Szczęście Najświętszej Rodziny

W domku Ich było jak w świątyni. Taka cisza i skupiona radość Bożej chwalby. Spokój, płynący z rezygnacji ziemskich posiadań i aspiracji, z zaufania złożonego wyłącznie w ręce Boże. Płomień miłujących Pana Ich serc, rozmodlenie dusz emanowało z wnętrza, przesycając atmosferę otoczenia ciepłem cichego wesela.

Dni Ich wszystkich były pieśnią rozśpiewania czcią Najwyższego. Poszczególne chwile i godziny wiązały się w zwrotki hymnu tego, co z dna dusz. z najgłębszych pokładów bólu wyrastał w niebo ognistym słupem miłowania.

Jednakże to Ich życie nie było pozą o wystudiowanym teatralnym geście, nie ograniczało się do złożenia rąk i pobożnego wzniesienia oczu w niebiosa z patosem ugloryfikowanych, sztywnych- postaci z obrazów. Życie Ich było tak proste i naturalne, jak wzrost, rozwój i dojrzewanie kłosów żyta. Przędło się szarą, pospolitą nicią, jak ta wypruta z codziennej robotniczej bluzy. Pełno w nim było zwyczajności i monotonii a bardzo niewiele niezwykłych, podniosłych zdarzeń. Przeciążał je trud, zmęczenie i to zapracowanie ciche, bezbarwne, prawie niezauważone, niepoliczone, takie, co nigdy nie mając końca, raz tylko miało swój początek. I niedostatek, kładący na każdy drobiazg życia umartwione znamię niedosytu.

W domku nazaretańskim praca niepodzielnie brała przeważającą resztę godzin dnia, prócz tych z góry zastrzeżonych Bogu wyłącznie - rozmowie z Nim na modlitwie. Praca dominowała, wyciskając na poszczególnych kwadransach piętno ofiary. Bo poczucie odpowiedzialności za każdą mijającą minutę czyniło Ich czujnymi na szepty żądań Bożych.

Było to powolne, cierpliwe, pokorne wykuwanie wieczności z napięciem, jakiego wymaga każdy obowiązek, ale i ze spokojem czerpanym z dna sumienia wiernych w służbie Bogu. Toteż pogoda i nieuchwytne rozradowanie - jak woń ukrytych wśród listowia fiołków - przenikało atmosferę zamkniętą czterema ścianami ubogiego domku.

Byli szczęśliwi. Szczęście płonęło tu z ofiarnego stosu serc rozpalonego na chwałę Najwyższego. Z ubóstwa, które - posiadając minimum niezbędne jedynie do życia - nie pragnęło niczego, co by skrzydła wolności ducha krępować mogło choćby najmniejszym ciężarem. Z sumienności w pełnieniu swoich obowiązków, jako wtórnej modlitwy życia. Z przebaczania bliźnim doznanych od nich uraz i krzywd. Przebaczenia chętnego i zupełnego - dla miłości Bożej. Z ufności bez zastrzeżeń, bez granic... z ufności zapatrzonej jasnym, szczerym wejrzeniem dziecka w wiekuiste oczy Boże.

I szczęście Ich wyrastało z absolutnego, bez reszty oddania się Bogu jako Jego własności. Ze zdania się na Jego wolę, bez względu na to, czy On pochyla się ku Nim olśnieniem łaski, czy też miażdży ciosami cierpienia aż do łez, aż do krwawych duszy ran...

Płonęło ono - to utajone rodzinne szczęście - równym płomykiem lampki sprzed ołtarza, sycone oliwą adoracji Przedwiecznego.

[325]W mroku niepokoju namiętności ludzkich poddasze len jarzyło się , kojącym światłem gwiazd. Oni bowiem znali tajemnicę nieprzemijającej radości. Tajemnicę rozwiązywaną w czystości Ich wnętrz poddanych - jak kwiaty w południe działaniu słońca - płomieniom łaski z nieba.

Tworzyli przecie Najświętszą Rodzinę. Najświętszą...

Świętość - szczyt zastrzeżony duszom czystym, gorejącym i ukrzyżowanym - to Im jeszcze nie dosyć. Idą dalej, wyżej. Wszystko, co tworzy Ich życie, jest tak doskonałe, tak jasne w swej szlachetności i nieskalane, że jest aż najświętsze.

A przecie było to proste, najzwyczajniejsze życie ludzi ubogich. Życie odarte z błyskotliwości i wykwintu, pozbawione komfortu, wygód i dostatku. Życie tak szare, kamieniste, jak palestyńskie drogi i bezdroża. Tylko że Ich samych postawa podniosła, zachwycona Bogiem nadała pospolitości wyraz wyjątkowy. Chropawym szmerom - metaliczny dźwięk. Bezbarwie - koloryt świtu zorzy.

Józef swą rolę opiekuna pełni z krańcową sumiennością i posłuszeństwem nakazom Bożym. Troskliwość, starania i czuwająca dobroć trwa - z jego strony - na posterunku nieznużenie.

Maryja jest duszą tej Rodziny. Zawsze czynna, w usługach nie zmordowana, wszystkie luki zapełniająca swą osobowością. Jej słodycz rozlewna i niby ciepłem wiosennego powiewu-ogarniająca. Jej uśmiech jak kwiat, raduje barwą i wonią. Samym spojrzeniem błękitnym od dobroci rozprasza innych zasmucanie czy niepokój.

A Jezus - promykiem Ich życia. Dziecięcość Jego prosta i naturalna kwitnie świeżością poranku. Jest On tętnem Ich serc, oddechem Ich dusz. On Ich siłą i żarem płomienia czynu poświęceń dla Boga.

On tworzywem, celem, ukoronowaniem i świętością Najświętszej Rodziny chrześcijańskiej.


Niekiedy prędzej dostępuje się zmiłowania Bożego, gdy się wzywa Imienia Maryi, niż gdy się wzywa Imienia Jezus. Nie znaczy to jakby Maryja miała większą od Jezusa potęgę, lecz że Jej pośrednictwo takiej jest siły i wagi, iż jeżeli nie zasługujemy na to, by nas Jezus wysłuchał, nie odmówi nam tego, gdy się za nami wstawi Matka Najświętsza.

Św. Anzelm