Tylko miłość jest twórcza

Było to w Brukseli.

Jesienne wichry leciały nad miastem i niosły z sobą ciężkie, opęczniałe chmury znad oceanu. Naokoło czaiła się noc pełna niepokoju. Wracałem z przyjacielem pustymi ulicami przedmieścia Ixelees. Wicher ciskał nam pod nogi rdzawe liście klonów, szumiał deszczem, przelewał się w ciemnej głębi, jak ogromna wzbudzona rzeka, wypadał zza węgła kamienic i podobnie jak ta noc, w której brodziliśmy, niecił w sercach niepokój.

Przyjaciel wskazał mi oświetlone okna w jakiejś wąskiej, wysokiej kamienicy. Jarzyły się jasnym, cichym, spokojnym światłem. To była jedna radosna plama w czerni nocy.

- Popatrz się w te okna! - rzekł. - Wyobrażam sobie, jaki tam w tej chwili jest spokój i jaka tam w tej chwili cisza! I to dziwne poczucie bezpieczeństwa w obrębie czterech jasnych, oświetlonych ścian! Wszystko to odczuwam tak boleśnie, gdyż nam brak tej ciszy i spokoju. Nas trawi ustawiczny lęk!... Bo nas wszy-s kich trawi ustawiczny lęk!... - powtórzył z naciskiem.

Potem wróciłem do Polski. Przychodziły do mnie listy od dawnych i nowych przyjaciół, listy proste, wyrażające radość z mego powrotu, i listy pełne niepokoju i rozterki. Między nimi był list młodej uczennicy licealnej. Znalazłem w nim jedno zdanie, które było jakby uzupełnieniem niedomówionych słów mego przyjaciela w Brukseli.

"Tak nam coraz trudniej zrozumieć cel i sens życia, życia jednocześnie pięknego i życia jednocześnie strasznego"!

Pozornie wydawałoby się, że owo zdanie, pisane z goryczą - to zwykły retoryczny zwrot nieco egzaltowanej dziewczyny, lub że u mego przyjaciela był to tylko wyraz chwilowego nastroju posępnego, wywołanego widokiem oświetlonych okien mieszkania podczas rozdeszczonej nocy jesiennej.

Ani jedno, ani drugie.

Oboje wyrazili nieudolnymi może słowy to wszystko, co dzisiaj każdy z nas odczuwa i przeżywa, wyrazili ów trawiący nas niepokój czy lęk, czy zgoła strach. Niepokój ów przeżywa nie tylko jakaś nieliczna gromada ludzi przeczulonych, o nerwach starganych w spotykaniu się z okrucieństwem wojny. Niepokój ów przeżywa dzisiaj cała ludzkość. U jednych występuje on jako zjawisko dostrzeżone i uświadomione, u innych podświadome, lecz tym bardziej bolesne.

Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy świadkami potwornego kataklizmu cywilizacyjnego i moralnego, że każdy z nas stał się człowiekiem jakby zagubionym w chaosie i że każdy z nas usiłuje odnaleźć siebie i wyjść z powrotem na tę zagubioną ścieżkę, wiodącą go do wiary w najwyższe Dobro.

Zeszliśmy dziś na bezdroża i staliśmy się podobni do gromady zbłąkanych dzieci, które w ciemną noc nawołują się pełne trwogi i niepokoju. Nie wiedzą bowiem, którędy iść, by dotrzeć do tego domu o jasno oświetlonych oknach, za którymi spodziewają się znaleźć ciszę i poczucie bezpieczeństwa.

Przeżyliśmy jedną z najstraszniejszych wojen, by się raz nareszcie przekonać, że każda wojna jest bezprawiem. Wojna zniszczyła zasady moralne człowieka, spaczyła jego sumienie i wyzwoliła w nim nienawiść i okrucieństwo. Człowiek nawróci! do tamtych prymitywnych, starych złóż psychicznych, brutalnych i dzikich, z których wynurza się szatan.

Racjonalizm XIX w. wygonił szatana i włożył go między bajki dla niegrzecznych dzieci. Wiara w rozum wytępiła go do reszty, pozwalając mu jedynie stroić małpie miny, traktując go jako żartobliwy i wesołkowaty motyw w codziennym życiu. A tu znienacka szatan ów objawił się współczesnemu człowiekowi w całej swej grozie. To już nie szatan z zamierzchłych czasów, którego Michał Anioł strąca do piekła w Kaplicy Sykstyńskiej za to, że podniósł bunt przeciwko Bogu. To nie jest ten szatan-filozof z "Fausta" Goethego, ni ten głupkowaty szatan z naiwnej bajki ludowej. To nawet nie jest ów szatan o capiej gębie i o żabich oczach, który z narożnika gotyckiej wieży Notre-Dame patrzy na Paryż z szyderczym grymasem. To był szatan dotychczas nie spotykany, szatan straszny, będący syntezą wszelkiego zła, szatan wieloosobowy, szatan, jakiego jeszcze świat nie widział, a który został przepowiedziany chyba w Apokalipsie św. Jana. To był szatan pojawiający się w mundurze wojskowym i we fraku dyplomaty i w tępym obliczu ponurego zbrodniarza Hoessa, broniącego się przed sądem, że wymordował w Oświęcimiu nie sześć, lecz tylko półtora miliona ludzi, i pojawiającego się w tym obleśnym uśmiechu dziecka z "Hitlerjugend" patrzącego z zadowoleniem na konającego u swych nóg więźnia obozowego.

