9) (Ciąg dalszy).
Kruszył św. Antoni twarde jak głaz serca lichwiarzy, dźwigał z grząskiego bagna wyuzdania rozpustników, kacerzy przekonywał o błędzie, jednając dla prawdziwej wiary. O tym już mówiliśmy. Tu powiedzieć trzeba słów kilka o jednym jeszcze kierunku jego działalności, mianowicie o tym, jak stawał w obronie maluczkich uciemiężonych a bezbronnych. Gdy o nich chodziło - ten cichy zakonnik zdobywał się na rycerską odwagę, posuwając wystąpienia swe do bohaterstwa.
Znanym jest fakt jego wystąpienia wobec uciskającego pobliskie miasta i zagrażającego już podbojem Padwie księcia Ezzelino da Romano. Okrutnik ten mordował z zimną krwią tysiące bezbronnych, popierał wszelką herezję, a nawet przywłaszczał sobie prawa Stolicy Apostolskiej. Kiedy zdobył sprzymierzone z Padwą miasto Fonte i wielu jego mieszkańców wtrącił do lochów więziennych, prosili padewczycy Świętego, by podjął się poselstwa do tyrana w obronie uwięzionych.
Podjął się tego trudnego zadania św. Antoni. Przybywszy na dwór Ezzelina, prosił go pokornie, by nie czynił krzywdy bezbronnym i wypuścił z więzień jeńców zdobytego miasta. Ten jednak tłumaczył, że uczynić tego nie może. Wówczas święty zamienił postawy proszącego kornie zakonnika w potężnego mocą z wysokości misjonarza.
Dokądże - zawołał - tyranie krwiożerczy i nieprzyjacielu Boga będziesz przelewał krew niewinnych? Czyż nie wiesz, że miecz gniewu Bożego już wisi nad głową twoją, aby ci zasłużoną wymierzyć karę?!" I dalej gromił go ostrymi słowy. A książę słuchał.
W piersiach towarzyszy świętego dech zamarł, gdyż byli pewni, że śmierć wśród strasznych tortur będzie nieuchronną odpowiedzią okrutnika na te śmiałe wyrzuty.
Iskrzyły się oczy zbirów i towarzyszy księcia czekających jego skinienia, aby rzucić się na Mnicha. Ale tyran, spuściwszy głowę, milczał. Potem rzucił się do nóg Świętego i, klęcząc z pasem na szyi, przyrzekał poprawę.
Gdy św. Antoni odszedł, uzyskawszy zwolnienie niewinnie uwięzionych, Ezzelino, na pytanie swych towarzyszy czemu tak stchórzył, odpowiedział: "Niech was to nie dziwi, przyjaciele moi. Widziałem bowiem światłość niebiańską, bijącą z twarzy tego zakonnika i taki lęk mię ogarnął, iż zdawało mi się, że za chwilę wpadnę do piekła". I dopóki żył św. Antoni, tyran miał wielki szacunek dla niego i powstrzymywał się od okrucieństw.
We Włoszech jest zwyczaj, że przez cały Wielki Post najlepsi kaznodzieje głoszą słowo Boże codziennie. Lud uczęszcza zazwyczaj pilnie na te kazania. W r. 1231 w Padwie kazania wielkopostne głosił św. Antoni. Godzien też gromadziły się ogromne rzesze słuchających gorliwie. Antoni zaś wlewał w kazania całą swą duszę, jakby wiedział, że jest to już jego ostatnia misja za życia.
Kilkoletnia wytężona praca misjonarska nadszarpnęła już była mocno jego zdrowie. Bowiem żarliwością o chwałę Boża palony, pracował bez wytchnienia, żął w winnicy Pańskiej z rozmachem olbrzyma. Mdłe ciało musiało lec wkrótce pod naporem tak gorącego ducha, nie uznającego żadnych z nim kompromisów, a nawet odmawiającego mu koniecznego wypoczynku. To też po Wielkanocy święty poczuł się ogromnie wyczerpany, a nadto trawiąca organizm od dawna puchlina wodna zaatakowała go ze zdwojoną siłą. Słuchając rad braci zakonnej, postanowił spocząć nieco. Udaje się zatem do niezbyt odległej od Padwy pustelni braci w Camposampiero, gdzie właściciel hr. Tiso, przyjaciel Braci Mniejszych, przyjął go z wielką czcią.
Stan zdrowia nie pozwala mu już na pracę, do której rwie się płomienny jego duch.
Aż tu i szatan jął go nękać, mszcząc się na nim za to, że swymi kazaniami odebrał mu wiele dusz, które on, piekieł przeklęty mieszkaniec, już za swoje uważał. Lecz święty znakiem krzyża św. odpędza nędznika.
Choroba się wzmaga tak, że 13 czerwca mdleje w refektarzu klasztornym, iż o własnych siłach powstać nie może. Przerażeni bracia, ratują go, jak mogą. Wołają lekarza, by pomógł coś. Ale wszystko napróżno. Lampka życia Ojca Antoniego, ponieważ wielkim gorzała płomieniem miłości Boga - już się dopalała...
