Przy odejściu.

Marja Matka łask wielkich.

Przed cudownym obrazem Najświętszej Marji Panny Matki łask wielkich w klasztornym kościele Ojców Karmelitów w Jaśle[1], zgromadziły się pątnicze tłumy - kompanja jedna, druga, trzecia... Już mają odchodzić, po odpuście. Po ostatni więc raz jeszcze stanęły... otoczyły swą, całem sercem Umiłowaną, Niepokalaną, Bogarodzicę, Panienkę i żegnają się z Nią.

Kto był przytem obecny choć raz w życiu, ten wie, że to chwila najbardziej wzruszająca. Można być przez cały odpust obojętnym, zimnym, skamieniałym, a gdy nadejdzie ta chwila rozstania się z Najlepszą, Najdroższą Matką Królową - topnieje lód... kruszy się głaz...rozpłomienia uczucie, obojętność taje, miłość ożywia się, wzrusza coraz silniej, aż wreszcie wybucha gwałtownie i rozbraja człowieka. Łzy stają mu w oczach, usta coś szepczą, ręce się załamują, dreszcze przechodzą całego. Świątynia przemienia się naraz w dom rodzinny. Pątnicy, jak dzieci, płacząc, rzewliwie zawodząc na cały głos, żegnają się z Najukochańszą swoją, wspólną Matką!

- Bądź pozdrowiona! żegnaj nam Marjo I Idziemy już w swe strony, bo mus, obowiązek wola, lecz pamiętać o Tobie zawsze będziemy i miłować Cię będziemy całą duszą, jeszcze goręcej jak przedtem i gdy nam Bóg pozwoli doczekać, za rok znowu tu do Ciebie przyjdziemy, by się nasycić twoim widokiem, Twą obecnością, poprawić, uszlachetnić się tli przy Tobie i wszystko Ci z całego roku opowiemy. O Marjo i Ty nie zapominaj o nas, nie zapominaj! Tyś nasza! Nasza! Choć daleko od Ciebie będziemy, ale Ty Matko z wysokiego królewskiego, Twego tronu, widzieć nas możesz! Zwracaj więc miłosierne Twe oczy ku nam, zwłaszcza gdy w potrzebie lub w cierpieniu będziemy. Ślij nam wówczas Twą pomoc, Twe łaski! O Matko, Matuchno, Mateńko Ty nasza!!


Rusza kompanja z Węgier. Ona zawsze pierwsza, bo ma najdalej. Sam karmelicki przeor w asyście zakonników błogosławi jej na drogę i z procesją, uroczyście, wśród bicia dzwonów odprowadza ją spory kawałek.

Krzyk, zgiełk w kościele. Węgrzy nie mogą nigdy tego przeboleć, że Matka Boża w cudownym tym wizerunku uszła od nich do Jasła.

- O wróć do nas - wołają - wróć do nas! Pójdź z nami Ty Pani. Ty Monarchini, Ty Królowo nasza.

Idą...

Kilka kroków uczyni!; i znów zwracają się do Cudownego obrazu i klękają i ręce doń wyciągają i kłaniają się nisko, niziutko.

- O Marjo! O Marjo!

I wstają i idą i znowu to samo.

Już przy wielkich drzwiach. Jeszcze się odwracają... jeszcze jedno spojrzenie tkliwe, serdeczne na Najświętszą Panienkę. I wyszli.

W kościele, przy bocznej ścianie klęczy jakaś kobieta, głowę spuściła ku ziemi i modli się, cała we łzach. Obok niej stoi dziewczynka i szarpie ją za rękaw i prosi natarczywie :

- Chodźcież już! Już nasi poszli! No chodźcież!

To obydwie węgierki. Ta starsza Elżbietka ciemna, nieszczęśliwa kaleka, młodsza zaś to jej opiekunka podczas pielgrzymki, Jagusia.

- No wstajcież! Przecież tu zostać nie możemy. Co potem zrobimy! Sami będziemy iść?

