Zdarzenie, które tu opowiemy, miało miejsce w Sanoku, w diecezji przemyskiej.
W kościele parafialnym zadzwoniono, jak zawsze, w każdą niedzielę, na nieszpory. Ludzi zeszło się sporo. Śpiewają, modlą się... Już czas i na drugie dzwonienie.
- Czego kościelny nie dzwoni?
- Ksiądz proboszcz chory!
- Prawda, ale ksiądz wikary jest, a on teraz wszystkie nabożeństwa odprawia. Czegóż go nie widać?!
Ludzie zaczynają się już niecierpliwić. Ten i ów rozgląda się po kościele. Tamten coś szepcze...
Naraz ukazuje się na ambonie ojciec franciszkanin, gwardian czyli przełożony sanockiego klasztoru. Bez komży, bez stuły, w samym habicie a taki zmieszany, łzy ma w oczach. Stanął i pozdrowiwszy Chrystusa, mówi:
- Parafianie drodzy! Wasz i mój ukochany ksiądz proboszcz w tej chwili właśnie kona. Już śmierć przy nim. Śmierć nieubłagalna... Tu zadrgał mu głos. Przerwał i żalu... Cichy, serdeczny płacz wstrząsnął wszystkimi w kościele, bo księdza proboszcza wszyscy szanowali, cenili bardzo. Kapłan to był prawdziwy, drugi Chrystus, ojciec całej parafii, przyjaciel, doradca, obrońca. i on umiera. Nie ma już ratunku dla niego. Zdawało się, że choroba przejdzie. Tymczasem już w agonii...
- O Boże litości! O Boże miłosierdzia!
I mówił dalej ojciec franciszkanin:
- Nieszporów więc nie będzie, bo i jak tu śpiewać - ale za to proszę Was, wszyscy upadnijcie na kolana i pokornie odmówcie cząstkę różańca; mianowicie drugą, bolesną, na intencję konającego, o życie dla niego i zdrowie. Taką mam ufność, że go jeszcze Matka Boża uzdrowi i nam go zachowa. Byłem niedawno w Jaśle u Karmelitów, gdzie jest cudowna statua Najświętszej Panienki[1]. Tyle mi się Ojcowie naopowiadali o nadzwyczajnych łaskach, jakie tam się dzieją. I tę koronkę, którą noszą zawsze przy habicie, otarłem tam umyślnie o cudowny wizerunek Maryi, by mi była w różnych przygodach znakiem Jej pomocy. Otóż Wy się tu módlcie; pan organista niech przewodniczy; ksiądz wikary musi być przy łożu konającego i ja tam zaraz idę i tą koronką obłożą głowę chorego i prosić, błagać będziemy Najświętszą Maryję Pannę o litość. Ona nas wysłucha. Pokaże, że serce Matki ma, i to takiej, jakiej drugiej nie znajdziesz... Oby tylko w wyrokach Opatrzności nie było sprzeciwu.
I poszedł.
Prawie kończono piątą tajemnicę różańcową, gdy przez zakrystię wpadła do kościoła, zadyszana gospodyni z plebanii. Oczy jej aż zapuchnięte od płaczu, lecz jakieś jasne, jakby śmiejące się. Ani cienia w nich smutku. Radość z nich tryska przez łzy, wesele. Żywo, ochoczo uklękła, pokłoniła się aż do ziemi przed Najświętszym Sakramentem w tabernakulum, potem wzniosła głowę do góry, złożyła ręce i modli się... A błyski szczęścia wciąż igrają po jej twarzy.
Gdy tylko weszła, gdy ją tylko ludzie taką uśmiechniętą zobaczyli, w tej chwili zmienił się nastrój w kościele.
- O Matko Boża, pewnie się księdzu proboszczowi polepszyło, kiedy gosposia taka zadowolona!
I rozweseliły się oblicza, rozpromieniły wejrzenia, a głosy nabrały dźwięku radosnego w miejsce dotychczasowej nuty żałosnej, bolesnej, molowej.
