Wujek gasi moje zapały

Tego roku chyba dobrze spędziłem urlop. Objechałem naprawdę Turki-Mazurki, bo zwiedziłem Pojezierze Mazurskie, Olsztyn, Elbląg, Malbork, potem Kraków i Nową Hutę, wreszcie Warszawę z piękną Trasą W-Z. Tym mi milej czas zeszedł w stolicy, że zamieszkałem na te kilka dni u wujostwa. Wuj brał mnie wieczorami na miasto i pokazywał najpiękniejsze budowle i różne zabytki, oświetlone reflektorami. A lubi chodzić. Powiada, że się najlepiej wszystko poogląda, gdy się pieszo zwiedza. Właśnie gdyśmy późno w noc z ronda Waszyngtona wracali mostem Poniatowskiego do Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, zacząłem się chwalić, te mam narzeczoną i że lada miesiąc się pobierzemy.

- Pewnie ładna? - zagadnął wujek.

- O, tak! Wszyscy mi jej zazdroszczą.

- I pewnie wszyscy na was z podziwem patrzą, gdy was widzą razem, bo i tobie nic nie brakuje?

- O, jakby wujek zgadł! - ucieszyłem się.

- Spodziewam się, że wybitnie przystojna? Białe ząbki? Ciągły uśmiech na ustach? Żywa? Zgrabna?

- Nadzwyczaj. I to nie tylko na mój gust.

- Maluje się, co? Paznokcie, buzia, paznokcie u nóg, brwi: wszystko na kolorowo? No i wieczna ondulacja do tego?

- O, tak, o tak! I wesoła! I jak rozkosznie się śmieje!

- Wobec tego - rzekł wujek - czy twoja narzeczona nadaje się na żonę?

- Jak to? - oburzyłem się. - Ona mówi, że mnie kocha! I przecież mogłaby z innymi chłopcami chodzić, a ona tylko ze mną. A przecież ma wielki temperament, przeżywamy płomienną miłość.

- "Płomienną" - powtórzył wujek, a zdawało mi się, że trochę przedrzeźnił tu mnie. Wiesz, znałem pewnego bardzo porządnego chłopca, płomiennie zakochała się w nim jedna piękna dziewczyna, taka, co to wpierw źle się prowadziła. Dlatego bał się z nią ożenić. Ale ona mu przysięgała, że będzie mu zawsze wierna; płakała, by jej nie rzucał. Zdecydował się. A w miesiąc po ślubie trafił się w ich okolicy jeden z jej dawniejszych wielbicieli i poleciała, bez wstydu, do niego. W miesiąc po ślubie... Gdy mąż jej to wymawiał, bo ludzie mu powiedzieli, rzekła, że jeżeli mu się to nie podoba, mogą się rozejść. Wyobraź sobie, powiedziała tak do męża, który był porządnym człowiekiem, wiernym przysiędze małżeńskiej. Czy zdajesz sobie sprawę, co za ból przeżył wtedy ten uczciwy młody człowiek! Gdzie się podziało to wielkie jej zakochanie? Widzisz, gdy się zapali u was w miasteczku jakiś dom, to wybucha pożar płomieniami, ale też chyba najdłużej trwa do drugiego dnia; natomiast jednocześnie w setkach domów, w tysiącach ognisk rodzinnych w tymże waszym miasteczku płonie cichy ogień na kuchniach, płonie rok, dwa, płonie stale. Dlaczego? Bo to ogień poważny i cichy. A ile dobra korzyści i radości daje - ten cichy, poważny ogień; to jego umiarkowane ciepło? Histeryczki, niepewne kobiety kochają płomiennie. Pożar, to nie uczucie małżeńskie, to nie uczucie rodzinne, bo to niepewne, niegwarantowane uczucie. Owszem pożar, to dowód niepewności, to zapowiedź tragedii. Na pożar, na wielką miłość już by mnie nie nabrała żadna dziewczyna - mówił wujek. - I żadnymi przysięgami by mnie nie skusiła przed ślubem. Ponieważ poważnie kochający człowiek nie przysięga przed ślubem, wystarczy, że przysięga podczas ślubu. Takie pochopne przysięganie, przyrzekanie dowodzi, że "niepewne ryby" z takim kimś. Słowne, prawdomówne osoby - nie przysięgają; tak jak słowni, prawdomówni, szlachetni ludzie nie klną.

