Wierzę w żywot wieczny

Miasto, jak drogocenny klejnot lśni blaskiem rozmigotanych okien, w długie, jesienne wieczory.

Ulicami szybko przechodzą ludzie, skurczeni pod ciosami deszczu i wiatru.

A tam, za złocistą światłem szybą, ciepło i sucho, tam spokój i ostoja.

Młoda kobieta siedzi na niskim stołeczku przy łóżku dziecka i coś szyje. Nikły krąg światła pada na jej ręce i robotę. Słychać takt idącego zegara i miarowy oddech dziecka.

O szyby uderzył znów deszcz i wiatr jęczy bezustannie.

Na ręce matki padają łzy i plamią okrawek niebieskiego materiału.
Czemu?
Czy dziecinka jej chora, czy jest może w żałobie, bo sukienkę ma czarną.

Przeciągły dzwonek, potem drugi krótki, urwany.
Młoda kobieta szybko wstaje, otwiera.

- Zmokłeś bardzo?

- Nie, ale przewiało mnie chyba na wylot.
- Może chcesz coś gorącego dla rozgrzania się? v

- Nie, dziękuję, wiesz, taki jestem zmachany. Muszę odpocząć; marzę o chwili bezczynności. Mały śpi?

Skinęła głową.

- To pozwól, że posiedzimy trochę, pogadamy sobie. Masz chwilę czasu?
Znowu skinęła głową i wzięła ponownie robotę do ręki.
- Szyjesz coś?

- Uhm.

- Ale czemu to jest mokre?

- Nie, gdzież mokre, zresztą deszcz pada.

- No właśnie, ale to za oknami. Cóż to mojej pani?
- Ot nic, po prostu chandra mnie napadła.
- Dlaczego, że jesień, że mokro, że wiatr?

- że listopad.

- No więc i cóż, przecież za oknami, a tu kochanie cicho i bezpiecznie; wiatr się nie wedrze i deszcz nie zamoczy.

Potrząsnęła głową.

- Patrz, moja czarna sukienka. Było i nie ma. Przeminęło z wiatrem, choć zdawało się kiedyś być wszystkim na świecie.

Przysunął krzesło i wziął jej dłonie w swe ręce.
- Moje biedne kochanie, musisz przeboleć to jakoś i zapomnieć z czasem, toć już rok przeszło, musisz pogodzić się przecież z tym, że wszystko mija.

- Właśnie, to przemijanie. Nic trwałego, nic wiecznie żywego, tylko wciąż umieranie.
- A skądżeż ci się wzięły takie rozmyślania, tobie młodej matce takiego maleństwa, które dopiero rozwija się do życia.

Uniosła brwi z powątpiewaniem

- I cóż mi z tego!

- Jak to - zdziwił się zgorszony - tak mówi matka?

- Właśnie matka. Ty wiesz, każdy jego uśmiech mnie boli, każdy figiel dziecięcy, każde naiwne pytanie. Słyszę, jak bije jego małe serduszko, mocno, pewnie, miarowo i myślę sobie: ot dobra maszyna, wypożyczona mu na kilkadziesiąt lat. A potem już nic! Ja, matka znam termin. Najwyżej na kilkadziesiąt lat, a potem już nic.

Zmarszczył się.

- Jak to nic?

- No tak, serduszko nie będzie biło, tak, jak przestało bić serce mojej matki, chociaż kochało tak ogromnie i zdawało się, że na zawsze...
Łzy znowu potoczyły się szybko po policzkach.

- To jest takie okropne, takie okropne, Janku, to ciągłe przemijanie. Każda chwila nasza zapada bezpowrotnie w nicość i ciągnie nas samych ku niej, a życie mija i mija z każdą sekundą, z każdą łzą.

- Bój się Boga, kobieto! - głos jego stał się niespodzianie surowy.
Spojrzała zdziwiona i rozżalona.

- Tak, bój się Boga! Czy ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, że grzeszysz i to grzeszysz ciężko, śmiertelnie.
- Nie, ja przecież nic nie mówię przeciw Bogu, ja się nie buntuję, skoro On tak chce...

- Przecież ty nie wierzysz.

