Gdy w małżeństwie niezgoda

Los Staszków trapił mię nie na żarty! A takie było przykładne małżeństwo. On dzielny, przystojny, pracowity, prawdziwy mężczyzna. Ona - miła z dobrym uśmiechem na rumianej buzi. Kiedy przed trzema laty wracali od ślubu, wśród szpaleru krewnych i przyjaciół, szczęśliwi, rozpromienieni, każdy myślał: "Ci wygrali w życiu wielki los". A dzisiaj...

Od wielu dni spostrzegłem, że Stanisław unika domu. Często, po pracy widywałem go na ulicy w towarzystwie znajomych. Nieraz zachodził do mnie. Zawsze - sam. Czyżby Hanka była chora? Ale i wtedy powinien był pilnować żony.

Tego popołudnia Stanisław przyszedł do mnie znowu. Był przygnębiony i rozdrażniony. Po chwili zagadnąłem go:

- Co porabia żona? - Machnął ręką ze zniecierpliwienia, jakby odpędzał natrętnego komara. Nie dałem za wygrana:

- Coś rzadko widuję was razem. Wtedy Stanisław wybuchnął:

- Et, mam już tego dość. Wściec się można doprawdy!

- Dlaczego, kto ci tak dokuczył?

- A no, ona, Hanka. To już nie do wytrzymania. - I tu popłynęła długa opowieść o domowym pożyciu Stanisława.

- Lubię spokój, nie chcę zawadzać nikomu. A tu pomyśl: ani chwili bez kłótni. Ot dziś: wracam po pracy zmęczony - a Hanka już przy drzwiach: - Wytrzyj nogi, zawsze musisz zabłocić podłogę. - Gdybyż na tym skończyła, ale ona recytuje dalej: że nie szanuje jej pracy, że namęczyła się całe rano, że pastowała podłogę, a ja nie mam względu na jej prace, i tak dalej, i tak dalej.

- A ty?

- A mnie "poniosło". Na złość nóg nie wytarłem. Niech mną nie komenderuje. Wszedłem do pokoju i położyłem się na tapczanie.

- W tych butach?

- W tych butach. A kiedy zaczęła jęczeć, że jej nie kocham, że uciekam z domu, że ją lekceważę, odpowiedziałem, że jeżeli w dalszym ciągu będzie gderać, to w ogóle wyniosę się z domu i zacząłem jej wymawiać dokładnie, że nie dba o mnie, że tylko chciałaby się stroić i trzymać mnie przy swojej spódnicy, że wypraszam sobie taki ton i...

- I co?

- Hanka krzyknęła, że to ja jestem egoista, że wydaję moc pieniędzy na swoje potrzeby, że jestem gbur...

- A ty?

- Ja... no, ja... stłukłem wazonik...

- I co?

- Trzasnąłem drzwiami i wyniosłem się z domu.


Śmiać mi się chciało, a jednocześnie zrobiło mi się bardzo smutno. Wiem dobrze, że z błahych przyczyn powstają wielkie nieszczęścia. I że pokusa posługuje się pozornie niewinną przyczyną, aby spowodować ciężki grzech. Trzeba było leczyć zło, póki pora. Ale jak postąpić? To "piekiełko" domowe jest tak trudne do zwalczenia.

Westchnąłem w duchu do Niepokalanej. "Matko, pomagaj!" I zacząłem:

- Więc jak to się rozpoczęło?

- Mówiłem ci wchodzę do domu... a ona...

- A czy w przedpokoju była... słomianka?

Stanisław spojrzał na mnie bystro - i z gniewem. Wyczuł podstęp.

- A więc mogłeś spełnić prośbę żony?

- No tak, ale...

- Poczekaj! To z powodu sporu o wytarcie zabłoconego obuwia grozisz żonie, że porzucisz ją i dom?...

- Robisz ze mnie głupca - wybuchnął. - Ale nie wiesz, że te drobne sprawy są tylko znakiem, symbolem tych ważniejszych. To tylko kropla, która przepełnia miarę...

- Tak jest - odpowiedziałem poważnie. Nie lekceważę waszej kłótni. Bezpośrednie przyczyny są - wybacz - śmieszne i dziecinne, ale musi być w wa[147]szych duszach jakiś kwas, który zatruwa wasze stosunki, zabija miłość i... mąci rozsądek.

- Cóż ja? Ja tam nie zaczynam... To winna Hanka! - Widziałem, że Stanisław już ochłonął, teraz bronił się raczej i tłumaczył.

