Wielkie poruszenie wywołało nie zbyt dawno temu nagłe nawrócenie się bardzo głośnego człowieka w jednym z główniejszych miast amerykańskich. Należał do założycieli tamtejszej loży masońskiej. Wychowany był we wierze katolickiej, stracił jednak wiarę w czasie studiów na uniwersytecie.
Niebezpieczna choroba powaliła go na łoże. Śmierć zaglądała w oczy. Kiedy dowiedział się o tym szkolny kolega chorego, Ks. B., postanowił użyć wszystkich środków, ażeby zbłąkanego pojednać z Bogiem. Rzecz była nie łatwa. Chory nienawidził Kościoła i wręcz przecinał każdą rozmowę o religii. Kapłan nie tracił nadziei Wybrał stosowna, porę i udał się do dawnego kolegi. Chory zaledwie zdołał oczom uwierzyć, kiedy spostrzegł kapłana we drzwiach swojego mieszkania. Dawno już nie widzieli się ze sobą.
- No, przecie w końcu możemy się przynajmniej raz jeszcze zobaczyć - przemówił chory, witając dawnego przyjaciela. W słowach tych jednak, na pozór uprzejmych, przebijał się lęk na widok katolickiego kapłana. Z wymuszoną grzecznością, wyciągnął wyschłą rękę, by podać nieoczekiwanemu gościowi.
- Witam, bardzo witani - ciągnął dalej chory - ale nic zgoła proszę mi nie mówić o religii. Każdy może mieć swoje przekonania. I czemu to do tego czasu nie dałeś ani znaku życia o sobie? Cóż porabia twój brat? Czy utrzymał się jako przy swoim obdłużonym majątku?
Trudno było odrazu dać odpowiedź na wszystko. A chory zasypywał kapłana coraz to nowymi pytaniami! byleby tylko jaknajdalej odsunąć niepożądany dla siebie temat rozmowy o Bogu. Rozmawiali o wszystkim, tylko nie o tym, co było koniecznym. A że lekarz polecił choremu nie pozwalać sobie na dłuższe rozmowy, ażeby się nie męczył, ksiądz widział się zmuszony pożegnać kolegę.
- Czybyś mi nie mógł wyświadczyć jednej, małej przysługi? - zapytał ksiądz na odchodnym.
Zagadnięty Wypuścił w tej chwili swą rękę z rąk żegnającego przyjaciela, nasunął na głowę kołdrę i gorączkowo zapytał:
- Ty jednak koniecznie chcesz mnie, jak widzę, nawrócić?
- Nie zamierzam wcale prawić tu kazania, ale mógłbyś przecie spełnić jedno moje życzenie - odpowiedział spokojnie kapłan.
- Ciekawym jakie? - zapytał chory.
- Odmów jeszcze dzisiaj jedno Zdrowaś Maryja. Chory wybuchnął śmiechem.
- Ja miałbym się modlić? Już dawno zapomniałem. Żądasz ode mnie rzeczy niemożliwej! Zapytaj tylko mojej żony, a z pewnością ci powie co myślę o modlitwie!..
Wnet spostrzegł, że ta odpowiedź dotknęła boleśnie przyjaciela. Chcąc go uspokoić, mówił dalej:
- Chociaż przy najlepszej chęci modlić się nie mogę, nie chcę jednak powiedzieć^ że drwię sobie z waszej Matki Bożej, Naprawdę, nie. Dotychczas uważam Matkę Bożą za ideał waszej religii. Powtarzam raz jeszcze, że nie chcę Jej wcale ubliżyć. Jest w Niej coś pociągającego - wyznać muszę otwarcie. Była moim marzeniem w młodości; jeszcze dziś stoi mi jej obraz przed oczyma.
- Jeżeli tak - wtrącił ksiądz - to nie trudno ci będzie zawiesić medalik tej, jak mówisz, zachwycającej Dziewicy na swojej piersi?
Chory był zaskoczony tą propozycją. Namyślał się przez chwilę, a potem choć z trudem powiedział:
- Niech i tak będzie!
Kapłan wyjął z kieszeni srebrny medalik Niepokalanie Poczętej i zawiesił na szyi przyjaciela. Potem opuścił mieszkanie...
Nazajutrz rano ks. B. ubierał się w zakrystii do Mszy św. Wtem staje przed nim posłaniec z listem. Ponieważ żądał bezzwłocznej odpowiedzi, ks. B. otworzył kopertę i znalazł w niej lekarską receptę. Na odwrotnej stronie recepty wyczytał.
- Proszę natychmiast kapłana!
Reszty można się łatwo domyśleć. Niepokalana Matka nie zapomniała w ostatniej chwili o niedowiarku, który w sercu swoim zachował ku Niej iskierkę miłości.
Ks. J. Sternaux TJ (Ziemia Sieradzka)