W obliczu akcji "W"

Sierpień w katowickim parku Kościuszki. Godzina wieczorna. Aleją idzie dwóch młodych ludzi. Wiek: 18, najwyżej 20 lat. Rozmawiają głosem przyciszonym:

- Geniek, cóżeś to taki ważny?

- Ważny? Masz też pomysły.

- A no, bo widzę cię od pewnego czasu zamyślonym jak nigdy.

- Dałbyś spokój, zresztą, ach nie...

- Idźże, gadasz, jakbyś kij połknął. Co ci dolega - choryś?

Geniek milczy, wreszcie ni stąd ni zowąd pyta:

- Przypominasz sobie wystawę przeciwweneryczną, urządzoną wiosną w Domu żołnierza? Oglądałeś ją?

- Nie interesują mnie te sprawy, właściwie dziwię się, że o tym wspominasz. Przecież to zbyt, no bo ja wiem, może też i nieprzyzwoite..., ale w każdym bądź razie mocno drażliwe. Nie poszedłbym nawet...

- Widzisz i ja tak sądziłem wtedy. Nie oglądałem wystawy, ani też wyświetlanych na ten temat przeźroczy, śmiałem się nawet z tych kolegów i koleżanek, których wtedy sprawa ta mocno wzięła. Byli dosłownie wstrząśnięci do głębi - przeżywali wystawę, kino... Wtedy tego nie rozumiałem. Dziś o tym inaczej sądzę.

- Wpadłeś? - znienacka zapytał kolega.

Chłopak nic nie odpowiedział, a tamten już więcej o nic nie pytał.

Rozmowa ta nie jest zmyślona. Jest tylko małym wycinkiem tego, o czym dziś coraz częściej, coraz głośniej zaczyna się mówić. A powinno się już nie tylko mówić ale po prostu krzyczeć, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę tę bolesną prawdę, że choroby weneryczne zaczynają dochodzić do rozmiarów epidemii.

Wiosenna wystawa urządzona w Katowicach, w ciekawy sposób naświetliła przebieg tych chorób, posługując się przy tym doskonałymi wykresami, danymi statystycznymi, tablicami orientacyjnymi P. T. E. i naukowym doświadczeniem Zakładów Anatomii Patologicznej przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, wykazując jednocześnie całą grozę rzeczywistości. Niestety, rzeczywistość ta obejmuje nie tylko starszych, ale - jak coraz częściej słyszymy i obserwujemy - udział w niej bierze również młodzież, a nawet już... dzieci.

Poniżej kilka przykładów, wskazujących na przyczyny zakażenia, najczęściej zachodzące wśród młodych ludzi:

Panna Z., uczennica pierwszej licealnej, spotyka się z koleżanką, która namawia ją na wagary.

- Choć, cóż ci to zaszkodzi. Jesteś dość pilna, by nadrobić opuszczone lekcje.

Dziewczyna broni się, w tym przechodząc koło kawiarni słyszy kuszące:

- Dziś są pyszne ciastka, fundnę ci!

Panna Z. godzi się z tym szczerym zamiarem, że skoro tylko będzie mogła, uwolni się i wstąpi do szkoły. Ona przecież dziś koniecznie musi być na lekcjach. Tymczasem, jak to zwykle bywa, zamiary okazują się dalekie od czynów. Po ciastkach lody, potem pół czarnej i znów ciastko. Wreszcie do stolika dziewcząt przysiada się starszy, dobrze ubrany mężczyzna, znajomy koleżanki, i nawiązuje się wcale sympatyczna rozmowa. Mężczyzna imponuje pannie Z., a ona jemu wyjątkowo się podoba. Wreszcie on proponuje:

- Musimy naszą znajomość pogłębić. Kiedy się spotkamy?

Krótkie wahanie. Potem trochę nieśmiałe:

- W niedzielę.

- Dobrze, w niedzielę o czwartej. Będę czekał na panią przy stadionie sportowym.

- Spotkanie w niedzielę jest miłe, interesujące i takie inne, niż z tymi "smarkaczami" rówieśnikami panny Z. Po nim następują inne, coraz częstsze.

