W drodze

(Z cyklu "Byłem i ja w Rzymie")

Rzecz zrozumiała, że nie odrazu znalzałem się zagranicą: musiałem jechać. Na wstępie mój dobry znajomek, budynek stacyjny Szymanów, w którym sposobem najzwyczajniejszym w świecie, jako tyle razy przeważnie do Warszawy, tak wykupiłem bilet do Katowic. Więc do Katowic... I nie teczka redaktorska tylko, ale spora, wypchana waliza ze mną...

Jadę bowiem zagranicę!

Gdy pociąg - ten najzwyczajniejszy! - nadjechał, żegnam odprowadzających mnie Braci, potem - ginący mi z oczu Niepokalanów, a wreszcie, po przesiadce, i Warszawę...

Jadę zagranicę!

Utartym zwyczajem siedzę w przedziale dla niepalących i równie utartym zwyczajem bezwględnie nikomu z towarzyszów podróży ćmić papierosów nie pozwalam. Stąd wywiązała się między mną a pewną panią rozmowa taka (gdym zauważył, że papierosisko w pomalowane usta wkłada i po zapałki sięga):

- Zdaje mi się, że w przedziale dla niepalących palić nie wolno.

- O, już się zaczyna! - syknęła żmijowato i gniewnie odeszła na korytarz. A ja za nią:

- Przecież to takie oczywiste.

Zaznaczyć wypada, że razem z nią jadący pan nie palił...

Zatopiłem się w pracy, przerwanej tą rozmówką. Była to praca prawie wyłącznie przygotowawcza do mej wciąż jeszcze rozpoczynającej się podróży... Oglądam tedy przewodnik zatytułowany "Pielgrzymka do Rzymu. Rok Święty 1925". Wczytuję się w książeczkę napisaną przez nieodżałowanej pamięci śp. ks. profesora Szczepańskiego pt. "Bazyliki Rzymu", a także bawię się i uczę przemiłą broszurką ks. Krajewskiego "Wspomnienia z Pielgrzymki do Rzymu w Roku Świętym - 1925".

"Na stacji we Wiedniu - czytam w tych Wspomnieniach - spotkałem sześciu młodych księży z Kielc, którzy pod opieką kanonika odbywali podróż do Rzymu. Ucieszyłem się niezmiernie z tak miłego spotkania i miałem nawet zamiar przyłączyć się do nich i wspólnie z nimi odbyć już dalszą podróż, lecz gdy przekonałem się, że ci młodzi księża mają zdrowe nogi i wprost biegają, zaniechałem tego zamiaru, zwłaszcza że jeden z nich zachorował od biegania na wątrobę i pozostał w Wiedniu".

Bawię się tym i uczę - pisać tak żywo! A zarazem... czynię postanowienia, że skoro mnie Pan Bóg szczęśliwie przez swoje Alpy przeprowadzi i stanę na ziemi włoskiej, miarkować będę szybkość nóg moich, by mnie snadź coś podobnie smutnego nie spotkało. Czytelnik łaskawy później obaczy, jak inaczej potem było. Lepiej jeszcze obaczyli to ci Bracia Kapłani, którzy ze mną pielgrzymkę Jubileuszową odbywali, a napotkawszy na to miejsce w "Rycerzu" niezawodnie mrukną: - Ale bo też biegał!

Próbowałem i zwrotów włoskich najpotrzebniejszych nieco przyswoić sobie, ześlizgiwało się to jednak z głowy. Tedy Brewiarz, Różaniec, lżejsze rozmyślanie, nawet marzenie...-no i wyczekiwany Śląsk! Katowice!!

Ruch tu zawrotny, daleko większy niż zazwyczaj na tym i tak już ruchliwym dworcu. Pielgrzymka!...Przy okienku przechowalni natłok ogromny - a wewnątrz jedna tylko - nieszczęsna - obsługa. Składamy tu walizy - i na miasto, w pobliże kościoła Panny Maryi, przedstawić się Komitetowi.