- Ależ, wujku - broniłem się - Irka jest taka miła!

- To twej dziewczynie imię Irka?

- Tak.

-Hm - mój Jurku - chrząknął wujek. - "Miła, taka miła" - znów przedrzeźnił, co mnie już drażniło. - Widzisz, są osoby bardzo przyjemne w towarzystwie, nawet jako urzeczone; ale zupełnie inne u siebie w domu i później - wobec męża, dzieci czy wobec żony. Po prostu poznać ich wtedy nie można, czy to ci sami ludzie, co w towarzystwie lub przed ślubem. Trzeba by więc umieć odgadnąć, czy ktoś, co [21]jest miły w towarzystwie, czy będzie też miły w małżeństwie. Bo choć małżeństwo, to też życie towarzyskie, ale bardzo szczególnego rodzaju. Jest to co prawda coś w rodzaju zabawy z drugą osobą, no i z czasem z dziećmi, ale zabawy trwającej całe życie, aż do śmierci, i to często nie ciekawej zabawy, a jeszcze częściej szarej, trudnej, nudnej, przykrej zabawy, pochmurnej, dżdżystej, czasem z piorunami, katastrofami. Bo czegóż nie ma w małżeństwie: urodziny, śmierci, wesela, choroby, troski, zawody, no i oczywiście również radości większego i lżejszego kalibru. Specjalne trzeba mieć zalety do takiego życia, żeby dobrze mimo wszystko czuł się tu mąż i żona. Można by rzec: trzeba mieć szczególne zalety, by się dobrze czuć w szarym życiu. A raczej, by wiele wnosić radości w to szare, często nieznośnie ciężkie życie. I cóż ci tu da lalka? Kobieta jak lalka i nic więcej? Pewnie, że miło jest mieć przystojną żonę; w każdym razie milej niż nieprzystojną. Cóż, kiedy zobaczysz już po kilku tygodniach, że sama przystojność nie wystarczy ci do szczęścia z nią. Powoli, powoli niejako tej przystojności już nie będziesz w niej nawet widział, ale zaczniesz szukać, czy twoja młoda żona ma takie zalety, jak cierpliwość, łagodność, uprzejmość, serdeczność, szczerość, radość, gospodarność; czy kocha ład, porządek, czy dba o swój wygląd nie tylko w biurze, w fabryce, na ulicy, na zabawie, lecz przede wszystkim w domu; czy kocha dzieci, czy mądrze umie kochać dzieci, bo inaczej głupio je wychowa; czy jest pracowita; czy nie kłamie, czy słowa dotrzymuje; czy umie doradzić, pocieszyć, radosną, optymistyczną postawą wobec życia. Czy ma wiele cnoty nadziei, bo ta jest moim zdaniem najważniejsza w małżeństwie. Widzisz, przy żonie pełnej nadziei jej mężowi aż skrzydła rosną, a przy płaczliwej, skrzywionej, kwękającej, skrzypiącej - żyć się odechciewa. I znów nie myśl, że te dziewczęta, które na fotografiach się śmieją, będą się też często do mężów śmiały w szarym życiu małżeńskim. Kobieta, mój Jurku, potrafi być nieraz komediantką, i kiedy do niej przychodzisz jako narzeczony, ona cię zawsze wita uśmiechem; jednak czy sądzisz, że ta sama kobieta będzie cię witała uśmiechem w progu jako męża? Nie bądź naiwny! Uważasz - mówił wujek - są kobiety, które jako żony żyją dla męża i dzieci; i są, które chcą, by dla nich żył mąż i dzieci. Tak jak w ogóle jedni ludzie lubią żyć dla społeczeństwa, a drudzy traktują ojca, matkę, społeczeństwo, jak dojną dla siebie krowę. Do której kategorii należy twoja Irka? Ale odpowiedz mi na to nie jak zakochany, lecz jak trzeźwy człowiek.

Miałem powiedzieć, że Irka wydaje mi się ideałem, ale ugryzłem się w język, bo to, co mówił wujek, otwierało przede mną całkiem nowe punkty widzenia w spojrzenie na dziewczynę jako kandydatkę na żonę. Na moją żonę.

