Wielki Kardynał w obcowaniu z prostymi ludźmi
Rycerz Niepokalanej 11/1948, zdjęcie przy artykule: Wielki Kardynał w obcowaniu z prostymi ludźmi, s. 335

Prawie wszystkie katolickie czasopisma przedstawiały różne pola działalności ś. p. Księdza Kardynała Hlonda, Prymasa Polski. Z pewnością wyczerpująco omówi jego życie, bogate w czyny i rozmach, szczegółowa monografia, na którą wszyscy czekamy.

Lecz wielkość człowieka, zwłaszcza chrześcijanina, mierzy się nie tylko czynami doniosłymi, znanymi w publicznym życiu, ale i drobiazgami codziennymi, harmonią, która panuje między wysokim stanowiskiem, a wewnętrznym urobieniem człowieka. Spotykamy bowiem nieraz ludzi wielkich, o historycznych nazwiskach, którzy - jak zaznacza Ks. Arcybiskup Bilczewski - w życiu prywatnym są małostkowi, pełni własnej miłości, słowem moralnie bardzo słabymi. Tę prawdę o zwykłych ludziach światowych podkreśla i przysłowie francuskie, głosząc: nikt nie jest wielkim przed swoim lokajem.

Ludzie jednak urobieni, a tym więcej świeci, w życiu codziennym jeszcze wydatniej mimo woli pokazują swą szlachetność, opanowanie, skromne o sobie mniemanie, brak osobistych wymagań.

W życiu Księdza Prymasa imponowała również nie tak purpura kardynalska, jak właśnie to, że w purpurze księcia Kościoła, w blaskach dalekosiężnych czynów, chodził taki bliski, serdeczny, życzliwy i jakiś bardzo swój człowiek. Każdego z kim się spotkał chwytał za serce. Nas zaś, mieszkańców Niepokalanowa, do większego poświęcenia się Niepokalanej, a więc wypełnienia naszego głównego zadania, zapalało szczególnie serdeczne i dziecięce nabożeństwo Ks. Kardynała do Matki Bożej.

Wyniósł on tę gorącą pobożność jeszcze z rodzicielskiego domu. Pogłębił ją w Zakładach Salezjańskich, w których św. Jan Bosko szerzył wśród swych wychowanków cześć do Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Ks. Kardynał odświeżał miłość ku Maryi codziennym odmawianiem różańca, a nawet poszedł do wieczności z różańcem w ręku. Za Ojcem Św[iętym], który w 1943 r. poświęcił Niepokalanemu Sercu Maryi cały Kościół, i Ks. Prymas, gdy wrócił do kraju po ukończonej wojnie, poświęcił również cały naród polski Sercu naszej niebieskiej Królowej. Różne zjazdy, synody kierował na Jasną Górę. Tam też zapraszał młodzież akademicką, by u stóp Maryi pogłębiała wiarę, urabiała się na wzorowych katolików. Chętnie też przyjmował zaproszenia na obchody mariańskie urządzane w różnych stronach kraju i uświetniał je nabożeństwami odprawianymi z pobożnością i namaszczeniem, a zgromadzonym rzeszom wskazywał w kazaniach dalsze drogi, którymi iść winni katolicy w Polsce.

Nieraz też przyjeżdżał do Niepokalanowa, a pobyt jego w opłotkach Niepokalanej zawsze był zachętą, by pod Jej hetmaństwem poświęcać się i walczyć o sprawę Bożą i zbawienie dusz. Podkreślał, że przeciwności nie należy się lękać, bo na ziemi nic dobrego bez trudu się nie dokona. Interesował się wielu szczegółami, doradzał w niektórych sprawach, zapalał, do wytrwania, błogosławił pracom i za każdym pobytem Arcypasterza czuliśmy się wzmocnieni, podniesieni na duchu. Stąd w wątpliwościach i trudnościach wydawniczych, nawet jeszcze przed wojną udawaliśmy się nieraz do niego, do Poznania, otwierali swe serce nie tylko jako przed kierownikiem spraw Kościoła w Polsce, ale jak przed najżyczliwszym opiekunem, wobec którego nie ma tajemnic, bo się czuje, że on sprawie Niepokalanej zupełnie oddany i najlepiej pokieruje i doradzi, jak należy, postąpić.

W Niepokalanowie, gdzie jest ośrodek rycerstwa Niepokalanej, uważano również Ks. Prymasa za ideał rycerza czy wodza chrześcijańskiego. Tyle bowiem przymiotów prawdziwego rycerza wykazało jego życie. Znamieniem rycerskości była jego śmiałość, odwaga, stała zachęta, by w dobrym iść ciągle naprzód. Jakże rycerskim było jego bezgraniczne poświęcenie się na usługi Kościoła, albo te proste wskazania, których udzielał poddanym. Rycerski był również rozmach życiowy Ks. Prymasa. Nie ograniczał się do jednej tylko diecezji, ale obejmował Polskę całą, owszem przelewał się nieraz za granicę, gdzie Ks. Kardynał przewodniczył różnym zjazdom, kongresom i występował jako legat Ojca Św[iętego].

Zwłaszcza jednak obejmował swym sercem i pracą wszystkich Polaków rozsianych po całej ziemi. Chcąc ich utrzymać w wierze i moralności chrześcijańskiej oraz zachować w ich sercach przywiązanie do ojczyzny, założył Towarzystwo Chrystusowe z siedzibą w Potulicach, przy nim Seminarium Duchowne Zagraniczne, gdzie wychowują się klerycy, aby potem pracować dla Polaków rozsianych po różnych krajach.

