Przed odlotem
Rycerz Niepokalanej 7/1948, grafiki do artykułu: Przed odlotem, s. 162-163

Ciepły, czerwcowy dzień. Niebo bez chmurki. Słońce nad lasem powoli stacza się ku zachodowi. Cienie trzech młodych łudzi, siedzących nad rzeczką stają się coraz dłuższe i coraz dziwaczniej wyciągają się na trawie. Przyjaciele odłożyli wędki, patrzą w wąziutki, błękitny, ruchliwy nurt wodny. Poza nimi, na wzgórzu na tle zachodniego niebo rysuje się sylwetka powiatowego miasta: wieże starych kościołów, ratusza, dachy domów, drzewa.

Narada trzech

Krzysztof objął rękami kolana i milczy. Chudy i blady Andrzej gwiżdże z cichutka, rumiany, barczysty i uśmiechnięty. Piotr rzuca leniwie kamyki w wodę i patrzy na powstające w nurcie kręgi.

- No cóż, koledzy, - mówi Krzysztof - za dwa tygodnie koniec z lekcjami i szkołą - "wyjeżdżamy w świat".

Andrzej leniwie odwraca głowę. - Ee - mówi - ja tam nigdzie w lecie nie wyjadę.

Piotr aż podskoczył z oburzenia. - Zwariowałeś, chcesz smażyć się w zakurzonym i gorącym mieście. Ja jadę z kolonią na wieś. Za to Krzysiek jedzie na obóz. Radzę ci - zrób to samo.

- Co tam obóz - Andrzej krzywi się - na wieś nie pojadę i na obóz nie pojadę - mam dosyć zeszłorocznych wakacji. Zdrowie człowiek tylko traci...

Niefortunne wakacje Andrzeja

Krzysztof gwałtownie zwraca się ku koledze: - No, jeżeli ktoś tak spędza wakacje jak ty w zeszłym roku: koedukacyjna kolonia, wspólna plaża, wódka, podejrzane zabawy, bezsenne noce - to i skutek pewny: choroba, zmarnowane zdrowie i zmarnowany czas.

Andrzej milczy, ale Krzyś się rozgrzewa. - Ja, widzisz, umówiłem się już z Felkiem i Michałem. Jedziemy na obóz pod namiotami. Trzy tygodnie w Górach świętokrzyskich - a potem wędrówka: Częstochowa, Olkusz, Kraków.

- Powodzenia - mruczy Andrzej ; krzywi się, jak "środa na piątek". - Mnie tam nie bawi taka zabawa: w namiotach wilgoć, a w drodze odparzone nogi.

Obóz to zdrowie

Krzyś roześmiał się na cele gardło: - Udajesz bracie; jak się zbierze dobrane towarzystwo, to w obozie raj na ziemi. Tylko wiesz - grunt, żeby chłopcy byli porządni. I nie tylko chcieli sami się zabawić, ale i ludziom spotykanym uczynić coś dobrego.

Ja w zeszłym roku byłem na Pomorzu. Okazało się, że obok naszego obozu jest wieś, a we wsi świetlica M.I. Złożyliśmy wizytę i od tego czasu stosunki z młodzieżą ze wsi nawiązały się serdeczne. Odwiedzaliśmy się wzajemnie. Gospodarze świetlicy urządzili dla nas wieczornicę z tańcami (naturalnie bez wódki) a innym razem wieczór z odczytem i dyskusją. My zapraszaliśmy młodzież ze wsi na nasze wieczorne ogniska. Śpiewaliśmy wspólnie pieśni, gawędzili i urządzali pokazy.

Pomysłowy Janek

I wiesz, był tam taki Janek - syn gospodarza. Chłopak nie tylko porządny - ale mądry i zuch. On jest tam duszą świetlicy i wszystkich dobrych poczynań. Rozmawialiśmy z nim długo. Skarżył się, że w zeszłym roku przyjechała na kolonię młodzież z miasta i zaczęła demoralizować w jego wsi i chłopców i dziewczęta. Ale i na to znalazł radę. Z kilkoma chłopcami i dziewczętami z sąsiedztwa postanowili - wychować uciążliwych gości. Poszli do kierownika kolonii, który był porządnym człowiekiem, tylko niedołęgą i uzgodnili z nim plan. Potem wciągnęli do swego towarzystwa kilku uczciwszych młodych łudzi z kolonii, zapraszali ich do świetlicy. Przez nich udało się im wpłynąć na resztę. Urządzano wspólne rozrywki. Zorganizowano parę wieczorów dyskusyjnych na temat współpracy młodzieży ze wsi i z miasta nad podniesieniem poziomu kulturalnego i moralnego społeczeństwa. A przede wszystkim zachęcano gości nie tylko do przychodzenia do kościoła, ale i do przystępowania do Sakramentów. Doprowadzono do tego, że w czasie Mszy, w ostatnią niedzielę przed odjazdem 3/4 obozu było u Komunii św[iętej]. Janek cieszył się, że w tym roku było lepiej.

Frontem do wsi

My z naszym obozem staraliśmy się ze wszystkich sił pomagać w pracy Jankowi i jego kolegom. Dostarczyliśmy książek do świetlicy, pomogli w jej ozdobieniu, a dwa dni w tygodniu poświęcaliśmy w całości na dopomaganiu w pracy przy gospodarstwie potrzebującym pomocy mieszkańcom wsi. Poznawaliśmy więc pracę na roli i uczyli się ją szanować. Nasza przyjaźń ze wsią została utwierdzona przez pożar, który wybuchł w jednej z zagród. Na miejscu pożaru znaleźliśmy się w mig i wiesz, spłonęła tylko obora: uratowaliśmy dom mieszkalny gospodarza a - nie tylko sąsiednie zagrody.

Od tego czasu nasza gromada obozowiczów utrzymuje po dziś dzień z - "naszą wsią" - serdeczne stosunki. Janek z przyjaciółmi odwiedził nas w mieście w zimie i - wiesz - Michał (znasz Michała) jeździł tam sam jeszcze kilka razy. Janek ma siostrę. Zdaje się, że na jesieni będzie ślub. A my, choć w tym roku jedziemy zwiedzać inne dzielnice Polski - o przyjaźni raz zawartej nie zapominamy.

Andrzej milczał. Jego blada twarz, wyczerpana chorobą i nadużyciem niedozwolonych rozrywek posmutniała. - żal mi trochę, że nie pojadę z wami.

Rycerz wszędzie apostołem

Znowu zapanowało milczenie. Słychać było tylko od czasu do czasu plusk kamyka, rzucanego przez Piotra do wody.

- Słuchaj Krzysiek, a może byście mnie zabrali... Głowy Piotra i Krzysztofa zwróciły się ku Andrzejowi jednocześnie, nagłym ruchem. - Masz rację, w lecie, w tym mieścisku będzie strasznie gorąco...

Usta Krzysztofa zadrgały w krótkim, ledwie dostrzegalnym uśmiechu. Odpowiedział jednak z powagą: - Dobrze, ale - wiesz - nie będzie picia ani tego uciekania w nocy z namiotu na "zabawę" ani wspólnej plaży z dziewczętami. Słowo?

Słowo! - podali sobie ręce.