Po drodze jeszcze umyśliłem sobie zakupić parę kaset dla mojego aparatu fotograficznego, który zabrałem też w drogę - wstępuję tedy do napotkanego właśnie odpowiedniego sklepu. Aliści pan kupiec "kann nur deutsch sprechen", mimo ze już prawie lat, jeden dziesiątek w Polsce, i to w wojewódzkiem mieście, interes swój prowadzi... Ruszyło mnie to! Mógłbym od biedy jakieś łamane niemieckie zdanie na poczekaniu ze słów w szkołach poznanych zczepić - ale w wolnej Polsce? Będę tak czynił we Wiedniu! - a tu..." odszedłem ku kościołowi, do onej sali, wskazanej nam przez opiekujący się nami pielgrzymami Komitet.

Nie wszystko i tam poszło składnie: wywoływanie poszczególnych członków pielgrzymki dla wydania im biało-czerwonych oznak i wpisania na listy wizowe: czechosłowacką i austriacką - szło nawet bardzo nieskładnie. Ale bo też nie tak łatwo utrzymać półtysięczną prawie rzeszę ludzką, nienawykłą do milczenia i rygorów, właśnie w milczeniu i rygorze i jeszcze cierpliwości! Już krytykować niezaradność Komitetu było daleko łatwiej...

Gdy po ochrypnięciu dwóch czy trzech kolejno próbujących wywoływać nazwiska stało się, że cichy głos niewieści (z Komitetu) podchwytywany bywał przez ogół i powtarzany aż do skutku - tuż obok onego cichego głosu rozsiadło się na krzesłach jakieś miłe towarzystwo z czterech osób złożone i... gadają. A tak coraz mocniej: krzyczą sobie nawet! Na grzeczne upomnienie jednego z czcigodnych Kapłanów, czekającego właśnie z natężeniem uwagi i słuchu na swoje nazwisko i powtarzającego tymczasem życzliwie nazwiska sobie obce - oburzenie! srogie oburzenie, zakończone bardzo niewłaściwemu uwagami prowodyra tej niekulturalnej grupy... Kapłan umilkł, a oni dalej gadali!

Jednak odbyło się jakoś, co się odbyć miało: częściowo teraz na sali, a częściowo potem w pociągu.

O godzinie pół do siódmej wieczorem, ściśle według programu, rozbrzmiało wezwanie:

- Do kościoła! Na nabożeństwo! Fala ludu przelała się do świątyni.

W wypełnionym po brzegi kościele Mariackim nastrój typowo pątniczy: mnóstwo waliz i walizeczek i pakunków wszelakich. Wielki Ołtarz rzęsiście oświetlony zdaje się buchać płomieniem jak jedna, olbrzymia pochodnia: serca pielgrzymów dziwnie rozgrzewa, rozpala ona... Cóż dopiero, gdy o ściany świątyni odbiły się potężne dźwięki organowe i pienia nabożne, cóż gdy na kazalnicy ks. prałat i rektor Maśliński się ukazał i słowa jego gorące płynąć zaczęły!

- Wybieramy się - mówił tak mniej więcej - do Wiecznego Miasta, do Rzymu, by złożyć hołd Ojcu Świętemu w pięćdziesięciolecie jego kapłaństwa i zyskać odpust jubileuszowy, a zarazem, by odwiedzić groby Apostołów i miejsca święte - itd.

Wspomniał też, jak to dawniej wierni inaczej pielgrzymki do Rzymu odbywali: pieszo, w trudzie i mozole... Św. Jan Kanty to ten sposób cztery kroć z Krakowa do Rzymu z tłumoczkiem pielgrzymował, a zapytywany, dlaczego się tak trudzi, odpowiadał: "To mój czyściec, w którym me grzechy obmywam i stąd czerpię ochotę do gorliwego życia chrześcijańskiego, cisnąc się do radości niebieskich, które wierzącym i pracującym obiecał dobrotliwy nasz Pan".

