Było to w samą uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa.
Dzień był jakby wyzłocony, promienny, przecudny, aż tętniący radością życia. Wszystko literalnie rozkoszowało się wdziękami pełnej wiosny. Ptaszki wśród rozkwitłych drzew gruchały wesoło, przyśpiewując nieustannie, każde na swój sposób. W powietrzu, przepełnionym balsamiczną wonią i kwiatów i ziół, pławiły się tysiączne roje przeróżnych owadów, brzęcząc przytem radośnie. Lekki wietrzyk wpadał, niby rozbawiony psotnik między drzewa i trząsł nimi łagodnie, z czego listki, śmiejąc się zadowolone, aż drgały wszystkie i szumiały głośno.
Miasteczko Borek w diecezji poznańskiej, opustoszało prawie zupełnie. Kto tylko mógł, wychodził z domu w pole, lub do pobliskiego lasu, by odetchnąć przecież i nacieszyć się pogodą. Wszędzie widać było gromadki ludzi, bądź to starszych przechadzających się spokojnie, lub siedzących w cieniu i rozmawiających żvwo; bądź to młodzieży i dzieci wyprawiających różne figle.
Naraz odgłos grzmotu wtrząsnął powietrzem gdzieś bardzo z daleka i w tym momencie ukazała się na niebie czarna chmura, pędząca ku miastu pospiesznie i rozszerzająca się gwałtownie. W całej okolicy powstał popłoch, Burza nadchodzi! Uciekajmy!... i umilkły ptaszęta, umilkły owady, wszystko gdzieś się pochowało a ludzie pędem puścili się do domów. Tylko wicher, jakby szydząc teraz z uciekających, dął z całej siły i bił im w twarz piaskiem to znowu rzucał za nimi suchymi konarami, a nawet zielonymi gałązkami i liśćmi, które w swej zaciekłości darł z drzew.
I rozległ się nowy grzmot, już bliżej, już silniej. Echo powtórzyło go i poniosło dalej. W ciągu kilku minut całe niebo zasnuło się chmurami. Błyskawice raz po. raz rozdzierały je we wszystkich kierunkach, aż i deszcz lunął. Rozpoczęła się burza na dobre....
Ogłuszające gromy, śmierć niosące pioruny, wypadały jeden po drugim ze stropu niebios i biły w miasto z taką mocą, że aż trzęsły się domy w posadach swoich. Strach ogarnął wszystkich. Tu brzęczą szyby, tam bydło ryczy, tu płaczą dzieci, tam starsi wzdychają z trwogą pobożnie. Ci świecą gromnicę i stawiają w oknach, tamci palą ziele albo wianki święcone. A burza szaleje straszliwie....
Niespełna w pół godziny zaczęło się rozjaśniać. Grzmoty ucichły. Deszcz stawał się coraz drobniejszy, rzadszy. Wreszcie nagłym rzutem rozdarło sionce wodnistą zasłonę i wnet wszystkie chmury rozwiały się ściągane promieniami i znikły w przestrzeni. Pogoda wróciła.
Jeszcze miasto nie uspokoiło się po burzy, a tu jakby nowy grom okropna wieść wstrząsnęła nim całym: "Burmistrza zabiło! Piorun w niego uderzył! Leży tam na drodze!" I biegną ludzie, by zobaczyć zabitego. Już tłum przy min ogromny. Każdy ciekawy. Każdy się ciśnie. Straż miejska otoczyła go wokoło i nie puszcza nikogo. Tylko lekarze przy nim radzą, jakby go jeszcze do życia przywołać. Próbują najrozmaitszych środków, to go nacierają, to przygniatają, to ziemią obsypują. Wszystko napróżno. Próbom tym towarzyszy, aż serce rozdzierający, płacz rodziny, krewnych, przyjaciół.
Już lekarze oświadczyli, że śmierć jest pewna, że się już nic nie da zrobić. Już mają odejść, a tu nagle krzyczy ktoś z tłumu "ksiądz proboszcz idzie! Puścić! zrobić miejsce!" każdy się natychmiast ogląda. Rzeczywiście, ksiądz proboszcz już tutaj. Przepuszczono go zaraz. I pyta ksiądz lekarzy o stanie" zabitego. Ci ruszają ramionami. "Już się nie da uratować. Wówczas kapłan po krótkim skupieniu zwraca się do rodziny i tłumu i powiada, że jest jeszcze jeden środek i to pewny, nieomylny, mianowicie, gorąca prośba do Najświętszej Panienki, królującej tu w cudownym obrazie w naszym kościele na Zdzierzu. "Klęknijmy więc wszyscy i tak z wiarą pomódlmy się za naszego zabitego burmistrza".
I klęknął ksiądz i obecni. Cisza.... wszyscy się modlą, proszą Najświętszą Panienkę o zmiłowanie nad nieszczęśliwym. Niedługo - chwileczkę tylko! i uprosili.... Zabity wymówił Najświętsze Imię Jezus i otworzył oczy. Wówczas uniesienie ogarnęło ludzi nieopisane. Jedni płaczą, drudzy się cieszą, a wszyscy krzyczą wniebogłosy! żyje! żyje nasz kochany burmistrz. Matka Boża go ocuciła!
O jaka Ona dobra, zaraz nas wysłuchała. I zdawało się, że zatratują burmistrza, tak się rzucili ku niemu. Stracili głowę
I strażacy i lekarze, dopiero ksiądz proboszcz, ze łzami w oczach, uspokoił tłumy. Kazał ocalonego zanieść ostrożnie do domu, a potem wszystkim udać się do kościoła przed Cudowny obraz Matki Bożej i podziękować Jej serdecznie.
Burmistrz zaś, Wojciech Sajduk, bo tak się nazywał, po kilku dniach, był już zupełnie zdrów, a po tygodniu przybył osobiście wraz z ławnikami i rajcami na dziękczynne nabożeństwo za tak wielką łaskę. Dał też wymalować dla kościoła obraz przedstawiający to zdarzenie.
Rycerzu Niepokalanej! ile to takich burz powietrznych przechodzi człowiek w życiu. Zrywa się wicher namiętności biją gromy pokus z taką siłą w serce, że zda się, iż ono już padnie w grzech śmiertelny, iż straci życie łaski. Otóż nie umrze duchowo, nie! żyć będzie, jeżeli wśród takich burz o Maryi pamięta i modli się do Niej serdecznie. Głoś to gdzie potrzeba.
Z wszechmocności mojej, Matko czcigodna, obdarzyłem Cię mocą przebaczania wszystkim, którzy pobożnie wzywają Twojej litościwej pomocy, a to kiedy i jak Ci się podoba.
P. Jezus do Najśw. Maryi Panny w objawieniu św. Brygidzie