Sekret szczęśliwego małżeństwa

Wiadomo, że nie każdy ma szczęście. Nie każdy też mąż i nie każda żona są szczęśliwi. I nie każdy może być szczęśliwy w małżeństwie. Zawsze były i będą małżeństwa nieszczęśliwe. Trudno, takie jest życie i nic się na to nie poradzi! Toteż w nikogo tu nie będziemy wmawiali, że każde małżeństwo może być szczęśliwe. Ale mnóstwo tych osób, co są w małżeństwie nieszczęśliwe, mogłoby zostać szczęśliwymi. Bo szczęście nie zawsze samo wpada w ręce, zazwyczaj trzeba je zdobywać. A nawet, jeżeli już się jest szczęśliwym w małżeństwie, należy dbać o to, by szczęście jak ptak nie uciekło.

JAK ZA CZASÓW NARZECZEŃSKICH

Lecz co robić, by być szczęśliwym w małżeństwie?

W tym celu spójrzmy na... narzeczonych. Bo od narzeczonych można się wiele nauczyć, można choćby dlatego, że jest wiele małżeństw nieszczęśliwych, natomiast rzadko trafiają się pary narzeczeńskie nieszczęśliwe. Przyjrzyjmy się tylko narzeczonym. Jak im miło z sobą! On w niej, a ona w nim widzi same zalety. Nie wyobrażają sobie, by mogli żyć bez siebie.

Ale już w jakiś czas po ślubie zaczyna się i w ich życiu co innego. Z jakiej przyczyny? A z tej, że przestali oni pielęgnować w sobie sztukę radosnego współżycia. Bo kwiat nie pielęgnowany więdnie.

Lecz jak pielęgnować umiejętność współżycia z mężem, z żoną?

O, to bardzo trudna sztuka!

Czyżby więc młodzi jako narzeczeni umieli z sobą współżyć, a po ślubie... zatracali tę umiejętność? Właściwie tak.

Powiedzieliśmy, że ona w nim, a on w niej widzieli przed ślubem same zalety. Nawet słowa marnego nie można było powiedzieć jej o nim, albo jemu o niej. Wcale słuchać wtedy nie chcieli o tym. Po prostu nie chcieli widzieć w sobie wad. Otóż ważna to zasada, ogromnie ułatwiająca współżycie. I to właśnie pomagało młodej parze patrzeć na siebie z przyjemnością, nieomal z uwielbieniem.

Bo każdy człowiek posiada jakieś piękne strony charakteru, a zalety ujawniają się w sposób tak miły, że dla nich samych można kogoś polubić. W dodatku: cóż to robiła panna, żeby jej zalety występowały w oczach chłopca jak najbardziej pociągająco? Oto ukrywała swe wady lub nawet wyzbywała się ich przez pracę nad sobą. A czyż nie podobnie czynił chłopiec?

Na nieszczęście, teraz, po ślubie, zaczęli zaniedbywać takiego postępowania. Zamiast zachowywać się wobec siebie w dawny sposób młodzieńczy, zaczęli postępować... jak starcy. Co gorsza, niektórych wad nie zdołali ukryć i wypełzły one na wierzch z całą obrzydliwością. Młody mąż z przerażeniem dowiedział się teraz, że, na przykład, jego ukochana nie potrafi szybko i smacznie gotować, że nie lubi pracy domowej, że mniej dba o swój wygląd. A znów młodziutka żona spostrzegła, że ubóstwiany małżonek nie jest dość pracowity, że nie umie zarabiać, że jest brutal, że kłamie. Wady te tak zaczęły im dokuczać, że zamiast, jak dotychczas, widzieć w sobie same zalety, upatrują odtąd same błędy u siebie. I dziwią się sami sobie. Jak mogli być przed ślubem tacy ślepi!

