Rodzina i szkoła ręka w rękę
Drukuj

Mam 2 chłopców w wieku szkolnym, jeden już ma 12 lat, a drugi 10, chodzą do szkoły już dawno, ale nigdy na żadnym szkolnym zebraniu rodzicielskim nie byłem. "Co mi to po tym?" - myślałem sobie - "To babska rzecz!" Ale na początku tego roku szkolnego moja żona po przyjściu z dziećmi ze szkoły molestowała: "Ojciec, musisz pójść na następna zebranie szkolne. Nie masz pojęcia, jakiego nasza szkoła dostała kierownika! Mądry chłop, a dzieci za nim przepadają". I tak mi co dnia o tym kierowniku kotłowała głowę.

Poszedłem więc dla świętego spokoju. Na sali szkolnej rodziców ćma. Kierownik, wysoki, szczupły, młody mężczyzna tłumaczył jak zwalczać u dzieci pijaństwo.

Rozglądam się. co jakiś czas po sali: wszyscy oczy mają wlepione w nauczyciela. Cisza na mur... żeby dziecko nie piło - wyjaśniał kierownik - trzeba je ćwiczyć w odwadze, bo kto tchórz, ten się boi odmówić wypicia pierwszego kieliszka, a za pierwszym idzie więcej. żeby dziecko nie piło, musi być radość w domu, wtedy nikt ze smutku nie będzie pić. żeby dziecko nie piło, trzeba zachęcać je od małego do czynów trudnych, ofiarnych, bohaterskich, bo iluż chłopców pije tylko po to, by pokazać, jakimi są zuchami! żeby dziecko nie piło, trzeba z nim czasem po przyjacielsku porozmawiać, tłumacząc, jakie ludzie mają słabości. Wówczas dziecko będzie patrzyło na pijaństwo jak na słabość usposobienia, a ponieważ nikt nie chce robić wrażenia słabego człowieka, dlatego i dziecko nabędzie wtedy niechęci do pijaństwa jako do objawu słabości. No i rodzice nie powinni się chwalić, ile to wypili lub ile potrafią wypić ani nikogo za to chwalić, bo i dziecko, jak małpka, też zaraz chce pokazać ile to wypić potrafi, albo zamyśla takich "wielkich" wyczynów na przyszłość dokonywać. A także - tłumaczył kierownik - nie trzeba pić w domu. "Moi państwo - mówił kierownik - urządzę w szkole dla was rodzice i waszych dorosłych dzieci zabawę. Zobaczycie, jak będziemy się świetnie bawili bez wódki. "Polak nie pije!" - oto nasze hasło. A tym bardziej: "Dziecko polskie nie pije!"

Szkoły rodziców

Pod koniec zebrania kierownik powiada "Wiem, że są rodzice, co chcieliby częściej porozmawiać ze mną o swoich dzieciach. Chętnie takim rodzicom służę, niech zostaną teraz po zebraniu, to umówimy się, jak i co będziemy robili na przyszłość".

Zostało nas z 20 osób. Nie mogliśmy się z nim narozmawiać. Przyrzekł bywać w naszych domach i służyć radą w wychowywaniu dzieci. Ale trudno takiego człowieka fatygować, zmęczony przecież jest po szkole, ma żonę i własne dzieci. Więc postanowiliśmy zbierać się gromadą w szkole, ale nie wszyscy rodzice, lecz tylko ci, co bardziej dbają o wychowanie dzieci. Doszliśmy bowiem zaraz na tym pierwszym zebraniu do przekonania, że w naszych czasach, aby mieć dobre, niezepsute, "gwarantowane" dzieci, trzeba o wiele więcej włożyć pracy w ćwiczeniu ich w dobrym postępowaniu niż za dawnych czasów, bo dziś dzieci widzą wszędzie zepsucie. I trzeba znać się na sposobach oddziaływania na dzieci. A właśnie wykształcony nauczyciel uczył się i ciągle uczy się tych sposobów uszlachetniania dzieci, przeto od nauczyciela mogą rodzice bardzo wiele skorzystać.

Kierownik tłumaczył, jak to w różnych krajach istnieją specjalne kursy przy szkołach, nawet przy uniwersytetach, dla rodziców, gdzie uczą się oni, jak wychowywać dzieci i prowadzić dom. A poza tym mówił, że jeszcze przed wojną powstawały specjalne szkoły dla rodziców, gdzie uczono ich wychowywania siebie i swej dziatwy. Na przykład (zapisałem to sobie zaraz w notesie), w Paryżu istniała "Szkoła rodziców", w której rodzice uczyli się wychowywać siebie, doradzać sobie, jak wychowywać dzieci; uczyli się, jak bronić praw rodziców do dziecka i jak pracować nad odrodzeniem zdrowego, dzietnego życia w rodzinie. W Belgii znów powstał "Międzynarodowy Instytut Wychowania Rodzinnego". W stolicy Węgier Budapeszcie założono znów "Szkołę Matek" i "Szkołę Rodziców"; we Włoszech - "Włoską Szkołę Matek". I tak dalej i dalej, nie sposób tu wszystko powtórzyć.

90% wkładu w wychowanie mogą dać rodzice!

Ogromnie nas to zastanowiło, co opowiadał kierownik i zawstydziło. Toteż zaraz założyliśmy coś w rodzaju "Kółka Gorliwych Rodziców".

Zaraz na drugim zebraniu dziękowaliśmy gorąco kierownikowi, bo inny porządek obecnie panuje w szkole, po dzieciach widać wielkie zmiany na lepsze. Ale jakże się zdziwiliśmy, kiedy kierownik odrzekł: "Może i zrobiłem co dobrego, ale choćbym ja i nasze ofiarne nauczycielstwo, pracujące w tak ciężkich warunkach, dokonali wszystkiego, na co nas stać a nawet choćbyśmy ku temu posiedli najlepsze warunki, to my sami nie wychowamy wam w pełni dzieci na dzielnych, zdrowych i uczciwych ludzi. Nawet najlepsza szkoła, najbogaciej wyposażona, z najgorliwszym i doborowym nauczycielstwem, to za mało. Moi drodzy, jeden z wielkich psychologów i wychowawców zachodnio-europejskich powiedział, że najlepsza szkoła zaledwie wyda z siebie 2% tego wpływu wychowawczego, jakim można przyczynić się do należytego rozwoju dziecka; natomiast 90% może dać dobry dom rodzinny, a zaledwie 8% - wszystkie pozostałe czynniki wychowawcze, jak Kościół, książka, kino, zabawa i tym podobne. Czy rozumiecie teraz, ile możecie zrobić dla wychowania, wy, rodzice"?

Oczywiście, kierownik zawsze ma na myśli szkołę w sensie katolickim i dom rodzinny katolicki. Sam jest wzorem męża i ojca. Dlatego my, rodzice, darzymy go zaufaniem, a on znów może dzięki temu, zdobył sobie powszechny szacunek i wpływ na ludzi.

Opowiedział W. R., ojciec rodziny