Elżbietka nie słyszy i nie chce słyszeć. Ona żali się teraz Matce Bożej:

- O Matko Najświętsza, Cudowna, przyszłam tu do Ciebie tak zdaleka z tem przekonaniem, że mi wrócisz wzrok i nic z tego. Ślepą jestem, jak ślepą byłam. Tak się cieszyłam, że Cię zobaczę śliczną, z dzieciątkiem Jezus na ręku, w złocistej sukni, z koroną na głowie, z berłem w ręku i daremnie. Nie wysłuchałaś mię Marjo! O Matko Cudowna to tak mam pójść od Ciebie ? Ach ulituj się przecież nademną.

I wyciągła ręce ku Marji, podniosła głowę i o wszechmocy Boska, o dobroci nigdy niewyczerpaną!... ulitowała się Najświętsza Panienka. Ślepa przejrzała.

Patrzy w górę, patrzy na Cudowny Obraz, jakby w ekstazie, jakby nieżywa i uśmiecha się wreszcie, Matkę

Boską zobaczyła i poznała, taką, takąs amiuteńka o jakiej jej tak często opowiadano.

Radość rozpiera jej serce, wielka, ogromna.

- O Cudowna Panieneczko! - krzykła w końcu w uniesieniu najwyższem, zerwała się z ziemi i prosto, bez pomocy, bez Jagusi, do ołtarza Matki Boskiej się ciśnie.

- Puście mię! - woła, puście, Cudownej Panience podziękować idę. Ciemną tu przyszłam, Ona mię uzdrowiła. Już widzę, wszystko widzę.

Ludzie natychmiast się rozstąpili, a ona padła twarzą na gradusy ołtarza i płacząc rzewliwie modliła się:

- O Matko Boska, cóż ja Ci zato teraz dam? Jak Ci się odwdzięczę? Ach kochać Cię będę co się moich i głosić będę wszędzie, żeś dobra, żeś miłosierna, że nas wszystkich miłujesz i najbiedniejszych i najlichszych.

O Panienko Najświętsza! O kochanie Ty moje i o śliczności wszystka dziękuję Ci.

Jagusię strach zdjął. Czy to prawda? Czy ją oczy mylą? - Jakto Elżbietka już nie ciemna!? O Marjo!

I nie wiedząc co robić, wybiegła z kościoła, dopędziła kompanję i przewodnikowi tejże opowiedziała co się stało.

Posłyszeli to ludzie i w jednej chwili zamieszanie powstało w całej kompanji.

- Cud! cud! - zaczęto wołać! Matka Boska Elżbietkę uzdrowiła. Nie wyszła z nami, została w kościele, bo jej tak przykro było, że ją Matka Boska do ostatniej chwili nie wysłuchała. I prosiła jeszcze i żaliła, skarżyła się pokornie i już teraz widzi. O pójdźmy do niej i wróćmy się! Wracajmy!

I wstrzymał procesję ksiądz przeor i do kościoła zawrócić kazał.

Co się tam wówczas działo, gdy ludzie swoi zobaczyli Elżbietkę, przedtem ciemną kalekę a teraz rozpłomienioną, o jasnych, zdrowych oczach, trudno opisać. Z uczuciem najgłębszej wiary i miłości podziwiali wszyscy to dzieło Marji i wielbili Ją za to.

Węgierkę uzdrowiła! Węgierce zwróciła wzrok, o bo Ona węgierska Pani! Pani wielka! O Marjo Tyś nasza! Nasza!


Rycerzu Niepokalanej!

Ślepych bardzo wielu między nami, ślepych duchowo, w rzeczach wiary. Straszne to kalectwo! Kto nie wierzy ten już jest potępion. Więc ratuj ich. Do Marji ich prowadź; o Marji im opowiadaj, Marję naucz kochać, do Niej się modlić, a Ona niezawodnie prędzej czy później, może przy naszym już odejściu z tej ziemi sprawi to, że przejrzą.

[1] Dzisiaj z kościoła tego w Jaśle ni ma ani śladu, a Cudowny Obraz jest w Tarnowcu pod Jasłem.