Gdy podczas wojny był za granicą, może jeszcze więziony przez Niemców, już obmyślał jakby zorganizować życie kościelne na Ziemiach Odzyskanych. Wrócił do kraju z gotowym planem. Omówił go z biskupami polskimi, a za kilka miesięcy zwołał wszystkich wyższych przełożonych zakonnych do Częstochowy i rzucił im hasło: "Zbawienie ludu jest najwyższym prawem". Tu - mówił dalej Prymas - w centralnej Polsce damy sobie jakoś radę, choć w niektórych diecezjach prawie połowa kapłanów zginęła w obozach koncentracyjnych, ale idźcie na zachód, na Ziemie Odzyskane, tam wysyłajcie dobrych zakonników, tam pod wodzą świeżo mianowanych księży Administratorów Apostolskich, głoście Chrystusa, wpajajcie moralność chrześcijańską, zakorzeniajcie lud na piastowskich ziemiach.

Na ten zew prymasowski wszystkie prawie zakony objęły placówki duszpasterskie na zachodzie. Sami Franciszkanie obsługują 29 parafij, do których wysłali 60 kapłanów.

Rycerskość Ks. Kardynała objawiała się również w ukochaniu prostoty życia. Czuł się dobrze, okazywał zadowolenie i swobodę, gdy w Niepokalanowie zasiadł przy stole z prostych desek i z prostego blaszanego garnuszka pił mleko czy herbatę. Owszem, pochwalał prostotę, zachęcał do niej, podkreślał, że dziś, gdy tyle niezadowolenia, prostotą życia, głoszeniem ograniczania swych wymagań winniśmy rozbrajać zgrzyty, jakie świat niepokoją.

Nawet wybitniejszych gości z zagranicy kierował Ks. Kardynał do Niepokalanowa. Za jego namową bywali tu przed wojną Nuncjusze Apostolscy z Warszawy, jak obecny Kardynał Ks. Marmaggi, Arcybiskup Cortesi, a po wojnie w ubiegłym roku zachęcił gościa Ks. Kardynała Griffina z Anglii, aby również odwiedził Niepokalanów.

Szczególnie jednak młodzież kochała gorąco Ks. Prymasa. Gdy się tylko z nią zetknął, widać było, że to przyjaciel młodzieży i wytrawny jej wychowawca. Umiał z nią rozmawiać, rzucał pytania, na które chciała odpowiadać, przypatrywał się chętnie jej zabawom, które jak długo sobie życzył podtrzymywał zachętą czy uznaniem jakiegoś wyczynu. Zetknięcie się młodzieży z Ks. Kardynałem nie było jakąś sztywną wizytą, lecz pogawędką ciepłą, pełną życzliwości i pogody, rozjaśnioną uśmiechem.

Lecz nie tylko młodzież, ale każdego człowieka szanował wielki Kardynał. Odpisywał na każdy list, na każde życzenia imieninowe czy świąteczne. Listem dziękował za każdą posłaną mu w hołdzie książkę, w którym zachęcił do dalszych wysiłków i życzył błogosławieństwa Bożego w pracy. Listy pisane były zwykle na maszynie, ale pod każdym widniał własnoręczny podpis Kardynała. Podpis stanowczy, energiczny, w którym skupione, lecz czytelne litery, stały w ordynku strzeliste.

Uroku jego osobie dodawał i optymizm, którym zawsze promieniował. Nieraz widział trudności, wskazywał je, ale zawsze podkreślał, że ostatecznie dobro i prawda zwycięża. Pewnie - powtarzał - trzeba ponieść ofiary, ale o końcowym, pomyślnym uwieńczeniu dzieł i czynów bądźmy przekonani. Wyrazem tego optymizmu był tak częsty na twarzy Ks. Prymasa uśmiech, rozbrajający i ośmielający każdego, a głoszący o dobrym sercu, wyrozumiałości i pragnieniu przyniesienia każdemu choć kropli radości.

Osobistość i pogodne podejście do różnych spraw otwierały przed nim serca nie tylko rodaków, ale cieszył się wielką sympatią i za granicą. Bezsprzecznie w szerokich warstwach Włoch, Francji, Węgier, Austrii był najbardziej znanym Polakiem. Cieszono się tam jego spotkaniem, tym więcej, że przemawiał do każdego w jego rodzinnym języku, choć w tych rozmowach podkreślał często dodatnie strony życia polskiego. Lubiano go zwłaszcza we Włoszech. Gdy np. gościł w klasztorze franciszkańskim w Padwie, gdzie jadąc do Rzymu odwiedził grób św. Antoniego i publicznie przemówił ze swadą wytwornym językiem włoskim, gdy okazał taką znajomość tamtejszych warunków, gdy w pogawędce z uśmiechem okazał się tak bezpośrednim a zarazem tchnącym w całej postaci majestatem i dostojnością, to Włosi ogłosili, że to jest ideał kardynała i księcia Kościoła. Długo pamiętano jego pobyt, choć goszczono po nim wielu kardynałów czy biskupów.

Nie dziw, że jego zgon odbił się smutkiem w całym prawie katolickim świecie. Szczególnie jednak wszyscy skupieni koło "Rycerza Niepokalanej" czują, że stracili najlepszego Opiekuna, najmędrszego Doradcę, najżyczliwszy Autorytet, Wodza, który nas prowadził i zapalał, by pod sztandarem Niepokalanej jak najwięcej dusz zdobywać dla Boga.


Podpis pod zdjęciem z prawej:

W pracowni prof. M. Słoneckiego na Wawelu prowadzone są prace konserwatorskie przy ołtarzu Wita Stwosza. Ołtarz ten odnaleziony został w Norymberdze, dokąd go wywieźli Niemcy. Obecnie po gazowaniu i zamknięciu otworów porobionych przez kornika, konserwatorzy odkrywają spod warstwy przemalowań dawne barwy Stwosza. Na ilustracji fragment koronacji Najśw. Maryi Panny.