Prawdziwy przyjaciel

Sylwetki katolickie 18

Nazywał się Stanisław Miszczuk. Wychowanek 1-szej Miejskiej Szkoły Rzemieślniczej im. M. Konarskiego w Warszawie, rzemieślnik z zawodu. Był moim kolegą szkolnym z lat 1918-1921. Po pierwszej wojnie światowej powrócił do Polski z rodzicami jako szesnastoletni chłopiec z Kijowa, gdzie rodzina jego była ewakuowana w r. 1914. W pierwszych latach po ukończeniu szkoły widywaliśmy się rzadko. - Następnie począłem go spotykać na pogrzebach kolegów, profesorów i znajomych. Zaczął mnie odwiedzać.

W latach 1934-1936, gdy przykuty do łóżka z powodu choroby leżałem zapomniany przez wszystkich, on jeden odwiedzał mnie, poświęcając mi wiele czasu. Gdy narzekałem, że już chyba i Bóg mnie opuścił - Stacho obruszył się. Mówił, jak to nie trzeba tracić wiary w dobroć Bożą i nie ustawać w zanoszonych modłach.

Gdy żona moja zniechęcona trudnościami materialnymi z powodu długotrwałej mej choroby narzekała, Stacho odpowiadał: "Jak Pani tak bardzo źle, to ja go (znaczy mnie) zabiorę do siebie, ale zobaczy Pani, że przez to nie będzie Pani czuła się lepiej". Przekonywał ją następnie o konieczności noszenia i dzielenia wspólnych losów małżeństwa, co żonę mą uspokajało.

Przebywanie z takim przyjacielem, musiało na mnie wywrzeć swój dodatni wpływ.

Gdy zaopatrzyłem się w aparat ortopedyczny pozwalający mi na powolne chodzenie, udałem się do spowiedzi, u której przez kilka lat nie byłem, a następnie przez miesiąc czasu komunikowałem, ulegając namowom Stacha. Zostało to wynagrodzone. Bóg mnie wysłuchał, przywracając zdrowie.

Dał się Stacho poznać również i innym kolegom. Był duszą organizującego się zjazdu koleżeńskiego - proponował następnie pilnował, by odprawiały się Msze św. za spokój zmarłych kolegów i profesorów.

Jak to w życiu bywa, pokochał kobietę, która nie odwzajemniła się mu, wychodząc za mąż za innego, z którym w pożyciu małżeńskim była bardzo nieszczęśliwa. Stacho zdając sobie sprawę z tego, że nie może stawać na drodze kobiety zamężnej, a pragnąc ulżyć jej doli, przysyłał pod adresem małżonka "Rycerza Niepokalanej", podkreślając miejsca, na które tamten winien zwrócić szczególną uwagę. Z początku doprowadzało to owego męża do wściekłości: pienił się i groził, by następnie poznać swe błędy i zmienić swój stosunek do żony.

Jako rzemieślnik, syn polskiego kolejarza, Stacho żywo interesował się losem robotnika. Toteż był mężem zaufania pracowników Zbrojowni Nr. 2 w Warszawie. Ponieważ myślał nieprzeciętnie, a myśli swoje wypowiadał jasno, bez obsłonek, jak przystało na katolika, otrzymał wymówienie z pracy za swoje jakoby komunistyczne przekonania.

Podkreślić wypada, że właśnie przez swą indywidualność, stojącą ponad nami, wyróżniał się, co nie wszystkim mogło podobać się, Toteż trafiało się, że jeden nazwał go maniakiem, inny wariatem, nad czym Stacho z pobłażaniem przechodził do porządku dziennego, nie zbaczając z wytkniętej drogi życia.

Mając na utrzymaniu matkę staruszkę, lękającą się pogorszenia jej bytu z chwilą jego ożenienia się, przyrzekł matce, że nie ożeni się za jej życia! Przyrzeczenia dotrzymał.

Towarzystwo kobiet frywolnych nie nęciło go i głupich rozmów unikał.

Zmarł w r. 1938, w wieku lat 36.

Dziś, gdy sięgnę wstecz pamięcią, widzę. Jaką rolę odegrał Stacho w moim życiu duchowym. Obcowanie z jednym prawdziwym przyjacielem potrafiło zniweczyć wpływy dziesiątków złych charakterów.

Toteż dziś rad jestem, że w modłach swoich mogę i za spokój duszy przyjaciela - katolika zmówić "Zdrowaś Maryja".