Ludzkość nareszcie uwierzyła w istnienie szatana!

Szatan ów objawił się w pożodze wojny. I przede wszystkim wyzwolił w nas nienawiść. Nienawiść stała się dla nas uczuciem tak prostym i tak bardzo codziennym i tak nieodłącznym od naszego świata moralnego, tak mocno wrosła w nasze serca, ze gdy dzisiaj ośmieli się ktoś negować jego wartość, wywołuje to zbiorowy sprzeciw i nawet oburzenie. Zaczadzeni nienawiścią zapominamy - jak pisze jeden z uczonych - że nie można bezkarnie rozpętać i hodować w sobie nawet tak zwanej słusznej nienawiści i nawet tak zwanej sprawiedliwej nienawiści. Nienawiść bowiem, raz rozpętana - przez swą dynamikę wyzwala w człowieku te wszystkie uczucia, które zostały zepchnięte na dno świadomości jako potępione. Wojna zniekształca nie tylko dusze najeźdźców pałających nienawiścią do podbijanych narodów w myśl jakichś rzekomo wzniosłych ideałów, lecz zatruwa tą samą nienawiścią, a więc zniekształca dusze tych, którzy starają się najeźdźcy przeciwstawić. Współczesna wojna uczyniła chyba największe w dziejach świata spustoszenie w naszych sercach i w naszych duszach. Człowiek współczesny staje dzisiaj przed owym złem zdumiony i przerażony. Ogarnął go strach, gdyż ujrzał się jakby zawieszonym w pustce bez początku i bez kresu, jako człowiek oszukany.

Tak! Współczesny człowiek jest człowiekiem oszukanym i cierpi, bo zdaje sobie sprawę z tego oszukaństwa.

Bo cóż się okazało?

Oto dawny człowiek, dziecięcą wiarę w Boga i chociaż przeżywał podobne kataklizmy, upadki i zwątpienia - podnosił się, bo umiał znaleźć wytłumaczenie trapiącego zła i znachodził drogę do Boga. Lęk metafizyczny, właściwy wiekom średnim, przestał istnieć w w. XIX, kiedy człowiek zdetronizował Boga, by na Jego miejsce zaprowadzić kult rozumu, natury czy materii. W wieku XVIII natura została uznana jako podstawa źródło i typ wszelkiego dobra i piękna. Francuski poeta Karol Bodelaire w swym studium o malarstwie dochodzi do przekonania, ze "kult natury zawiódł człowieka, gdyż owa nieomylna natura stworzyła ojcobójstwo, ludożerstwo i rozliczne inne ohydy. Religia nakazuje nam żywić rodziców, ubogich, kaleki, natura zaś, która nie jest niczym innym jak głosem naszego pożytku, nakazuje nam zabijać ich jako przedmiot nieużyteczny i bezwartościowy".

Człowiek wiec, wierząc w naturę, został oszukany.

Kazano mu przeto wierzyć w rozum ludzki.

Rozum ów zamordował teraz Boga, pogrzebał Go w ziemi i ziemię udeptał. Rozum miał teraz zapewnić człowiekowi szczęście na ziemi, miał go wyzwolić, uczynić wolnym po wszystkie czasy, miał go przemienić w człowieka wyzbytego przesądów, przebywającego poza złem i dobrem, "janseits von Gut und Böse" - jak głosił filozof Nietsche. Człowiek uczepił się tej wspaniałej dla siebie maksymy, gdyż pozwalała mu tamte pojęcia zła i dobra pozbawić ich absolutnych wartości, a zamienić je w wartości względne i nie obowiązujące w życiu jednostki i ludzkości. I w rezultacie wiara w rozum przyczyniła się do rozwoju wszelkiego rodzaju nauk po to tylko, by człowiek naukę tę mógł zastosować w skuteczniejsze niszczenie drugiego człowieka. Nie trzeba nam sięgać daleko po przykłady. Wystarczy przypomnieć samoloty bojowe, w których człowiek przelatujący nad miastem czy chociażby jakimś wspaniałym zabytkiem architektonicznym ciska bezmyślnie bombę by zniszczyć życie cz ów zabytek kultury ludzkiej. W tym wypadku czyni to bez jakichkolwiek skrupułów, gdyż tamto zbiorowisko ludzkie pod nim stanowi dla niego może mniejsza wartość jaką stanowi dla nas mrowisko w lesie, a gotycka katedra wznoszona przez całe wieki i zrodzona z najgłębszych i najczystszych wzruszeń człowieka stanowi dla niego wartość martwego obiektu o znaczeniu mniej lub więcej strategicznym, a którego zniszczenia domaga się pragnienie, by skuteczniej zniszczyć człowieka po stronie przeciwnej. I wystarczy jeszcze sięgnąć po jeden najbardziej klasyczny przykład: bomba atomowa!... Już tyle wystarcza, by człowiek uczul się istotą oszukaną, by się przekonać, że jego wiara w rozum zbankrutowała, on zaś stał się żałosnym bankrutem, rozpaczającym na gruzach swego domostwa i nad grobami swych najbliższych.

