekarze. Gdy wieść obiegła szybko Warszawę, boleśnie zabiły serca jej mieszkańców. A wkrótce żałobą się okryła Polska katolicka, gdyż jej "Pasterz b[ardzo] wielki umarł". Zabolał mocno i Ojciec Św[ięty], który przed śmiercią Kardynała nadesłał mu swe błogosławieństwo.

Przy trumnie Kardynała

Obrzędy pogrzebowe zaczęły się w niedzielę, 24 X, kiedy nastąpiło przeniesienie zwłok Ks[iędza] Prymasa z kaplicy szpitalnej S[ióstr] Elżbietanek do kościoła prokatedralnego. Kondukt żałobny ciągnął przez miasto przez 3 popołudniowe godziny wśród tłumów warszawian, którzy wzdłuż sześciokilometrowej trasy stali nieprzerwanie po obu stronach, żegnając milcząco i ze łzą w oku swego Arcypasterza. Środkiem tych szarych szeregów szły bractwa, stowarzyszenia młodzieżowe, [326]przedstawiciele organizacji społecznych, zakony, duchowieństwo, księża biskupi z celebransem ks. arcybiskupem Dymkiem, a za nimi na barkach młodzieży akademickiej płynęła trumna z brązu, na której czerwienił się biret kardynalski.

Przy żałobnym odgłosie dzwonów wszyscy odmawiali głośno różaniec i śpiewali "Dobry Jezu a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie". Niejedno westchnienie wyrwało się z piersi i niejedna łza spłynęła z oczu zbolałych wiernych. O godz. 18 trumnę wniesiono do prokatedry i postawiono ją na katafalku, wyścielonym purpurowym suknem. Otwarto wieko i ukazała się spokojna twarz Zmarłego. Ubrany jak do Mszy św. w fioletowym ornacie i białej mitrze, z paliuszem na ramionach i różańcem %v ręku, leżał cicho, Odbierając hołdy i modły za swą duszę.

Przy otwartej trumnie odśpiewano Nieszpory, a ks. bp Choromański wygłosił żałobne kazanie. "Osierocone - mówi - Archidiecezje, Prymas Polski w trumnie. Z Jeremiaszem powtarzać trzeba: Sierotami staliśmy się bez ojca..., dlatego zaćmiły się oczy nasze". Przypomina życie i zasługi zmarłego Prymasa: "Jako pacholę okazuje niezmierne zdolności i odznacza się [327]wielką pobożnością. Młody zakonnik w gorliwości przoduje. Jako Administrator na Śląski jest dobrym i mądrym Pasterzem. Na Stolicy Gnieźnieńskiej i Poznańskiej jako Prymas Polski staje się głową Kościoła w Polsce. A kiedy zasiadł na swej drugiej stolicy w Warszawie, swą osobą pobratał dwie polskie stolice. Przypomina dalej żałobny mówca wiekopomne wskazania Zmarłego i cytuje najważniejsze: o misji Kościoła, o Opoce Piotrowej. Przedstawia charakter Prymasa ujmujący, miękki, czule błogosławiący, gdy chodziło o ludzi, a niezmiernie twardy i surowy, kiedy szło o zasady, o spór o Boga". Opowiada o świętej i niezwykłej śmierci, której był świadkiem.

Od niedzielnego wieczoru do wtorku rano pielgrzymują do trumny Prymasa: katolicka Warszawa i przedstawiciele całej Polski. W świątyni rozlega się nieustanny szmer różańca za spokój duszy Zmarłego. Odmawiają go duchowni i płynący nieprzerwaną falą tłum ludu, w którym obok żołnierzy i urzędników widać robotników, studentów, dzieci... A Prymas zda się za nimi powtarzać słowa różańcowe. "Z różańcem w ręku - pisze jeden ze sprawozdawców - odchodzi od nas na zawsze. Ustami niezdolny gestem dłoni jakby napominał i wskazywał właściwą drogę ocalenia dusz: za Wszechpośrednictwem Niepokalanej".

POŻEGNANIE ARCYPASTERZA

W dzień pogrzebu, 26 października, zgromadzili się w prokatedrze prawie wszyscy dostojnicy kościelni z Polski: 32 biskupów z ks. kard. Adamem Sapiehą na czele, członkowie Kapituł: warszawskiej, gnieźnieńskiej i łowickiej i inni. Wśród korpusu dyplomatycznego pierwsze miejsce zajął przedstawiciel Prezydenta Rzeczypospolitej wicepremier Korzycki a za nim przedstawiciele ambasad i poselstw oraz równych organizacji polskich i zagranicznych. Cały kościół wypełniało szczelnie duchowieństwo, a na zewnątrz skupiły się nieprzeliczone tłumy.

