Radosne gniazdo

Ile radości i szczęścia daje prawdziwa wiara i dzieci w małżeństwie, ten może najlepiej odpowiedzieć, kto starał się żyć według wiary i kogo Pan Bóg obdarzył dziećmi.
Miałem trudności, gdy zakładałem własne ognisko domowe, bo żadnej kobiecie nie podobały się moje skłonności do małżeństwa na wzór rodziców, którzy mieli nas sześcioro. Ale udało mi się wśród pobożnych dziewcząt zna znaleźć osobę, w której domu rodzinnym było również więcej dzieci, i zawrzeć z nią, choć była bez posagu, związek małżeński, oparty nie na pisanej, lecz - realnej umowie o miłości naszych przyszłych dzieci.

Dziś wszyscy czujemy się szczęśliwi: żona i dzieci, a najwięcej chyba ja sam, choć ciężko jeszcze pracuję i choruję na żołądek. żona moja, mimo że jest starszą od swoich sióstr i miała więcej dzieci niż jej siostry, najmłodziej wygląda, najlepiej się czuje, jest najzdrowsza, najsilniejsza i najweselej dom prowadzi, chociaż od świtu do nocy najwięcej pracuje, gdyż córki, niestety, nie mamy, i sama musi dojrzeć gotowania, łatania, prania itd. Sąsiedzi nie mogą się nadziwić, skąd ta kobieta czerpie tyle czasu i tyle sił, zdrowia i humoru, zwłaszcza że mimo nawału prac znajduje jeszcze czas na rozrywkę lub grę na pianinie. Potrafi swym synom całymi godzinami, nieraz późno w noc, przygrywać na ich koleżeńskich zabawach, które najchętniej urządzamy w domu.

Na wychowanie dzieci zwróciliśmy baczną uwagę. żonie zostawiłem religijne urobienie chłopaków, choć do kościoła starałem się sam ich prowadzić, a ja wdrażałem ich od małego do pracy. Pilnowałem, by zawsze mieli zajęcie lub godziwą rozrywkę, a zwalczałem nudę i próżniactwo. Osobiście udzielałem im korepetycji, a gdy zaczęli chodzić do gimnazjum musiałem się ograniczyć często do samych wywiadów, "czy był pytany", "co było zadane", "jak odpowiedział", ale robiłem to zawsze ażeby się zorientować, czy na lekcjach uważają i czy sami dają sobie radę. Uważam, że rodzice, choćby z najniższym wykształceniem, wiele mogą w ten sposób pomóc dziecku w nauce.

Szybko doczekałem się pociechy z dzieci. Od szeregu lat odbieram same pochwały, czy to w szkołach, bo synowie jeszcze się uczą (namówiłem ich do tego po 6-letniej przerwie wojennej), czy w miejscach pracy, gdyż wszyscy już też pracują zawodowo. Wyobrażałem sobie czasem pociechę z dziećmi inaczej, a mianowicie w ich bogactwie i stanowiskach, tymczasem oni są zadowoleni, że mogą być jeszcze przy rodzicach, zawsze pełni optymizmu i humoru, szczęśliwi bez bogactw i przy ciężkiej pracy, że codziennie mogą z rodzicami wspólnie odmawiać pacierz, a w uroczystości kościelne czy rodzinne chodzić z nami do spowiedzi i Komunii św.

Teraz dopiero widzę, jakie wartości ma mój dom, który mimo katolickich tradycji i obyczajów, a, jak uważam i właśnie dzięki nim, jest stale bardzo miły i wesoły. Nigdy nie ma w nim awantur, krzyków czy sprzeczek rodzinnych; nigdy prawie nie jest pusty, zawsze pełno w nim krewnych i znajomych, a najwięcej młodzieńców, kolegów moich synów, którzy się garną do moich synów, mimo że często klękają do naszych wspólnych wieczornych modlitw przed obrazem Matki Bożej. Nie chcemy nawet myśleć o pustce, jaka będzie, gdy synowie pójdą w świat, i dzisiaj już żałujemy, że Pan Bóg nie dał nam więcej dzieci - tylko czworo.

Naprawdę, błogosławione są małżeństwa z dziećmi. Więcej dzieci, większy trud, ale i ciepła rodzinnego, i życia słonecznego więcej, a później ile pomocy, radości, zadowolenia, zwłaszcza gdy dobrze się je wychowa.

Do szczęścia w rodzinie doszedłem tylko dzięki religijnej atmosferze w domu i obowiązującej w Kościele katolickim wierności i nierozerwalności małżeńskiej.