Z wiarą w rozum wiązała się wiara w życie.

Bogiem stała się więc teraz wiara w tak zwany witalizm, w ową tajemniczą siłę życiową, która i jego przenika. I ta siła życiowa stała się odtąd najwyższą wartością, stwarzającą nową moralność. Moralnym odtąd stało się to, co występuje na jaw jako siła witalna w wszelkich jej postaciach i objawach. Im większa siła witalna ujawniała się, im bezpośredniej udawała się służyć pragnieniom życia, zmierzającego do ugruntowania władzy i Potęgi, chociażby takiego hitlerowskiego "Lebensraum’u" - tym większą wartość moralną stanowiła dla człowieka.

Dokąd ta wiara zaprowadziła, przekonaliśmy się wszyscy. Wystarczy popatrzeć na poburzone miasta, na wygaśnięte krematoria w obozach koncentracyjnych, na miliony mogił rozsianych po całym świecie.

I tutaj więc człowiek dostrzegł, że został oszukany. Pozostał zaś u niego tylko niepokój.

Przypomina się tutaj tamto powiedzenie Nietschego, który sam stwierdzał z sarkazmem, że człowiek zamordował Boga i teraz podobny do stepowego wilka krąży koło Jego mogiły i wyje z rozpaczy w ciemną noc.

Dzisiaj człowiek pragnie powrotu do zaprzepaszczonych wartości, tęskni za własnym odrodzeniem moralnym, gdyż widzi w nim jedyny ratunek dla siebie.

Ludzkość przeżywała często tego rodzaju upadki do piekieł i wzloty pod niebo. W okresie największego rozprzężenia moralnego pojawiali się prorocy i wielcy święci, którzy podobni do św. Jana Chrzciciela, "prostującego ścieżki Pańskie", usiłowali wyprowadzić człowieka z upadku i powieść go z powrotem ku najwyższemu Dobru.

Człowiek współczesny stał się jakby bezradnym dzieckiem zabłąkanym, nawołującym niespokojnie kogoś, który by go wywiódł na jasną drogę. Ludzkość szuka dzisiaj nowego człowieka. Jedni chcą go widzieć w człowieku świadomym swej pełnej odpowiedzialności za losy świata, inni zaś w człowieku wolnym, wolnym w tym rozumieniu, że wolność nie będzie dla niego wyuzdaną swoboda, lecz również podjęciem się trudnej i bolesnej odpowiedzialności za losy świata. A inni jeszcze pragną odkryć człowieka wyjątkowego i świętego w przekonaniu, że człowiek wyjątkowy i święty - to nie jest człowiek dotknięty jakimś obłędem mistycznym, za jakiego jeszcze dzisiaj uchodzi, lecz że to człowiek twórczy i realista, umiejący wybrać najkrótszą i najprostszą drogę. A jeszcze inni owego nowego człowieka widzą w postaci Ojca Maksymiliana Kolbego, który był zdolny do najwyższej ofiary w przekonaniu, że ofiara ta swym blaskiem porazi wszystkich małego serca, podobnie jak porażony został Szaweł w drodze do Damaszku.

W współczesnym piekle zła, stworzonym przez istotę, mianującą się również człowiekiem, w szarych, bezkresnych dniach i nocach, pełnych złości rozpętanej bestii ludzkiej, w godzinach tak bardzo ponurych i przeklętych, gdy się zdawało, że tryumf szatana osiągnął swe szczyty - w takich chwilach pełnych zwątpienia i rozpaczy, gdy człowiek stawał się już jakimś ochłapem życia, w takich ciężkich chwilach, w których łamała się wiara w Boga u ludzi małego serca, pojawiali się ludzie tak pełni i tak wspaniali w swej ofierze za bliźniego i w swej miłości dla bliźniego, że ich świętość podobnie porażała, jak kogo innego porażała zbrodnia. Ludzie ci stawali się podobni do owych słupów ognistych, wskazujących w mrokach drogę zbłąkanym, stawali się podobnymi do owych biblijnych proroków, wywodzących swój lud z niewoli, byli podobni do owego św. Jana Chrzciciela, "prostującego ścieżki Pańskie", kazali wierzyć w najwyższe Dobro, podnosili z upadku i sycili zwątlałych radosną nowiną, że jest Bóg!...

Ojciec Maksymilian Kolbe stał się dla ludzkości, trawionej niepokojem i lękiem, zabłąkanej w ciemnym lesie zbójeckim - owym słupem ognistym, rozpraszającym mroki, i owym prorokiem biblijnym, wyprowadzającym ją z niewoli szatana i owym jakby św. Janem Chrzcicielem, "prostującym ścieżki Pańskie".

Ojciec Maksymilian Kolbe przekonał ludzkość, że ponad tryumfem szatana jest tryumf Boga.