Sprawiedliwa kara
Drukuj

Ten, co pisze te słowa, bawił na Łotwie, to jest w kraju na północ od Polski, nad Bałtyckiem morzem, którego część niegdyś do Polski należąca, nazywano Inflantami. Ten kraj niewielki, ale bardzo zasobny, zamieszkały po części przez katolików, ale w większej części przez protestantów i prawosławnych, doznał w roku 1920 podobnie jak Polska bolszewickiego najazdu. Opanowały niemal cały kraj okrutne hordy dzikich najeźdźców, którzy całej wogóle ludności ogromne wyrządzali krzywdy, ale przedewszystkiem pastwili się nad księżmi, nad katolikami i ich świętościami.

Piszący to widział na własne oczy, jak nie przepuszczali nietylko kościołom, ale nawet leżącym oddawna w ziemi ciałom wiernych zmarłych. Wśród tych bezeceństw, które tak długo trwały, póki tych łotrów nie wypędzono z kraju, trafiło się takie zdarzenie, które może poświadczyć całe mnóstwo żyjących dotąd ludzi, co byli świadkami tego faktu.

Było to w miasteczku, leżącym na południu Łotwy, tuż blisko litewskiej granicy, zwanem niegdyś Shonberg, a dziś po łotewsku Sztejskolu.

Kiedy wpadli do tego miasteczka bolszewicy, zakonników tam jeszcze nie było, po Jezuitach pozostał tylko piękny kościół. Ten kościół bluźniercy zbezcześcili aż do grobów, a potem zebrawszy na rynku obecnych tam wiernych, zaczęli ich przekonywać, że bezbożnicy mają słuszność. Jeden z nch. nie zadawalniając się wygadywaniem na Boga, zaczął najobrzydliwsze rzeczy wymyślać na Matkę Najśw., Której obraz czczono w kościele. A kiedy tak nawymyślał i najszkaradniej nabluźnił, nakoniec tak się odzywa do zebranego ludu:

"Przypatrzcie się i weźcie na rozum! Gdyby ta Marja wogóla istniała i gdyby coś mogła, to po tem wszystkiem, co ja w tej chwili powiedziałem, powinna mi chyba głowę urwać za karę. A tu nietylko milczy, ale ja cały zdrowy i nic mi się złego nie dzieje! Zrozumiejcie więc, że wszystko, co wam księża mówią o jakimś Bogu i Jezusie i Marji, to tylko bujdy, w których niema ani krzty zdrowego rozsądku.

Gdy skończył to "kazanie", poszedł ryby łowić do pobliskiego stawu tak, jak to nieraz na wojnie praktykowano, t. j. z granatem ręcznym, który rzuca się w wodę, by hukiem ryby ogłuszyć, a potem gdy wypłyną z wody, wybierać. Stanął nad stawem i zamachnął się, by rzucić granat. Nagle w oczach wielu stała się straszna rzecz. Czy granat był zepsuty, czy też on źle sobie obliczył tę krótką chwilę, jaka dzielić powinna rzut od wybuchu, dość, że granat eksplodował mu w ręku. Patrzą wszyscy, a tu za maleńką chwilę stoi człowiek bez głowy, a potem wali się jak kłoda na ziemię.

Nie więcej jak kwadrans temu przechwalał się głośno, że Matka Boska powinna mu chyba głowę urwać za te bluźnierstwa, a on żyje, lecz widocznie był w niebie ktoś, co posłuchał jego bezbożnej przechwałki. Granat nie wyrządził mu żadnej innej szkody, tylko tak dokładnie głowę mu urwał, że sam tylko tułów runął na ziemię.