- Jak to! - zaprzeczyła oburzona.

- No, tak. Śmierć i nicość, wieczne przemijanie - czyż to się mieści w katolickim myśleniu, czy nicość pogodzić można z wiarą w życie pozagrobowe?

- To się tak mówi. Przecież ja nie mam na myśli buddyjskiej nirwany. Ale wieczność, nawet dla nas katolików jest tak wielką niewiadomą, że w życiu małą odgrywa rolę.

Umilkli. Dziecko poruszyło się niespokojnie w łóżeczku. Nie przebudziło się jednak.
Jan wstał i począł chodzić po pokoju.
Wicher wzmógł się i deszcz chlapał coraz głośniej.

- Zmartwiłaś mnie, Irko, poważnie. Ot, to jest właśnie nasz stosunek do wiary, to jest nasz katolicyzm. Przecież ty mówisz jak poganka, ty czujesz jak poganka. A świętych obcowanie, a ciała zmartwychwstanie!...

- Tak, ale...

- Nie, moja droga, tu nie ma żadnego "ale". Tu nie może być "ale". Jest tak, albo inaczej. Wierzysz, albo nie. Więc jakże - jest Bóg. Jest Potęgą, Rozumem, Miłością. Jest odwieczny i wiekuisty. Jest wszechmocny i nieograniczony, ale ty wątpisz czy poza tą iskierką życia, która dana ci jest na ziemi, coś jeszcze istnieje.

Martwisz się, że serce ludzkie bić przestanie, niepomna na to, że dusza jego pozostanie na wieki i nie przeminie, choć cechą życia, jak mówisz, jest przemijanie. Ty, kobieta wierząca i matka, której Bóg powierzył urobienie nowej duszy ludzkiej, powiadasz, że wieczność odgrywa w naszym życiu ziemskim mają rolę? Więc jakże? - wszystkie nasze ideały, dążenia, miłość, potęga serca człowieczego, to wszystko miałoby umierać wraz z nami? Wszystkie związki rodzinne i cały wkład pracy rąk i umysłu i ducha, jaki oddajemy najbliższym, byłyby igraszką życia zaledwie?
Doprawdy, że w takim stanie ducha życie byłoby rozpaczliwie smutne, beznadziejnie tragiczne.

Nie dziwię się twoim łzom, nie dziwię się, że cię opadła chandra i nie dziwiłbym się, gdybyś się załamała zupełnie.

- Mówisz, jak ksiądz - zauważyła Irena.

- Nie, mówię, jak człowiek wierzący, a ty jesteś niedowiarek, choć sama tego nie rozumiesz.

- Wydaje mi się, że zrozumiałam Twoje słowa, choć surowe i szorstkie, są słuszne, tylko widzisz, śmierć... Prześladuje mnie jej widmo od czasu śmierci matki i wlecze z sobą te wszystkie ciężkie myśli, grzeszne myśli, jak mówisz. Nie dziw się, przecież nawet święci... Święty Jan Bosko długo nie mógł pogodzić się z utratą matki, a Bernadetka Soubirou nie mogła również przeboleć tego ciosu.

Uśmiechnął się.

- Pamiętam, niedługo po naszym ślubie musiałem służbowo wyjechać na miesiąc. Chodziłaś wtedy smutna, popłakując milczkiem, tak cię przygnębiła ta krótka rozłąka, a przecież nie groziło mi tam nic złego.

Irena uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.

- Tak, pamiętam.

- No widzisz. Ty wpadasz w jakąś pogańską rozpacz, że musisz rozłączyć się z najbliższymi, a ja choć również tęsknię do nich i boli mnie ich brak na ziemi, przecież wyczuwam kontakt z nimi. Coś im jeszcze mogę dać w modlitwie i wiele dostać przez ich orędownictwo.

... Wierzę w Ducha Świętego, świętych obcowanie, ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny.


Kto nie ma Maryi za Matkę, ten nie ma Boga za Ojca.

św. Ludwik Grignion

Tobie się oddaję, święta Dziewico, bo jesteś puklerzem zbawienia, jaki Bóg daje tym, których chce zbawić.

św. Jan Damasceński