(Wychowawcom i nauczycielstwu pod uwagę)
Poprzez ulice każdego niemal miasta przeciągały w ciągu ostatnich tygodni długie szeregi młodzieży.
Poważne, nad wiek czasami skupione twarzyczki, spuszczone w ziemię oczy, przyciszone szepty, kieszenie, wypchane grubemi modlitewnikami, zdradzały miejsce i cel wędrówek.
Rekolekcje!
któż z nas nie pomni tych błogich chwil?!
Kojarzy się z nimi uroczysta cisza obszernej auli, majestat Krzyża, rozpiętego nad katedrą, drogie i kochane oblicze katechety...
Kojarzy się nasze dzieciństwo i młodość, kojarzy żmudne i trwożne... sumowanie grzechów (bodaj, że nigdy w życiu nie jest się tak skrupulatnym w wynajdywaniu ich, jak za czasów gimnazjalnych).
A potem, ta podniosła Msza święta.
Był to naprawdę jedyny dzień w roku, w którym znikała przepaść, dzieląca nas - uczniów i profesorów, w którym surowy dyrektor, oschły, zimny, "dwójowładny" łacinnik, czy matematyk przystępował wraz z nami, jak z młodszymi przyjaciółmi, do Stołu Pańskiego.
Ile otuchy wstępowało nam wówczas w serca! Ile razy w tym jednym dniu w roku uniewinnialiśmy w sercach i sumieniach młodzieńczych naszych "ciemiężycieli?!"
A dziś?
Czasy zmieniły się. Dziś szkoła średnia przede wszystkim wychowuje, potem dopiero naucza. Dziś na każdem miejscu słyszy się o przyjaźni profesora i ucznia, o samorządach klasowych, kołach rodzicielskich, hufcach, zabawach, popisach, zawodach.
I może dlatego dziś właśnie, bardziej aniżeli kiedy indziej, uraziło mię jedno.
Dziś zabrakło dyrektora i profesora przy... Stole Pańskim. Byłem kiedyś w kościele na porekolekcyjnej Mszy świętej. Tłum młodzieży, jak my niegdyś, skupionej przystępuje do Komunii świętej ale nie wiedzie ich - jak nas niegdyś - dyrektor, czy profesor. Kilku tych nowoczesnych "wychowawców" siedzi z wyraźnem znudzeniem w ławce i ziewa ze znużenia.
Bodajto dobry przykład!
Bodaj nowoczesne wychowanie!