Dnia 8 listopada [1931] r. zmarł w Krakowie w 59 r[oku] życia, po długich cierpieniach, adwokat dr Zygmunt Marek, człowiek o wybitnych zdolnościach, znany szeroko ze swej 40-letniej działalności publicznej.
Niestety, należał do stronnictwa wrogiego Kościołowi św., bo socjalistycznego, a co zatem idzie, choć wychowany na łonie przezacnej, katolickiej rodziny, (bowiem śp. ojciec jego, weteran z 1863 r. był gorliwym katolikiem), to przecież syn Zygmunt, stał się obojętnym, a może nawet odszedł od wiary i Kościoła św[iętego]. - Odznaczał się jednak zawsze w życiu prawością, dobrocią serca, uczynnością i miłosierdziem dla ubogich. -
W sile wieku dotknął go Bóg ciężka niemocą, odrywając bezpowrotnie od pracy działalności publicznej, lecz wraz z cierpieniem, zaczyna się dziwne działanie łaski w Jego duszy. Jakkolwiek nie ma w tym kierunku zachęty od otoczenia, dusza samorzutnie zwraca się ku Bogu, a w okresie chwilowego polepszenia każe się wieść do kościołów, a nawet jedzie dalej, bo do Kalwarii Zebrzydowskiej, i tam przed cudownym obrazem Matki Najśw. wpatruje się długo w Jej słodkie oblicze. Ta Matka Miłosierdzia nie zawiodła go i odniosła ostateczne zwycięstwo przez Swój "Cudowny Medalik".
Mijają jednak tygodnie i miesiące - stan zdrowia się pogarsza, a chory mimo wszystko, pojednanie się z Bogiem odwleka.
Dobiegały 3 lata choroby, i już kres życia nadchodził. - Osoby, którym leżało b. na sercu zbawienie tej drogiej duszy, modlą się coraz goręcej, a Siostra Miłosierdzia, dawna przyjaciółka rodziny, odwiedziła chorego, zostawiając mu "Cudowny Medalik", który też bardzo chętnie przyjął.
Za kilka dni powtórzyły się nowe ataki. Zdawało się, że już koniec i włożono Oleje św. na nieprzytomnego. Niepokalana Matka jednak czuwała nad powierzoną Jej duszą. Chory odzyskuje nagle przytomność, odwiedza go kapłan - proboszcz parafii i staje się cud łaski. - Chory spowiada się jaknajprzytomniej, z rozrzewnieniem przyjmuje Komunię Św[iętą], wyraża wobec świadków żal za wszystko, czym uchybił Bogu, religii, Kościołowi katolickiemu i modli się głośno z kapłanem. -
Żył jeszcze potem dni kilka, cichy i cierpliwy, wśród wielkich boleści szepcząc: "O Jezu, jakiś Ty dobry!" Upominał się też o "swój medalik", otrzymany od Siostry Miłosierdzia, a który pobożna, życzliwa osoba włożyła mu w poduszkę.
Cześć i wdzięczność wieczna Niepokalanej za pozyskanie Bogu tej biednej duszy, która znalazła już może ukojenie po walkach życia. Cześć "Ucieczce grzeszników" za łaskę zbawienia otrzymana za Jej pośrednictwem!