A epilog tych spotkań?

Otóż rozgrywa on się obecnie w gabinecie lekarki. Pannę Z. trzeba leczyć z syfilisu.

Bywa jednak gorzej, znacznie gorzej...

Zamordowany przez Niemców, w roku 1944, jezuita, Ojciec Kosibowicz, opowiadał podczas rekolekcyj, jakie urządzał przed wojną, następujący wypadek:

"W mieście X... zawołano mnie do szpitala, celem zaopatrzenia św[iętymi] Sakramentami pewnej młodej dziewczyny. Zanim jednak zbliżyłem się do łoża chorej, które mieściło się w izolatce, powiedział mi dyżurujący lekarz:

- Ostrożnie, bo tu jest już ostatnie stadium.

Gdy ją zaopatrywałem, usłyszałem rozdzierającą wprost skargę, która jednocześnie była samooskarżeniem:

- Ojcze, co ja bym dała za to, by móc jeszcze żyć?! Mnie tak niewymownie ciężko umierać teraz wiosną, gdy wszystko budzi się do życia. Niech Ojciec pomyśli - ptaki śpiewają, kwiaty na łąkach tam w mojej wiosce kwitną, a ja... cóż miałam z życia? Raz tylko upadłam, raz się zapomniałam, bo tak bezgranicznie ukochałam tego człowieka, który potem, gdy mnie zdobył, odszedł do innej. Obecnie w sposób tak okropny płacić muszę za wszystko...

Dziewczyna wkrótce po tym wyznaniu zmarła. Szczątki jej pochowano na cmentarzu, a jej winowajca? Zapewne żyje, chodzi bezkarnie po świecie, a może jeszcze w dalszym ciągu bałamuci naiwne i łatwowierne dziewczęta, tłumacząc im, że oddanie się mężczyźnie nie jest grzechem ani czymś złym, że to jest naprawdę aż miłość..."

Ale nie tylko dziewczęta ulegają lekkomyślnym porywom. Niemniej ofiarą ich padają młodzi mężczyźni. I to taki sobie pewien młody Adam, któremu jeszcze daleko do męskiej dojrzałości, wyjeżdża podczas wakacji na letnisko. Wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie te kobiety, zwłaszcza ta ciekawa panna Jola.

Początkowo Jola zdaje się wcale nie oddziaływać na maślane oczy i nieobycie młokosa. Intuicyjnie jednak wyczuwa dobrą zabawę, w każdym bądź razie pewne urozmaicenie, jeśli chodzi o jej dotychczasowe przeżycia. W związku z tym rozpoczyna od "uświadamiania" Adama. Po wakacjach Adam wraca do domu i - szkoły. Iii - co ty tam wiesz - odzywa się teraz do "nieuświadomionego" kolegi. - Pojęcia nie masz o życiu.

Aż raz ulega Adam wypadkowi samochodowemu. Przewożą go do lecznicy. Tu mimo doskonałych zabiegów, kości jego nie chcą się zrosnąć, a rany zagoić. W organizmie młodego człowieka zaistniał dziwny jakiś zastój, czy nawet degeneracja.

- Jakie choroby ma pan za sobą? - pyta lekarz.

- W dzieciństwie odra, zapalenie płuc i to zdaje się wszystko, plus małe późniejsze zaziębienia - wymienia Adam.

- Dziwne - mówi lekarz i znów pyta:

- Może ktoś z rodziny chorował na kiłę?

- Tego nie wiem - odpowiada Adam. Wreszcie lekarz prymariusz zaleca badanie na odczyn Wassermana. I co się okazuje? - Przedawniona choroba weneryczna!

- Czy nie zauważył pan objawów choroby? - pyta znów lekarz.

- Objawów? - powtarza Adam drżącym od zdenerwowania głosem. Przez chwilę potem się namyśla, wreszcie sobie przypomina:

- Właściwie wtedy, w r. 1946, gdy wróciłem z wywczasów, zauważyłem na sobie małą krostkę, miałem też gorączkę i inne drobne zmiany w organizmie, ale zlekceważyłem to.

