Ucieczka od wiary

W niedzielę rano wyjechaliśmy autobusem fabrycznym na wycieczkę w Pieniny. Po drodze mijamy gęste grupki ludzi spieszących do kościoła, a w paru miejscach przez otwarte drzwi świątyni słyszymy śpiew zebranej tam rzeszy. Pobożny nastrój wiernych zepsuł humor Wacławowi, urzędnikowi naszej fabryki.

- Ciemnota! - zawołał, czyż- nie lepiej spocząć po pracy, niż tłoczyć się w kościele i słuchać tam gadania zacofanego proboszcza?

Terkot motoru i podskakujące na wybojach auto nie pozwoliło mu więcej mówić, lecz jakaś złość i niechętny grymas błąkał się na jego twarzy. Po dobrej godzinie auto stanęło i powiedziano nam, że już do celu przyjechaliśmy, dalej niech każdy idzie, gdzie mu się podoba.

Lesista góra, z wyrębem z jednej strony, pociągnęła wszystkich i za chwilę całe towarzystwo pnie się na nią z hałasem. Na szczycie unoszą się wszyscy nad pięknością krajobrazu, wskazują sobie różne góry, wioski, dwa widoczne kościoły. Z jednego wysypała się rzesza po pierwszej Mszy, a dalej na drogach widać było drobniutkie postacie idące znów na sumę.

Wacław teraz już nie wytrzymał.

- Jakież te doły społeczne jeszcze ciemne! Jeszcze nie doszło tam światło!... Nasza wycieczka, składająca się z ludzi otartych już z kulturą, oprócz, paru zacofanych, obywa się bez Boga, bez Mszy w niedzielę i różnych nakazów Kościoła.

- Panie kolego - podniósł głos buchalter fabryki - my nie obywamy się bez Boga, bo nawet dziś niektórzy z nas przed wyjazdem byli na Mszy Św., część naszej wycieczki, jak pan widział, wysiadłszy tu z auta poszła do kościoła. A myśli pan, że ci, którzy nie byli, są niewierzącymi?

- Pewnie - odciął Wacław - każdy przecież tak postępuje, jakie ma przekonania.

- Panie, albo nie zna pan zupełnie ludzi, albo buja. Przecież już dawno pogański poeta powiedział, że człowiek widzi, poznaje nieraz dobre rzeczy, a spełnia gorsze. Z doświadczenia również wiemy, że postępujemy nieraz nie według głosu rozumu, ale jak chce nasze lenistwo, zmysłowość, miłość własna, opinia ludzi.

- Może czasem tak - mruknął Wacław - ale przecież pan przyzna, że pod wpływem nauki coraz więcej jest niewierzących ludzi.

- Można się o to sprzeczać - podkreślił buchalter - czy więcej jest niepraktykujących, czyli żyjących jakby nie było Boga i wieczności. Lecz pochodzi to nie z nauki, ale właśnie często z braku głębszej nauki, z braku zastanawiania się nad zagadnieniami religijnymi; pochodzi to nieraz z uprzedzenia do religii lub do kapłanów.

- Może, jak pan zaznaczył, na słabszych te względy wpływają, ale musi pan przyznać - przerwał Wacław -że dziś jest dużo takich, którzy nie udają, ale rzeczywiście nie wierzą w Boga.

- Owszem - przyznał buchalter - są wątpiący w istnienie Boga, ale tacy, których pewne dowody nie przekonują, może się trafi taki, który przez pewien czas nie zajmuje się problemem Boga, ale, żeby rozwinięty umysłowo człowiek przez całe lata był pewnym, że Boga nie ma, takiego pan nie znajdzie.

A nawet pan, niby kpiący ateusz, czy nie miał w życiu chwil kiedy wierzył, czy nie przychodziły panu myśli: a może Bóg jest? Czy W tych latach niewiary nie narzucały się te zagadnienia, które jednak pan z powodu pychy odtrącał od siebie?

Widać, że ostatnie słowa trafiły do duszy Wacława, ale nie chcąc dopuścić do jakichś wiążących wniosków, przerwał całą dyskusję słowami:

- A, co tam będziemy sobie psuć wycieczkę tak poważnymi rzeczami!

- Owszem, mówmy o czym innym - przerwała panna Hela - tym więcej, i kwestii wiary nie rozstrzygnie się samym rozumem, ale, jak czytałam, potrzebna jest tu dobra wola człowieka i łaska Boża. Ja od siebie tylko przyrzekam, że będę modliła się o łaskę dla pana, a pan niech okaże dobrą wolę i postanowi, że kierował się będzie tylko tym, co uzna za prawdę i dobro, choćby to czasem wiele kosztowało, wtedy miejmy nadzieję, że znajdziemy właściwą drogę życia.