Jasna Góra!
Czyż na myśl o niej nie odczuwasz w sobie nowego życia? Czy serce czciciela Niepokalanej może nie zabić mocniejszym tętnem, gdy o tym świętem miejscu wspomni? Jakież gorętsze życzenie Rycerza Maryi nad to: znaleźć się u tronu Tej, która z jasnogórskiej, Stolicy władnie ziemią polską całą i polskimi sercami?
Toż i my pragnęliśmy choć jeden dzień przepędzić w Częstochowie i pomodlić się u tronu Jasnogórskiej Panienki. Wybraliśmy się w drogę, a dla okazania tym większej miłości, postanowiliśmy sobie, mimo odległości prawie 400 kilometrów, odbyć pielgrzymkę do Częstochowy nie koleją, ale starym ojców zwyczajem - pieszo.
Wczesnym rankiem, dnia 2 lipca, czterej uczniowie klas wyższych gimnazjum w Wolsztynie, sami członkowie Sodalicji Mariańskiej, ruszyli na podbój tej przestrzeni, Droga wiodła przez Leszno, Krotoszyn, Ostrów, dokąd kompanijka nasza zagościła w niedzielę dnia 7 lipca: mieliśmy wtedy za sobą już 190 kilometrów, zatem połowę drogi. Zapasy żywności, zabrane z domu, wyczerpały się zupełnie, pieniędzy po parę złotych zostawić należało na bilet kolejowy przy powrotnej drodze - skarbem naszym największym był wtedy Medaliczek Cudowny... Ufni w opiekę Niepokalanej zachodziliśmy do ludzi i znajdowaliśmy serca gościnne, które nam pożywienia nie żałowały i jeszcze dobrem słowem krzepiły na dalszą drogę. Tak to Maryja czuwała nad nami.
W siódmym dniu naszego pielgrzymowania przekroczyliśmy dawną granicę Wielkopolski i wkroczyliśmy do byłego zaboru rosyjskiego. Dotkliwie zaczął się nam dawać we znaki brak bitej drogi, osobliwie między Grabowem i Sokolnikami, Kroczyliśmy po szerokim szlaku piachu, wśród nieznośnego żaru słońca - tak całymi godzinami... Z tęsknotą wyczekiwaliśmy wieczoru, któryby orzeźwił nas nieco i pozwolił wreszcie wyciągnąć znużone członki na rozścielonej słomie gdzieś w stodole, bo taki nocleg zazwyczaj nam sporządzano.
Rankami zrywaliśmy się między 3 a 4 godziną i po modlitwie z pieśnią na ustach wyruszaliśmy w dalszą drogę. Piękne widoki natury, w których przejawiało się jakby tchnienie Bożego Stwórcy, czarowały nas. Idąc, odmawiamy różaniec.
Coraz bardziej zbliżający się cel dodaje nam sił. Jedno pragnienie nas trawi: znaleźć się co rychlej u tronu Królowej naszej, wylać wezbrane uczuciami serce i znaleźć ukojenie. To też kamień przydrożny z napisem: "Do Częstochowy 65 km. I powitaliśmy bardzo radośnie.
- Już niedaleko!...
Rankiem 10 lipca mamy do przebycia 48 km: robimy postanowienie, że dziś jeszcze musimy stanąć u celu! Niepokalana dopomoże. Postępujemy żwawo naprzód, skracamy odpoczynki - - aż oto wśród oparów i mgieł, na samym widnokręgu, jawi się rozradowanym oczom naszym wieżyca smukła: to stolica Jasnogórskiej Pani!...
Chociaż 30 km jeszcze nas dzieli, jednakowoż od tej chwili serca znacznie szybszym tętnem biją; przyspieszamy kroku i pomimo zmęczenia biegniemy prawie. Przecież oczy nasze stęsknione oglądają Jasną Górę, to uwieńczenie tylu trudów t ofiar!.. Zapominamy o tych trudach i ofiarach dziesięciodniowej tułaczki - z duszy płynie jedna, przeogromna modlitwa dziękczynna do Tej, która nas do Siebie wezwała i w drodze czułą darzyła opieką - Niepokalanej Maryi.
Już odległość ścisnęła się do trzech zaledwie kilometrów, idziemy... Zegar jasnogórski wybija godzinę ósmą wieczór, a dzwony wydzwaniają melodię pieśni "Matko Niebieskiego Pana", Po chwili nocny spoczynek: zasnęliśmy, twardo...
Nazajutrz zrywamy się o godzinie 5 - chcemy bowiem być obecni przy odsłonięciu Cudownego Obrazu... Tuż przed szóstą ścisk w kaplicy nie do opisania. Obraz jeszcze zasłonięty. Wtem przez kaplicę przepływają srebrniuteńkie tony, Jakby anielskie głosy trąb, lud rozmodlony pada na kolana zasłona Cudownego Obrazu wolniutko się unosi i wyłania się z pod niej królewskie oblicze Niepokalanej Panienki...
Wrażenie, jakie nami wstrząsnęło, nie da się opisać - zrozumieć je zdolny tylko ten, kto jak my, po tylu dniach wyczekiwania, ofiar i tęsknoty, widzi nareszcie urzeczywistnienie swych najgorętszych marzeń...
Matka Najświętsza obejmuje wzrokiem kaplicę: widać, że nad wszystkimi rozciągnąć pragnie Swą macierzyńską opiekę...
Wzmocnieni, pokrzepieni na duszy, odprawiamy spowiedź generalną i przyjmujemy Ciało Pańskie. Opieka Niepokalanej sprawia, że OO. Paulini przygarnęli nas, a to dzięki wstawiennictwu O. Wojciecha, który ongiś był profesorem seminarium nauczycielskiego w Wolsztynie, a w 47 roku życia dopiero został kapłanem i zakonnikiem. Służymy też codziennie O. Wojciechowi do Mszy św. i przyjmujemy Komunię Św[iętą]. Czas popołudniowy poświęcamy na odprawienie Drogi Krzyżowej i zwiedzanie zabytków Jasnej Góry. Czujemy się ogromnie szczęśliwi!
15 VII godz. 8. wiecz. Nadeszła - niestety - chwila powrotu. Poraz ostatni klęczymy przed Cudownym Obrazem; serca nasze przejmuje lekki smutek, połączony jednak z niewymownem uczuciem radości i szczęścia. Nie zawiodła nas Ta, o której nie słyszano, aby kogokolwiek od Siebie odepchnąć miała. Przybyliśmy niepewni, wątpliwi - a odchodzimy z wiarą i przekonaniem o ojcowskiej opiece Boga...
Krótko lecz serdecznie żegnamy się z naszym dobroczyńcą O. Wojciechem. Spieszymy do pociągu, wsiadamy - słychać sygnał i oto już wypada nam rzucić ku Jasnej Górze ostatnie spojrzenie tak pełne serdecznego uczucia! Wieża w mrokach wieczornych znika i wszystko znika, a zostaje nam tylko niezatarte wspomnienie i... łaska Niepokalanej.