- My pociągiem tam pojedziemy - ale mogą i nas spotkać rozmaite trudy i niewygody. Przyjmijmy je cierpliwie pamiętając, że to pobożna, pokutna pielgrzymka!

- Ruszamy do Rzymu w sam dzień św. Teresy od Dzieciątka Jezus. I ona do Ojca Świętego jeździła, aby pozwolił jej, czternastoletniej dopiero panience, już wstąpić do Karmelu. Niechże nas teraz poprowadzi szczęśliwie i uprosi u Boga, byśmy szczęśliwie a z pożytkiem całą tę pielgrzymkę odbyć mogli!

I zaraz potem:

- In Name des Vaters, des Sohnes...

A cóż mi z tego? Oddaję serdeczny pokłon Panu Jezusowi i spieszę na dworzec po moją walizkę. Tam już teraz tłok! Szczęściem wydostał mi walizę ksiądz, którego o to prosiłem tłumacząc, że na przemówieniu pozostać muszę, by zdać z niego sprawę w "Rycerzu". Wybierał swoje: zabrał i moje.

Po paru minutach przybyli i ci, co obydwóch przemówień do końca dosłuchali: więc zakotłowało po dworcu całym. Przedostajemy się na peron i gniotąc się niemiłosiernie czekamy naszego pielgrzymiego pociągu - bo jeszcze go nie ma!

"Przybieżał na tor nam wskazany jeden - ale i odbieżał. Zawiódł nadzieje nasze jeszcze i pociąg drugi. Ale wnet po nim: sunie ku nam majestatycznie potężny a strojny pociąg nasz pielgrzymi! Poglądam na niego z radością, ale i ze zgrozą: uwięzie nas on bowiem hen daleko od lubej Ojczyzny i rodzimego języka, by w jakąś obcą mi i nieznaną zupełnie dal nas wyrzucić... Obaczycie, drodzy Czytelnicy, tego potwora w następnym numerze "Rycerza", bom go dopiero wśród Alp fotografował!

Na każdym wagonie tablica biała z czerwonym napisem: "Śląska Pielgrzymka do Rzymu" i po włosku: "Pellegrinaggio polacco", co właściwie znaczy: "Pielgrzymka polska". A prócz tego w oknach napisy, kto gdzie ma wsiadać. Pierwszy od strony parowozu wagon, najpiękniej przyozdobiony w kokardy i wieńce, zajął Komitet z Księżmi Biskupami Lisieckim i Kubiną na czele. Potem: dalsze cztery wagony II klasy. Po nich: dopiero wagony klasy III; niby jest ich pięć, ale gdzie wejść próbuję, wszędzie nie dla mnie, bo albo napisane "Śląsk", albo "Pielgrzymi niemieccy", albo "Częstochowa"... Dopiero ostatni wagon nie zagroził mi wstępu - nie miał poprostu żadnej karty - więc do niego z mą walizą szczęśliwie się wtarmosiłem. Dopadłem jeszcze miejsca przy oknie; później zrozumiałem, jakie to szczęście: każdy z nas bowiem przez cały czas pielgrzymowania obowiązkowo trzymał się tego samego miejsca, które zajął był na początku podróży, w Katowicach - więc ja zawsze siedziałem przy oknie!

Przedziały się wypełniają - świst lokomotywy - ruszamy!...

Watykan, samochody królewskie

Wjazd samochodów królewskich na terytorium Miasta Watykanu. Bokami ustawiona w szeregi gwardia papiedka. Tyłem: słynna kolumnada, okalająca plac św. Piotra.

Audiencja króla i królowej

Audiencja króla i królowej u Ojca Świętego.

Książę Humbert u grobu św. Piotra

Następca tronu włoskiego książę Humbert modli się u grobu św. Piotra.

Bazylika św. Piotra, Msza papieska

Lud rzymski wypełnia ogromną bazylikę św. Piotra w czasie Mszy św. papieskiej.