Pójdziecie na bal?
Drukuj

- Kolego idziecie na bal? Będzie coś "pikantnego"! Wszystkie prawie słuchaczki kupiły już bilety.

- Nie pójdę !

- Jakto? Nie pójdziecie? Dlaczego? Przecież stosunkowo nie drogo! A ubawimy się. Panie będą w tych strojach - wiecie dzisiejszych! I profesorowie mają być.

- Nie. Nie pójdę.

- Co się stało! Czy się gniewacie z kim?

- Tak gniewam się - sam na siebie! Nie pójdę, bo nie chcę przykładać paliwa do ognia, który i tak we mnie płonie.

- Nie rozumiem.

- Ech. Chcecie jaśniej. O zmysłowość chodzi, pożądliwość cielesną! Przecież po takim balu człowiek przez kilka tygodni chodzi jak opętany. Wre w nim krew i do grzechu pcha raz za razem.

- A cóżeście się kolego taki świątobliwy naraz stali? Mnie się zdaje, że w tych rzeczach, to lepiej być takim "wytartym". Pozwalać sobie, aż się wrażliwość stępi i basta.

- A potem co? Lepszych "kawałów" szukać, bo te już za słabe! Stępić, zagłuszyć sumienie. Ognikiem się stać w lakierkach i we fraku. Rozpustnikiem uperfumowanym. Tędy droga - nieprawda!?

- O, jaki - wyście dzisiaj kolego?

- No boście wyjechali z tem "świątobliwy". To nie świątobliwość, to powinność każdego katolika, najzwyklejszego. Trzymać pożądliwość w karbach. Uregulować według przykazań Bożych. Pożądliwości nie usunie człowiek ze siebie. Zawsze jest i będzie... I im więcej się ją łaskocze, tem gwałtowniejszą się staje i człowieka niewolnikiem swoim czyni.

- Wiecie kolego, że mi się podobacie! Nie pójdziecie wy, to i ja nie pójdę. Dopiero się matka moja ucieszy. Od początku karnawału prosi mię i napomina, żebym nie szedł. Więc niepójdę! Ale zato proszę was, przyjdźcie do mnie w ów wieczór, tak około ósmej. Urządzimy sobie kolacyjkę, taką sutszą. Dobrze?

- Dobrze! Brawo kolego!