Reportaż z misji afrykańskich
Drukuj
Rycerz Niepokalanej 10/1948, grafika do artykułu: Reportaż z misji afrykańskich, s. 264

W Brazzaville czekał na nas przedpotopowy wóz, którym mieliśmy odbyć objazd Misji. Najpierw pojechaliśmy do szkoły, gdzie dzieci powitały O. Le Comte niemilknącymi oklaskami, a potem do cegielni, która jest dumą misjonarza. Cegielnia ta ma swoją historię.

O. Le Comte postanowił zbudować katedrę. Zaczął z 15 tysiącami franków i 7 robotnikami. W Brazzaville nie ma cegły, więc zakłada cegielnię. Wkrótce produkuje 250.000 cegieł miesięcznie. Połowę wyrobu sprzedaje, co mu pozwala opłacać robotników. Lecz dla pieca w cegielni brakuje drzewa. Z trzech piróg i starego motoru od auta sporządza ojciec statek motorowy. Co tydzień płynie w górę Konga 70 km i powraca z drzewem na opał. Ale wyczerpują się fundusze. Organizuje więc chór, urządza występy i w ten sposób zbiera 140.000 fr.

I, z dnia na dzień, za swymi gigantycznymi rusztowaniami, wznoszą się mury katedry.

Jeżeli podkreślałem wytrwałość, zmysł organizacji i poczucie rzeczywistości u O. Le Comte, to dlatego, ze cechy te odkrywałem wszędzie w czarnej Afryce u naszych misjonarzy. Zbyt łatwo wyobraża się sobie tych dobrych ojców jako czcigodnych patriarchów z brodami, siedzących spokojnie w cieniu smukłych palm i uczących czarnych z dżungli katechizmu.

Rzeczywistość wygląda inaczej. Tam wszystko trzeba stwarzać. Misjonarz, który chce dokonać czegoś ze skutkiem, musi pobudować szkoły i świątynie, musi się dwoić i troić. Wiadomo, że do skutecznej akcji apostolskiej potrzebne są: pieniądze. A na pieniądze dużo większa jest tam posucha niż po naszych parafiach. Czarni nie mają ich, a biali są często obojętni w przedmiocie wiary. Subwencje z Watykanu na propagandę wiary okazują się nieznaczne. Trzeba więc chwytać los za rogi.

Gdziekolwiek byłem, widziałem, jak misjonarze starali się oprzeć na jakimś własnym przedsiębiorstwie. W Bangui bp. Grandin oprowadzał mnie po godnej podziwu fabryce mydła i fabryce dachówek, które założył i których dochody pozwoliły mu budować kościoły. W Qugadougou O. Leclerc i O. Metayer, kierujący jedną z najbardziej kwitnących misji w zachodniej Afryce, zaprowadzili mnie do imponującej tkalni dywanów, którą sami zbudowali. Dzięki niej wznosi się teraz ponad misją wielka katedra, urzęduje przychodnia lekarska dla chorób oczu, a tysiące Murzyniątek może się uczyć w szkole.

To samo zauważyłem w Dahomeju, w Kamerunie, w Gwinei. W dżungli są jeszcze liczni misjonarze, którzy, nie mogąc sobie pozwolić na tego rodzaju przedsiębiorstwa, budują własnoręcznie na sposób pierwotny kościoły i szkoły. O. Bidou z Treichville opowiadał mi jak to w początkach swej pracy misyjnej przez całe miesiące spełniał w Oume zawód murarza.

POŁÓW WĘDKĄ I POŁÓW SIECIĄ

Powodzenie duchowe misji zachęca do takiej pracy. W Kamerunie np. gorliwość licznych chrześcijan jest olbrzymią. Zwiedzałem w Yaounde katedrę w jakiś poniedziałek koło godziny 5-ej. Tłum tubylców odprawiał Drogę Krzyżową. W niedzielę kościół nie może wszystkich pomieścić. Kapłan odprawia trzy Msze i na każdej jest 4.000 Murzynów. Ci, którzy nie mogą wejść do środka, biorą udział w nabożeństwie na zewnątrz, ściśnięci przed wejściem na słońcu tropikalnym lub pod ulewnym deszczem.

Jechałem samochodem z Yaounde do Douaha, w 15 dni po przejeździe tą drogą kard. Lienarta. Wszędzie jeszcze widziało się girlandy liści palmowych i kwiatów. Czuło się, że biskup z Lille mile jechał przez kraj przyjacielski.

W Dahomeju Dolnym to samo powodzenie, ten sam zapał. Szkoły są przepełnione. W Cotonou O. Fournier prowadzi szkołę, liczącą 750 chłopców i 650 dziewcząt. Misjonarze są zresztą pierwsi na terenie szkolnictwa. Administracja państwowa zabiera się do tego o wiele później.

Lecz, gdy podróżnik uda się w stronę Nigerii czy Sudanu, stwierdzi szybko, że tam tubylec jest dużo oporniejszy na wysiłek misji.

Zbyt często zapoznaje się ten fakt. Wyobraża się czarną ludność Afryki jako jednorodną, podczas gdy znajduje się w niej ponad tysiąc różnych ras. (Każdy szczep mówi własnym językiem. W swojej tylko szkole O. Bidou uczy dzieci, mówiące 27 różnymi językami!).

Zislamizowane ludy północy (Senegal, Sudan, Nigeria) są o wiele więcej wyrobione niż mieszkańcy Konga i Kamerunu: są to właściwie czarni Arabowie. Słuchają Koranu i ich stosunek do misjonarzy nie ma nic z postawy tubylców z południa.

Praca misjonarza wśród północnych mieszkańców Afryki jest nieskończenie trudniejsza, bardziej niewdzięczna a nawet więcej niebezpieczna niż praca misjonarza w środkowej Afryce.

W Cotonou O. Fournier nie może sprostać zadaniu, lecz w Bamako O. Tiberghien pracuje samotnie w klimacie wrogim. Opowiadał mi, jak to w Belako, na jednej ze stacji misyjnych, czarni spalili kościół. Inni usiłowali podłożyć ogień pod dom misjonarza, jeden nawet strzelił do niego. Tu jeszcze trwa ustawiczna walka. Katechumeni ryzykują swym życiem.

Lecz zaraz dodaje: "Początki trudne są więcej warte, niż początki łatwe. Pierwsi chrześcijanie ryzykują swą skórę, lecz wiara ich jest ze stali. Czy na terenach południowych nawrócenia masowe są także gruntowne? Tam jest połów siecią. Tu, bardziej powolny, trudniejszy, jest raczej łowieniem na wędkę!".

"Tememoignage Chret"


Opis zdjęcia powyżej: "Przyjdź królestwo Twoje" - powtarzają czarne usta młodych murzyniątek przed figurą Najśw. Serca Jezusowego wystawioną przez ich rodziców w Nigrizji