O godz. 10 ks. bp Bernacki, sufragan gnieźnieński, rozpoczął Officium Defunctorum - liturgiczne modły za zmarłych. Następnie ks. arcybiskup Jałbrzykowski odprawił Mszę św., a po niej ks. bp Radoński, ordynariusz włocławski wygłosił mowę pogrzebową. Mówił o żałobie powszechnej w Narodzie po [328]śmierci Prymasa. "Śmierć ta tak nieoczekiwana, tak niespodziewana - to ciężki dopust Boży. Przyjmujemy go z poddaniem, ...wierząc, że tak Bóg chciał i że prawdą były słowa pożegnania umierającego: "Odchodzę, niepotrzebny jest człowiek. Poprowadzi was nie Prymas, a sam Wielki Bóg". Mówił dalej o życiu Kardynała, które zamknąć można w jednym słowie: służba. Służba Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie i to całkowita, bez wytchnienia, w oddaniu i wierności nie znająca ni miary, ni granic". Podkreślił rolę Prymasa w ostatnich latach, jak to w czasie wojny bronił na obczyźnie interesów Polski tak, że nie zawahali się w końcu Niemcy uwięzić znienawidzonego przeciwnika, najpierw we Francji, później w Niemczech, skąd dopiero zwycięskie armie sojusznicze wydobyły Go na wolność, i jak to po wojnie wbrew protestom niemieckim uzyskuje w Watykanie aprobatę polskiej administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych". Dzięki tej ofiarnej służbie stał się "Prymasem serc". "żegnamy Go, naszego Prymasa - kończył kaznodzieja - z żalem i bólem, ale odchodzimy od tych mar zbrojni w męstwo i wiarę, że poprowadzimy nadal Jego pracę dla umiłowanej Polski i jej katolickiego życia. U tej trumny ślubujemy: że będziemy kochać, co On kochał, wierzyć, w co On wierzył i ufać, jak ufał On. Tak nam dopomóż Bóg!"

Po kazaniu nastąpiła przy trumnie ceremonia, zwana "castrum doloris". Ks. kard. Sapieha głosem przyciszonym od smutku i choroby, która go nie powstrzymała od ostatniej posługi dla Prymasa, zaczyna śpiew. Potem czterej arcybiskupi kolejno kropią trumnę wodą święconą i okadzają ją, a duchowieństwo i lud odmawia "Ojcze nasz" i "Wieczne odpoczywanie".

Gdy zaśpiewano "In paradisum" kondukt żałobny wyruszył z kościoła i skierował się w stronę Katedry. Trasa wiodła przez Krakowskie Przedmieście, ulicę Miodową i Długą, oraz Rynek Starego Miasta. I znów, jak w niedzielę, brązowa trumna z czerwonym biretem płynęła na barkach kapłanów i akademików, wśród ruin Starówki, wśród morza wielotysięcznej rzeszy wiernych. W pochodzie kroczyły delegacje z całej Polski: Górale, Łowiczanie, Ślązacy. Na twarzach wszystkich malował się smutek, a usta szeptały modlitwę.

Kondukt dotarł do Katedry św. Jana o godzinie 14. Zburzona doszczętnie przez Niemców podnosi się z gruzów, ściany dosięgają już kilkunastu metrów, tylko zamiast sklepienia prześwieca w niej szare niebo jesienne. Środkiem całej Katedry rozciągnięto długi baldachim z płótna o barwach biało-czerwonych, pod którym przeniesiono trumnę do przybranej kirem Kaplicy Biczowania Pana Jezusa. W prawej ścianie kaplicy wymurowano miejsce na trumnę ze zwłokami Prymasa. Ks. bp Kubina, ordynariusz częstochowski, odmówił ostatnie modlitwy, pokropił trumnę, zaśpiewał "Requiescat in pace" i przy śpiewie "Salve Regina" złożono trumnę w grobie.