- Ty? Ty jesteś odpowiedzialny za wszystko co się zdarzy, nawet wtedy, gdyby żona twoja była naprawdę winna. Piekło rodzinne zawsze powstaje z winy obojga małżonków. Może być różna miara tej winy, ale jest obustronna. Pomyśl: jaka jest przyczyna bezpośrednia waszego sporu: pycha. Uczułeś się dziecinnie urażony uwagą żony. Ona obraziła się twoją odpowiedzią. I kłótnia gotowa. Każde uważa, iż jest osobistością bezcenną, czymś w rodzaju kosztownej porcelany, której dotknąć nie wolno.

- A teraz pomyśl - oboje jesteście wierzącymi ludźmi... Chodzicie przecież do kościoła?

Stanisław skinął głową.

- Jak potrafisz pogodzić tę twoją ambicję i pychę - ty i żona - z tym, co czytacie na każdej prawie karcie Ewangelii? Jak ocenić postępowanie pary chrześcijan, którym Jezus poleca, żeby miłowali nawet nieprzyjaciół i darowali im urazy - a którzy codziennie grożą zniszczeniem sobie szczęścia i spokoju z powodu - głupstwa?

- Więc, więc co mam robić?...

To brzmiało inaczej. Budziło nadzieję...

- Poczekaj. Widzisz - są małżeństwa, które Bóg doświadczył bardzo ciężko - kiedy jeden z małżonków grzęźnie w grzechu, łamie zobowiązania małżeńskie, zatruwa rodzinie życie przez brutalne postępowanie. Ale przecież i w tym wypadku jesteśmy odpowiedzialni za jego duszę i musimy walczyć o szczęście rodziny i zbawienie tego człowieka.

- Jak?

- Zaczynając od siebie. I mając stale przed oczyma Wzór. To sposób jedyny i zapewniający zwycięstwo. Nieustannie trzeba siebie zapytywać, jakby postąpiła w tym wypadku Niepokalana. I prosić Ją o radę i pomoc. I przystąpić do działania. Pamiętaj, że jedynie skuteczny środek w tej walce, to "ofensywa miłości". Widzisz - ludzie, zwłaszcza w małżeństwie, często źle rozumieją miłość. Za miłość uważają tylko uczucie. Tymczasem istotą każdej miłości jest wola, która mówi nam w duszy: chcę, żeby każdy człowiek, a zwłaszcza ten najbliższy, był szczęśliwy. Miłość to nieustanna troska i nieustanne takie postępowanie, które ma uszczęśliwić innego kosztem własnej korzyści, przyjemności, wygody. A teraz postaw sobie pytanie: czy myślałeś po ślubie - codziennie, poważnie, jak zapewnić szczęście swojej żonie? Jak ulżyć jej w pracy? Jak sprawić, żeby była pogodna i czuła się dobrze w gnieździe? Wiem, człowiek nie zawsze jest panem uczucia, ale zawsze jest panem woli i za nią odpowie przed Bogiem.

Nie znaczy to, żeby "rozpieszczać" najbliższych. Przeciwnie. Prawdziwa miłość każe nieraz wytykać błędy. Jeżeli inaczej postępujemy, popełniamy grzech cudzy. Ale te uwagi trzeba robić z miłością i nie gniewać się, kiedy ich nie usłuchają W tym okazuje się dalsza, konieczna cecha chrześcijanina - pokora. Czy bardzo cię znudziłem?

Stanisław zrobił poważny ruch przeczenia:

- Rozumiem, wiem, ale jak to zrobić w praktyce... na co dzień?

- Po prostu. Zrób postanowienie, że będziesz dbał o pogodę, radość i szczę[148]ście w życiu żony i całej rodziny. Zrób odpowiedni plan i co dzień przypominaj sobie o nim w wieczornym rachunku sumienia - i nie zapomnij od czasu do czasu dać żonie miły dowód pamięci... choćby kwiatek. Zdecyduj się na ofiarę. I... módlcie się co dzień wspólnie. Odmówcie każdego wieczora choćby jeden dziesiątek Różańca.

Zakończenie było nieoczekiwane. Stanisław zerwał się bez pożegnania, wpadł w drzwi wyjściowe. Rzuciłem się za nim z okrzykiem "zaczekaj!", ale już go nie było w mieszkaniu.

Trochę niespokojny wyglądałem przez okno. Czyżby się obraził?

Po dziesięciu minutach uderzył mię nieoczekiwany widok. Środkiem chodnika szedł Stanisław, dawnym sprężystym krokiem. W prawym ręku niósł trochę niezgrabnie zawiniętą w papier wiązankę kwiatów. Pod lewą pachą bielała niewielka paczka, której kształt zdradzał, że ukrywa niewielki posążek.

"Ofensywa zaczęta" - pomyślałem z rozczuleniem. Byłem pewien jej wyniku. Pogodny, dobry, męski wyraz twarzy Stanisława zwiastował zwycięstwo.