Szewc i "Szef"

U szewca

Jestem maturzystką, pracowałam w ciągu wakacji w SP, a potem kilkanaście dni przebywałam w domu i pomagałam mamie. Zauważyłam, że nasi domownicy mają obuwie bardzo sfatygowane, więc często bywałam z butami u szewca. Wzbudził on we mnie głęboki szacunek. Mieszka za miasteczkiem w chatce o dwu tylko izbach, koło domku ogródek z ulami. Czyściutko w domu i w ogródku wielki porządek. Przed gankiem kupka piasku, gdzie wygrzewają się i bawią dzieciaki. Szewcowie mają ich czworo, najstarsze może nie liczy dziesięciu lat. Wszystkie urodziwe jak aniołki. Żona szewca pracuje w ogródku, sprawuje pieczę nad pszczołami, no i prowadzi dom i małe gospodarstwo hodowlane. Odwiedzałam tych ludzi kilka razy i za ostatnimi odwiedzinami sporo rozmawiałam z nimi. Spojrzałam w pewnej chwili z zachwytem na dzieci i mówię do majstra:

[286]- Jakie śliczne państwo mają dzieci i tak dużo!

- Dużo? - zdziwił się szewc. - Mnie się wydaje, że czworo to jeszcze pustka w domu.

- Pustka?! - zawołała pewna pani, która akurat też bawiła tu z reperacją butów. - A ile też pan chciałby mieć jeszcze dzieci?

- Ile Bóg da - roześmiał się szewc.

- A czy to Bóg daje dzieci? - skrzywiła się na to owa paniusia.

- A kto, jak nie Bóg? Czy to pani nie zna małżeństw, które pragną mieć dzieci, a pozostają bezdzietne? Czemu? Bo Bóg nie daje - tłumaczył szewc. - Pani za mało szanuje dziecko, tymczasem dziecko, to dar Boży. Dziecko ma oprócz mnie jeszcze Boga jako Ojca. O, dziecko, to wielka rzecz! I czy zna pani piękniejsze stworzenie od dziecka? Proszę spojrzeć na ich buzie, na ich oczki!

- Fanatyk! - i omal że nie splunęła owa pani w stronę szewca. Pociągnęła mnie za rękę, wyszła zaraz, bo już zapłaciła za reperację, a i ja już zapłaciłam i swoje buty trzymałam w ręku.

Ciemniaczka, choć wykształcona

- Chce ten idiota mieć całą kupę dzieci! Wariat! - krzyczała owa pani, ledwieśmy wyszli na ulicę. - Ja mam tylko dwoje!

- Pani jest chyba ciemną kobietą? - odezwałam się wtedy, dość ostro, ale delikatnym tonem.

- Co, ja ciemna?! - rzuciła się ku mnie. - Skończyłam gimnazjum przed wojną.

- To dziwię się pani - odpowiedziałam tak samo spokojnie - bo jako kobieta wykształcona powinna by pani wiedzieć, że każda cywilizacja i każdy naród dopóty się rozwijały, dopóki małżeństwa nie bały się wielu dzieci.

- A czym tego szewca dzieci zostaną, gdy dorosną: złodziejami i ladacznicami! - denerwowała się dalej dama. - Nie sztuka mieć wiele dzieci, ale dobrze je wychować.

- Myli się pani - zaprotestowałam. - Ja pochodzę z takiej samej ubogiej rodziny, a było nas dziewięcioro dzieci, i jestem porządną dziewczyną, nikt też z nas nie jest złodziejem. Kto, proszę pani, chce pracować i postępować uczciwie, ten nigdy nie będzie złodziejem, ani ladacznicą. I nieprawda, że nie sztuka mieć wiele dzieci. Bo jeżeli nie sztuka, to dlaczego jest tak mało rodziców, co mają wiele dzieci? Po wtóre: co to Pani robiła, że ma tak mało dzieci?

Zamiast plotkować - wpływać!

Szła dalej ta pani ze mną. Jakoś się uspokoiła. W końcu zatrzymała mnie na rogu ulicy przed fabryką i zaczęła mi tłumaczyć, że ona też chodzi do kościoła i jest wierzącą. Słońce już zachodziło. Pierwsza zmiana robotników wychodziła z fabryki. Patrzę, a tu z drugiej strony ulicy, naprzeciwko nas stoi pani Janina N., moja znajoma, i rozmawia z jakimś mężczyzną, który jej wyraźnie nadskakuje.

- Co pani tak patrzy na nich? - zapytała mnie moja towarzyszka.

- Bo znam tę panią i dziwię się.

- I ja ją znam. Pracowała jeszcze tydzień temu na moim dziale. I tego mężczyznę znam. To - jej przełożony. Wszyscy już o nich wiedzą, prócz męża owej pani.

Przeraziłam się. Tego się po pani Janinie nie spodziewałam. Miała dobrego męża. Też pracował poza domem, ale dojeżdżał na miejsce pracy do sąsiedniego miasteczka.

[287]Tymczasem moja przygodna towarzyszka plotkowała dalej o pani Janinie: że przyznała się jej, ile to już dzieci zgładziła, nim światło dzienne ujrzały, i inne historie. Zmartwiło mnie to strasznie, bo i tego o niej nie wiedziałam. Wiadomo mi tylko, że ma synka i córkę.

Naraz pani Janina spostrzegła mnie i przestała natychmiast szczerzyć ząbki do owego mężczyzny. Postanowiłam działać.

- Wie pani co - rzekłam do plotkarki, - podejdę do nich, to się zawstydzą. Szkoda mi pani Janiny! Muszę na nią wpłynąć, żeby była porządną żoną! A może i tego pana uda mi się przekonać?

- Nic z nich nie będzie! Daj pani spokój! - trzymała mnie za rękę.

- O, to się mocno różnimy z panią! - rzekłam. - Bo ja wierzę w poprawę każdego człowieka. Nikt nie jest z kamienia: tylko zamiast o kimś plotkować, lepiej jest podać rękę upadającemu człowiekowi. Proszę iść ze mną, to pani zobaczy, jak ja to zrobię.

Nie flirtowała, tylko upadlała się

Skoczyłam na drugą stronę ulicy, nowa moja znajoma za mną. Przywitałam się z panią Jasią. Nadrabiała miną i zaraz przedstawiła mnie owemu mężczyźnie, on wyciągnął do mnie rękę, a ja na to:

- Tchórzom ręki nie podaję. Myślałam, że piorun w niego strzelił.

- Dlaczego pani nazwała mnie tchórzem? - zaharczał po chwili z wściekłością.

- Bo po kryjomu przed mężem umawia się pan z cudzą żoną. To tchórzostwo. I złodziejstwo. Ponieważ kradnie pan honor pani Janiny jako żony. Niech pan przyjdzie do domu pani Janiny, gdy jest jej mąż, i niech pan powie wtedy, głośno, wyraźnie o co panu chodzi, a nie korzystać, że jej mąż pracuje w innym mieście i wtedy skradać się do jego żony jako złodziei, jak tchórz! I w dodatku czegóż to pan tak się gniewa, gdy ja tylko odkrywam pana karty? Tak, pani Janino - skierowałam się z kolei do niej - zachciało się pani dwóch mężczyzn, gdy Bóg dał pani tylko jednego. Ten drugi - wskazałam na owego "szefa" - jest od szatana. Zresztą przyjdę jeszcze do pani do mieszkania, to pogadamy.