Wypadek ten nie wymaga dalszych komentarzy. Chyba jednego zapytania:

Czy taki Adam, o ile wyzdrowieje on po długim leczeniu, wymagającym między innymi dużego wkładu silnej woli i cierpliwości, pomyśli o tym, że w międzyczasie stał się rozsadnikiem zarazków wśród grona najbliższych? A wystarczy czasem tylko pocałunek, wspólne używanie łyżek, noży, widelców, bielizny, brzytwy itp., wystarczy brud i niechlujstwo, zetknięcie się z mało odpornym organizmem, a kilaki już w innym Bogu ducha winnym człowieku, rozpoczną swoją gnijącą gospodarkę.

Niebezpieczeństwo zachorzeń wenerycznych wśród młodzieży jest poza tym również dlatego takie zastraszające, że popełnia ona kardynalny błąd, mianowicie: zataja chorobę! Fałszywy wstyd, obawa przed skutkami w domu, w szkole (a niesłusznie, bo każdego lekarza obowiązuje tajemnica zawodowa!) zamykają jej usta, co w następstwie wywołuje najokropniejsze konsekwencje.

Oto znów jeden z wycinków, nakreślonych mi przez kapelana pewnego szpitala.

Na łóżku leżał niedawno młody człowiek. Wiek najwyżej 23 lata. Jednakże widok jego sprawiał na wszystkich niesamowite wprost wrażenie, gdyż młodzieniec ten dosłownie się rozkładał. Powód? Syfilis w ostatnim stadium. Zaraził się od służącej, która zatrudnioną była w domu jego rodziców. Chorobę, której się wreszcie domyślił, z obawy przed rodzicami i wychowawcami w szkole - przemilczał. Chciał koniecznie studiować. Niestety, zdolności, którymi poprzednio odznaczał się w wybitny sposób, systematycznie zanikały, zatracała się też pamięć - wreszcie zasięgnął porady kogoś pokątnego, sądząc naiwnie, że pod wpływem ziółek, różnych kropelek i maści "wszystko przejdzie". Tymczasem nie tylko że nie przeszło, lecz ponadto kilaki rozwijały się w tym młodym organizmie w błyskawiczny sposób. Wkrótce opanowały cały ustrój - kościec, naczynia krwionośne, układ nerwowy i pokarmowy, płuca i mózg. Szczególnie jednak ostry był atak zarazków na mózg i rdzeń pacierzowy, aż nadszedł dzień, w którym choroba dziwna, niezbadana, wprost nie do pomyślenia i wcale nie wyczuwana przez uczciwych i szanujących się rodziców - wybuchła w całej swej grozie. Paraliż powalił młodego człowieka na łoże, z którego nigdy nie miał już powstać. Przez trzy tygodnie leżał, rozsiewając wokół cuchnącą woń. Rodzice załamywali nad nim ręce:

- Skądże syfilis? Przecież myśmy go tak dobrze wychowywali...

Zapewne wychowanie mogło być dobre - ale czy to wychowanie było wszechstronne? Czy ono było wystarczające, skoro syn nie zdobył się nawet na zaufanie w chwili, gdy wprost zaistniała konieczność zasięgnięcia porady?

Rodzice - przynajmniej ich większość - o wszystko się troszczą, o wszystko zabiegają, o naukę, ubiór, pożywienie, rozrywkę, ale tak jakoś mimochodem przechodzą obok zjawisk najistotniejszych. Zwłaszcza zjawisk i zainteresowań zachodzących w życiu młodzieży w okresie dojrzewania. Bo jeśli z pewną ulgą powitać dziś należy energiczną akcję "W", zainicjowaną przez Ministerstwo Zdrowia - owe masowe badania ludności na terenie całej Polski, owe bezpłatne przychodnie przeciwweneryczne itd. - to z tą zdwojoną uwagą czuwać winny obecnie i dom i szkoła. Rodzice i wychowawcy, którym dobro naszej młodej, polskiej generacji leży na sercu, bezwzględnie wziąć muszą bezpośredni udział w akcji przez należyte i zgodne z etyką chrześcijańską uświadomienie i wychowanie młodzieży!