Po skończonym różańcu gospodyni szepnęła coś organiście i zaraz wyszli. Za nimi cały kościół. Wszyscy idą na plebanję dowiedzieć się, jak się rzecz ma. A gosposia na cały głos opowiada co się stało:
- Ojciec gwardian to zrobił. On uprosił u Matki Bożej. Gdy wrócił z kościoła po zapowiedzeniu, że nieszporów nie będzie, ksiądz proboszcz już się nie ruszał, jużem szła by kazać dzwonić umarłemu. On mię wstrzymał - jeszcze nie. I położył swoja franciszkańską koronkę na głowę księdzu proboszczowi i klęknął do modlitwy i nam się modlić kazał. Modlimy się a tu ksiądz proboszcz otwiera oczy, patrzy powoli na nas wszystkich i za chwileczkę się odzywa:
- O jakoś mi lepiej. Czuję, że mi siły wracają a tak mi już było słabo. I wyciąga ręce i podnosi się na łóżku i siada.
My wszyscy w płacz, w krzyk. I ojciec gwardian także a ksiądz proboszcz pyta się:
- Ojcze gwardianie czegóż tak zawodzicie. Oni odpowiada:
- Cieszymy się, że Matka Boża nas wysłuchała. Prosiliśmy Ją o życie zdrowie dla księdza proboszcze, my tu w pokoju a parafianie wasi w kościele i ufność w pomoc Najświętszej Panienki nas nie zawiodła, żyje nam ksiądz proboszcz i zdrowy będzie.
Z zapartym oddechem słuchano co opowiadała. Każde jej słowo uderzało coraz silniej we wzruszone i tak już bardzo serca ludu pobożnego. Gdy skończyła, uniesienie porwało tłumy. Hałas powstał, wrzawa, zamieszanie. Jedni Najświętszą Bogarodzicielkę wielbią, Jej dobroć nadziemską i moc nad śmiercią nawet. I do Jasła się wybierają, do Jej cudownego obrazu.
- Pójdziemy do Niej! Pójdziemy tam, by Jej dziękczynienie złożyć. O Matko łask wielkich bądź pozdrowiona.
Drudzy księdza proboszcza chcieliby zobaczyć, ręce mu ucałować i gratulację mu złożyć, że niebezpieczeństwo śmierci minęło, że go Matka Boża z agonii wyrwała.
- Dobry nasz ksiądz proboszcz, zacny, godny. Daj mu Boże zdrowia w długie, długie lata.
Inni wreszcie Franciszkanów wynoszą pod niebiosy, ktoś krzyknął:
- Vivat Franciszkanie! Vivat Ojciec gwardian!
I podchwyciły ten okrzyk tłumy i powtarzały długo, rezonując przytem:
- Ach ojciec gwardian to prawdziwy przyjaciel naszego proboszcza. Jak on się nim opiekował w czasie choroby, jak z nim współczuł, współcierpiał. Jak się martwił o niego. Na samo wspomnienie o chorym łzy mu stawały w oczach, A jaka wiara u niego! Jakie nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. To wzór dla nas wszystkich.
Pporuszenie było w całym mieście. Przez kilka dni mówiono tylko o tym.
A ksiądz proboszcz Domaradzki, bo tak się nazywał, przyszedłszy niedługo do zupełnego zdrowia, pojechał z Ojcem gwardianem do Jasła i tam przed ołtarzem Cudownej Matki łask wielkich dziękczynną wotywę uroczyście odśpiewał.
Rycerzu Niepokalanej! I Ciebie już nieraz Matka Boża z agonii duchowej wyrwała, to jest z niebezpieczeństwa grzechu śmiertelnego. Przypomnij sobie ile to razy było. ile razy już, już przychyliłeś się w stronę pokusy, a jednak wstrzymałeś się, zawróciłeś, nie popełniłeś grzechu - za łaską Tej Niepokalanej Zbawczyni naszej. O bądź Jej wdzięczny za to. Pracuj dla Niej.
[1] Dzisiaj jest Tarnowcu pod Jasłem.