- Czyś zauważył - prawił dalej wujek, a mijaliśmy akurat Solec - że prawie każde narzeczeństwo jest szczęśliwe, w każdym razie dobrze się czują wtedy z sobą chłopiec i dziewczyna, ale czy ci sami ludzie później jako małżeństwo są szczęśliwi? Często nie. Dlaczego? Bo myśleli, że małżeństwo, to to samo, co narzeczeństwo, co okres przedślubny Tymczasem jedno i drugie, to kompletnie co innego. To tak na przykład, jak aktor na scenie, a aktor w życiu. Zwróć uwagę Jurku: czy narzeczona powie ci kiedy, że jest chora? Albo że w ogóle jej co brakuje? Albo czy ją kiedy widzisz nieumytą, nieuczesaną, brudną od pracy zapoconą od prania nad balią, zamorusaną od pastowania czy szorowania podłogi? Czy ci kiedy ona wspomni, że nie ma pieniędzy, że jest uboga? Albo czy ci zawraca głowę tym, że nie m bucików, płaszcza czy futra lub sukienki z modnego materiału? Inaczej żona. A dzieci? Żona, to dzieci. To jutro dziecko jedno, potem drugie, trzecie. A później: albo wstrzemięźliwość, albo dzieci. A dzieci, to radość wielka dla mężczyzny o silnych, zdrowych instynktach, ale też i kłopoty, jak całe góry, i wydatków nieskończoność, i nocy nieprzespanych całe bez mała lata, i pisk i krzyk, i płacz w domu, nie tylko uśmiechy. I pikowanie, wychowywanie, praca nad dzieckiem. I dom już wtedy trzeba mieć większy, bo dzieci potrzebują miejsca, mebli. Wreszcie przychodzą wesela tych dzieci, śluby, a może śmierci, groby. I tak dalej. Patrz, cały nowy, zupełnie inny od narzeczeństwa świat, trudny świat, choć wspaniały. Widzisz, w narzeczeństwie masz z narzeczoną ułatwione życie, ostatecznie za narzeczoną myślą w wielu wypadkach i troszczą się w dużej części o nią jej rodzice. I rodzice też wtedy i tobie pomagają. Masz u nich stół, dach nad głową, oni cię może nawet dorosłego za swoją pracę kształcą. Ale potem, w mał[22]żeństwie? Sam musisz wziąć pług do ręki i pracować. Otóż problem polega na tym, czy i na ile w tej pracy pójdzie obok ciebie, zgodnie, radośnie, ręka w rękę z tobą twoja dzisiejsza narzeczona. W pracy, w ciężkim, znojnym trudzie. I na ile okaże się wtedy najmilszą i wierną na śmierć i życie towarzyszką. Co, Jurku? Jak wyobrażasz sobie w tym trudzie małżeńskim twą rozkoszną dziś Irkę?

- Wujek mnie przeraża - bąknąłem, przyznam się niezadowolony. - Proszę mi w takim razie powiedzieć, jak poznać, czy dziewczyna nadaje się na żonę? Bo chyba na tym polega cała mądrość chłopaka jako mężczyzny?

- Ej, egoisto! - zaśmiał się wujek. - A czemu nie pytasz, jak dobra, uczciwa dziewczyna ma poznać, czy chłopak nadaje się na męża? Czy sądzisz, że tylko mężczyzna w małżeństwie jest człowiekiem? Że jedynie mąż ma prawo do szczęścia? A uczciwe, porządne dziewczęta, to co?

- No, dobrze, dobrze. Ale jak poznać? - pytałem gorączkowo.

- Przyjedź jeszcze kiedy do Warszawy, to pogadamy, bo to szerokie zagadnienie. A już dochodzimy do domu. Zresztą, uważasz, odpowiednio do tej wspaniałej Warszawy, jak się odbudowuje, trzeba będzie budować nie mniej wspaniałą rodzinę.

Ho, ho, Jurku: to wielka umiejętność dobrze się ożenić i wielka umiejętność i wielki wysiłek umieć potem prowadzić zdrowe, piękne, szczęśliwe życie małżeńskie.