Czy jest z tego jakie wyjście? Czy przestaną spostrzegać w sobie te braki? Nie: chociażby dlatego, że nikt nie jest aniołem. A po wtóre: któż to lepiej podpatrzy wady męża, jak nie żona? I któż ma więcej okazyj zauważyć błędy żony, niż małżonek! I nikt tu nic na to nie poradzi, bo nawet największa miłość nie zasłoni tego, co komu brakuje, gdy się z kimś dłużej żyje tak blisko jak mąż z żoną.

Co więc wtedy mają robić mąż i żona?

Najpierw muszą sobie przypomnieć, że te same braki, co dziś, mieli i przed ślubem, ale że nie przeszkadzały one im w życiu narzeczeńskim. Przecież wiele z tych wad już wtedy można było zauważyć. I nawet widzieli je, ale tak jakoś... trochę. Dlaczego? Bo, jak już powiedzieliśmy, woleli widzieć w sobie zalety. Wprost szukali zalet. Dlatego nie rozdrażniali się wadami, a jeśli pozwalali się wyprowadzać z równowagi, to na krótko. Otóż i teraz w małżeństwie powinni dalej praktykować to samo. Tylko z pewną różnicą. Z jaką? Mianowicie: trzeba obecnie nie trochę, ale jasno zdawać sobie sprawę z tego, że drugą osobę szpecą wady, ale jednocześnie woleć widzieć zalety i przestawiać się na nowo na dopatrywanie się u męża, czy żony, przede wszystkim zalet. Zupełnie jak za czasów narzeczeńskich.

Innej rady nie ma. Pomogą do tego pewne sposoby, a jakie - zaraz zobaczymy.

MŁODZIEŃCZE CZY STARCZE SPOSOBY?

Na czym polega pierwszy sposób? Nie pozwalać sobie na rozdrażnianie się błędami drugiej strony, a jeśli pojawi się u nas rozdrażnienie, tłumić je w sobie i to szybko.

Drugi sposób to praca nad zmianą samego siebie. Trzeba wyzbywać się braków. I dzięki temu zmniejszać ilość swych błędów, a tym samym okazyj do gniewów. Jeżeli, na przykład, żona jest kiepską gospodynie musi zostać dobrą gospodynią. Jeśli maż jest leniwy, musi się przełamać i pracować chętniej.

A trzeci sposób?

Małżonkowie jeszcze jako narzeczeni mieli znakomity środek, by się wzajemnie nie rozdrażniać. Oto, gdy widzieli jakiś błąd u siebie, nie wybuchali gniewem, ale się śmiali. Uczucie rozdrażnienia pokonywali uczuciem. radości. Klin klinem wybijali. Był to instynktowny, na wskroś młodzieńczy środek.

Otóż małżeństwo, które praktykuje ów młodzieńczy środek jak najdłużej, nie tylko zaoszczędza sobie zdrowia i nerwów, ale przysparza... radości.

Mądry mąż nie obawia się przy tym, że w ten sposób nie poprawi żony. Tak samo żona. Bo wiedzą, że każdy człowiek ma chociaż odrobinę ambicji i gdy tylko zobaczy, że druga strona przyłapała go na jakiejś słabości, to sam stara się poprawić, by dobrze się przedstawić tej drugiej osobie. Poza tym prawie każdy ma taką naturę, że chętniej woli się pochwalić swymi wartościami przed wesołą osobą niż przed zgorzknialcem.

Różnica tutaj między małżonkami a narzeczonymi będzie tylko ta, że gdy narzeczeni odpowiadali wesołością na swe błędy, czyniąc to odruchowo, bo nienaruszone zdrowie i potęga sił młodzieńczych dyktowała im radość zamiast cierpkości, to małżeństwo wprowadzi u siebie podobny zwyczaj ŚWIADOMIE. A zwyczaj ten nie tylko gasi zaognienia, ale przedłuża młodość i wręcz odmładza. Uczy brać przeszkody na wesoło. Jak w sporcie.