U kresu ziemskiej pielgrzymki Prymasa Polski żegna Go pieśń o Królowej, Matce Miłosierdzia, której się przez całe życie polecał i której oddał Polskę przy ślubowaniach jasnogórskich. Nie mamy już na ziemi Jej wiernego sługi, ale ufamy, że pod Jej opieką znajdzie On przyjęcie w niebie i że Ona wspierać będzie nas - sieroty w spełnianiu testamentu zmarłego Prymasa.

Rycerz Niepokalanej 7/1948, Kronika, s. 178-181

Opisy zdjęć powyżej:

od góry od lewej: [1] Rycerstwo Niepokalanej w Rykach pod przewodnictwem gorliwego moderatora ks. dziek. Księżopolskiego rozwija się coraz lepiej i za cel postawiło sobie spotęgować życie maryjne w parafii; widomym tego symbolem była uroczystość poświęcenia sztandaru w Niedzielę M.I., poprzedzona gen. spowiedzią i Komunią Św[iętą]. Przez cały tydzień ks. Moderator zapisywał nowych członków [2] Ponad 160.000 Cyganów zebrało się w Marsylii z okazji 1.900-lecia przybycia na wybrzeże galijskie (francuskie) dwóch świętych Marii: Jakubowej i Salomei oraz ich służącej Sarah, "czarnej dziewicy", którą Cyganie czczą jako swoją patronkę. W uroczystości wziął udział nuncjusz Roncalli [3] 15 maja br. zmarł w Berlinie ks. Flanagan, założyciel słynnego miasta chłopów w Nebraska (U.S.A.), zwany amerykańskim Don Bosco. Nędza biednych robotników i opuszczenie młodzieży ulicznej skłoniły go do akcji społecznej. Dla bezrobotnych założył "Hotel robotników", a dla młodych włóczęgów "Miasto chłopców". Zakładał je, mając 90 dolarów i to wypożyczonych. Miasto to liczy dziś 5.000 młodych mieszkańców, którzy sami się rządzą, mając własną radę miejską i burmistrza, własną policję, straż ogniową itp. Wyszło stąd już dziesiątki tysięcy uczciwych ludzi, którzy opłakują swego zmarłego ojca. Na fotografii scena z filmu "Boystown" (Miasto chłopców) przedstawia, jak ks. Flanagan zbiera opuszczonych uliczników, aby wychować ich na ludzi

od dołu od lewej: [4] Dnia 17 VI [19]48 r. przybyła do Warszawy delegacja Rządu Węgierskiego z prem. Layos Dinnyes na czele. Przybyłych powitał na Dw. Głównym w Warszawie premier Cyrankiewicz w. towarzystwie Marszałka Żymierskiego i innych dostojników państwowych. Dn. 19 VI podpisany został Układ o Przyjaźni, Współpracy i Wzajemnej Pomocy między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Węgierską. [5] Agencja "Fides" donosi: "Brat Zeno, franciszkanin polski w Nagasaki, znany jest powszechnie w Japonii pod nazwą ojca sierot. Od ukończenia wojny przebiegł wszystkie wielkie miasta japońskie, wsie nie zapominając o odwiedzeniu podziemi dworca Ueno w Tokio - schronienie włóczęgów i bezdomnych, - w poszukiwaniu opuszczonych sierot wojennych. Sam zebrał w ten sposób blisko 209 dzieci i dał im nowe ognisko rodzinne w klasztorze OO. Franciszkanów". Na zdjęciu obok br. Zeno rozdaje uzbierane przez siebie ubrania biednym dzieciom na dworcu w Tokio [6] W Kongo Belg. wybuchł nowy wulkan - Kincza, wyrzucając z gwałtowną siłą wielkie skały. [7] Niedawno powódź wyrządziła olbrzymie szkody, zalewając bardzo dużo terenów ornych, zwłaszcza w woj. krakowskim i warszawskim. Straty obliczane są na przeszło 3 miliardy zł. Małe potoki górskie zamieniły się w rwące rzeki, zalewając i niszcząc wiele dróg. Chłopi przy pracy nad oczyszczaniem drogi z Kasiny Małej do Mszany Dolnej [8] Repatrianci z Błotnicy na Dolnym Śląsku, przyjechawszy na Ziemie Odzyskane, nie zasłali w swej gromadzie żadnego krzyża czy figurki. Obecnie młodzież wybudowała skromną lecz piękną kapliczkę, w której umieszczono figurkę Niepokalanej. W tym roku na majówkę wieczorem zbierano się już przed tą kapliczką, śpiewając litanię i pieśni maryjne