Czując zbliżający się koniec, prosi, aby - o ile mu pozwolą - udać się mógł do Padwy, którą tak ukochał, by też nie być ciężarem dla tutejszych braci. Przykro było braciom rozstawać się ze świętym, lecz nie chcąc go zasmucać, sprowadzili wóz i ułożyli na nim Chorego.
Zbliżają się ku Padwie. Spogląda święty ze wzgórka czule na miasto, jakby się chciał pożegnać z nim, z tym miastem, które było świadkiem jego prac, owoc zbawiennej pokuty i życia chrześcijańskiego przynosząc.
Lecz w dalszej drodze Choremu gwałtownie pogarsza się. Dobrze, że już są na przedmieściu Arcelli. Wstąpią do mieszkających tu braci, będzie bliżej, niż do Padwy. Zgadza się na to, czyniąc i tu ofiarę ze swej woli.
Po przybyciu do klasztoru spowiada się, a otrzymawszy absolucję, rozpoczął odmawiać hymn z brewiarza kapł. o Najśw. Pannie. Po czym wpadł w zachwyt, a oczy utkwione w jeden punkt błyszczały nieziemskim blaskiem.
Jeden z braci kapłanów udzielił mu Namaszczenia Olejem św. Umierający modli się jeszcze razem z braćmi.
Na twarzy jego widnieje rozlana radość i szczęście błogie.
A dusza, ogromem zasług przyozdobiona, ulata niepostrzeżenie (lekko ze spracowanego i zniszczonego ciała, aby połączyć się z umiłowanym nad wszystko Stwórcą.
Bracia chcieli utrzymać w tajemnicy śmierć świętego. Lecz wieść o niej rozniosły dzieci, biegając po ulicach Padwy i wołając żałośnie: "Umarł święty Ojciec, umarł nasz święty!"
A na głos ów ból ogromny targnął sercami wszystkich. Pozamykano sklepy i urzędy, ustała praca. Miasto okryło się żałobą.
Tymczasem mieszkańcy Arcelli ani słyszeć nie chcą o wydaniu ciała. "U nas zakończył żywot i u nas pozostanie" - mówią. - Omal nie przyszło do rozruchów i walk. Lecz sprawę rozstrzygnął prowincjał franciszkanów, dowodząc słusznie, że "O. Antoni był naszym bratem i do nas należy zająć się jego pogrzebem. A ponieważ pragnął umrzeć w mieście i do klasztoru Najśw. Panny Maryi był przydzielony, tam też pochowany zostanie".
Groźny ferment niezadowolenia został zażegnany decyzją prowincjała. A Święty miłośnik pokoju pewnie starał się o to, by z powodu wielkiej ku niemu miłości nie przyszło do rozdwojenia serc, nad których złączeniem tyle się natrudził.
- Zawsze winniśmy pamiętać, ale teraz, w Wielkim Poście, trzeba nam lepiej zastanowić się, nad tym, że i nam przyjdzie umrzeć. Kiedy? Nie wiemy. Czy to będzie jeszcze w tym roku, może w tym miesiącu, czy dopiero za lat kilka. To jednak pewna, że umrzeć musimy!
- Gdyby tak teraz śmierć zapukała do Ciebie, Drogi Czytelniku, czy przyjąłbyś ją spokojnie i bez lęku? Czyś na jej przybycie gotów? Coś zrobił, aby nie musieć drżeć, gdy z ciałem i wszystkim na świecie rozstać Ci się przyjdzie? A przyjdzie ta chwila nieodwołalnie.
Spokojnie zamknął św. Antoni swe powieki, bo świadomość, że życie całe poświęcił służbie Bożej, kazała mu się spodziewać odpocznienia błogiego po trudach i znojach ziemskiej wędrówki. - Ale my mało myślimy o Bogu i o tym, żeśmy stworzeni na to, aby Mu służyć. Szukamy wszystkiego, tylko nie Boga. A gdy zaspokoimy głód namiętności - choć to też bardzo wątpliwe, bo im nigdy dość nie będzie - przyjdzie śmierć i powie nam, że to, za czemeśmy biegali i uganiali całe życie, nie ma żadnej wartości, bo wszystko to zostawić musimy: majątek bliźnim, sławę zapomnieniu, a namiętności wraz z błotem ciała robactwu. A przed sąd Boży pójdzie biedna dusza, dźwigając brzemię grzechów i dobrych uczynków...
Boimy się śmierci, znak to, żeśmy na nią nie gotowi. Gotujmy się więc! Zmyjmy grzechy w sakramencie Pokuty świętej, a duszę wzmocnijmy Chlebem mocnych.
Wszak to wielkanocny czas i pamiątka trudów Boga-Człowieka, jakie podjął dla naszego szczęścia. Korzystajmy z Jego ofiary i ze skarbca łask przebaczenia i miłości Jego bezgranicznej! "Póki czas mamy, czyńmy dobrze!"
Dok[ończenie] nast[ąpi].
O najdroższa Matko moja Maryjo! drżę cały na widok nieprawych postępków moich; pociesz mnie, wyjednaj mi szczery żal za grzechy, żebym się poprawił i był wiernym Bogu przez resztę dni moich.
Św. Alfons Liguori